Kiedy jesienią Legia świetnie wyglądała w Europie, wszyscy bagatelizowali znaczenie nie najlepszych wyników w lidze. Mówiło się o rotacji, zmęczeniu i problemach z motywacją, a nikt nie zwracał uwagi na niepokojącą tendencję spadkową. Co więcej, warszawianie zakończyli rundę jesienną z pięcioma porażkami i mizerną średnią 2,16 punktu na mecz, ale i tak byli liderem. Dlaczego więc ktokolwiek miałby się martwić, że zwolniony z klubu Jan Urban za swojej drugiej kadencji ani razu nie zaliczył tak słabego wyniku?
Teraz jednak widać, że to nie był żaden wypadek przy pracy, ale stała tendencja. Berg w swojej pierwszej rundzie w Legii zdobywał 2,56 punktu na mecz, jesienią spadł do 2,16, a teraz – jeżeli wygra z Górnikiem – skończy z 1,78. Co więcej, tylko wiosną zeszłego roku Norweg miał w lidze lepsze liczby od swojego poprzednika, a w sumie pod każdym względem wypada gorzej – zdobywa mniej punktów, rzadziej wygrywa i częściej schodzi do szatni pokonany. Czyli sytuacja nie wygląda już na chwilowy kryzys, lecz na niekontrolowany zjazd po równi pochyłej.
Trudno też doszukać się jakiegokolwiek postępu u zawodników, bo praktycznie każdy wygląda gorzej niż w zeszłym roku. Świetnym przykładem jest tutaj Michał Żyro, który poprzedniej wiosny zapracował na średnią notę od Weszło na poziomie 6,7, jesienią spadł do 4,6 – co było najbardziej spektakularnym zjazdem w całej lidze – a teraz zatrzymał się na 3,5. Co więcej, średnia not legionisty za osiem ostatnich spotkań to ledwie 2,6. Aż strach pomyśleć gdzie to się wszystko zakończy.
A przecież noty skrzydłowego Legii bezpośrednio wynikają z jego boiskowej dyspozycji, czyli też z liczby goli i asyst. Dość napisać, że Żyro wraz z Kucharczykiem wypracowali w tym sezonie osiemnaście bramek, czyli o jedno trafienie mniej, niż taki Szymon Pawłowski w pojedynkę. Nie lepiej sytuacja wygląda też na innych pozycjach, bo wspólny dorobek Dudy i Sa to 25 wypracowanych bramek, a sam Kasper Hamalainen miał udział w aż 20 trafieniach. Wiadomo, że zwłaszcza Portugalczyk nie grał tyle, ile by chciał, a wcześniej o ataku Legii decydował Radović, jednak bilans ludzi odpowiadających za ofensywę Legii jest niepokojąco mizerny. Czy w tym kontekście kogoś jeszcze dziwi, dlaczego w tych rozgrywkach “Wojskowi” oglądają plecy Lecha?
Jeszcze do niedawna mówiło się, że Legia ma dwie równorzędne jedenastki, a dziś została już tylko jedna, która dodatkowo wymaga gruntownej przebudowy. Drużyna gra coraz słabiej i nie potrafi punktować nawet przy dużym szczęściu do decyzji arbitrów. W rundzie finałowej legioniści zdobyli ledwie pięć bramek, z czego ponad połowę po błędnych lub – w najlepszym razie – kontrowersyjnych werdyktach sędziowskich. Jak by to wszystko wyglądało, gdyby sędziowie nie uznali goli ze Śląskiem, Jagiellonią i Wisłą? Jakkolwiek liczyć, wychodzą nam dwa prawidłowe trafienia w sześciu decydujących meczach.
Przed rokiem w rundzie finałowej Legia wbiła swoim przeciwnikom trzynaście goli, a teraz ma na koncie pięć, z czego trzy sprezentowane przez arbitrów. Niech to wystarczy za cały komentarz.
Fot. FotoPyk