Reklama

Tridente perfecto. Da się w ogóle lepiej grać w piłkę?

redakcja

Autor:redakcja

06 czerwca 2015, 22:10 • 4 min czytania 0 komentarzy

Stadion Olimpijski. Arena już na pierwszy rzut oka uderzająca kontrastami. Fasada – mimo remontów – pamięta chyba jeszcze lata 30. Przypomina je też aleja imienia Jesse Owensa, legendarnego biegacza i skoczka, któremu po triumfie na igrzyskach gratulacji miał odmówić Hitler. Aleja, która ciągnie się wzdłuż areny i prowadzi do centrum akredytacyjnego. Smak poprzedniej epoki da się również odczuć przed samym wejściem na stadion. Tuż pod jedną z vipowskich trybun leży dzwon z igrzysk 1936. Z napisem I call the youth of the world i lekko „podreperowaną” swastyką.

Tridente perfecto. Da się w ogóle lepiej grać w piłkę?

Stadion niemal w każdym miejscu oddycha historią. Korytarze prowadzące na trybuny bardziej niż obiekt piłkarski przywodzą na myśl zamek. Jedyny powiew nowoczesności i tego, o czym w piłce ostatnio mówi się najwięcej, to namioty oklejone emblematami sponsorów UEFA i efektowne hostessy w sukienkach z logiem Gazpromu zapraszające gości do tzw. football village.  Całość – XXI wiek i zapach historii – najlepiej łączy imponująca dmuchana replika Pucharu Europy, którą wpakowano tuż przed głównym wejściem na stadion w lukę pomiędzy trybunami. By ci, którzy wyjdą na murawę, cel mieli w zasięgu wzroku…

FINALOWY MECZ LIGA MISTRZOW SEZON 2014/15: JUVENTUS TURYN - FC BARCELONA --- UEFA CHAMPIONS LEAGUE FINAL MATCH: JUVENTUS TURIN - FC BARCELONA

Barcelona pojawia się na stadionie dwie godziny przed meczem. Obrazki z przyjazdu można obejrzeć na telebimach. Trybuny świecą jeszcze pustkami, ale pod bramami zaczyna się już szturm. Z jednej strony przestrzeń pod stadionem zalewają dziesiątki Messich, Neymarów, Suarezów, często też przybyszów z Afryki wolących się pochwalić swoim nazwiskiem, z drugiej – setki Aleksów del Piero, Pogb czy anonimowych Pierluigich. Z piłkarzy Juventusu bije pełna elegancja. Powaga. Stuprocentowa. Tevez udaje, że nie widzi kamery, nawet nie przemycając uśmiechu, a Buffon całą mową ciała próbuje pokazać, że on przyjechał tu rządzić. Skrajne przeciwieństwo Neymara – ten wręcz uosabia hasło, które przylgnęło do niego w Brazylii. Ousadiaalegria. Tupet i radość. Radość, bo – nie zważając na ochroniarzy i powagę kolegów – śpiewa najgłośniej, jak tylko może, wręcz tańczy. Tupet, bo sami oceńcie – czy takie zachowanie przystoi przed – jak stwierdził sam Neymar – najważniejszym meczem w karierze?

A może to jeden z kluczy do sukcesu?

Reklama

Taki wniosek można było wyciągnąć już po pierwszych minutach. Bo taka atmosfera – te 75 tysięcy na trybunach z jedną z ładniejszych ceremonii otwarcia przy muzyce Coldplay – może albo dać kopa, albo sparaliżować. Sparaliżowało początkowo Mascherano, który przez chwilę wyglądał, jakby źle dobrał buty. Sparaliżowało też Pogbę i Vidala, którzy – niemal za każdym razem spóźnieni o tempo – musieli ciągle faulować. Chilijczyk do przerwy przegrał wszystkie pojedynki, pięć razy faulował i nie stworzył kolegom ani jednej sytuacji. Sparaliżowało wreszcie Pirlo, dla którego Liga Mistrzów to od półfinałów wycieczki krajoznawcze. Sparaliżowało – piszemy – ale ten paraliż miał prostą przyczynę. Juventus to zwyczajnie nie ten poziom. Po mistrzu Anglii, Niemiec i Francji przyszedł czas na pożarcie właściciela scudetto. Po prostu. I to się udało.

11418233_10153897722009018_432005336_n

Przebiegu meczu nie będziemy opisywać. Współczuć można jedynie tym, których zmuszono do klepania relacji live, w stylu akcja po akcji. Bo tych zliczyć się nie dało. Z obu stron. Neymar, Rakitić, Iniesta… Zaraz odpowiedź Marchisio z dystansu. Chwilę później znowu Barca. Było tak, jak zapowiadał z okładki „Time”. „Let’s dance”. I Barca rozpoczęła swój show w takim stylu, że Messiego z Suarezem po bramce numer dwa niemal stratował tłum fotoreporterów. Przez większość meczu zasadne było legendarne pytanie, kto wybrał drużyny do tego finału, bo piłkarze Juventusu byli co rusz spóźnieni. Ale i oni – po bramce Moraty – potrafili przynajmniej na moment przerzucić z trójki na piątkę i postraszyć Barcelonę.

Tyle tylko że ta Barcelona – Barcelona Luisa Enrique – repertuar zagrań ma nieograniczony. Co z tego, że dwóch graczy Juventusu podchodzi pod obrońców, gdy piłkę ma Ter Stegen, skoro ten właśnie obrońca – Mascherano – potrafi dać takiego passa między formacjami, że z przodu rozpoczyna się popłoch? Barcelona stworzyła najgroźniejszą formację w historii futbolu. Tridente, który – jak pisała hiszpańska prasa – tylko czekał dziś na koronację. I został ukoronowany. W dużej mierze dzięki trenerowi, który zachęcił tę drużynę do tego, co w pewnym momencie zaczęła zatracać. Do wszechstronności. Do większej liczby schematów albo – choć brzmi to absurdalnie – wręcz całkowitego ich pozbawienia. Do takich bramek z kontry, jak ta na 3:1, która tylko przystemplowała triumf. Ten Luis Enrique, którego katalońska prasa mieszała zimą z błotem, pytając „w co ty grasz?” i błagając dzień w dzień o dymisję, wypełnił przestrzeń, którą zostawił w tej drużynie Guardiola. Wszedł w jego buty, które koniec końców pasowały idealnie.

Szkoda Pirlo, szkoda Buffona. Szkoda, że tak wielcy piłkarze kończą w taki sposób – albo jako hamulcowy (Pirlo), albo wypunktowany (Buffon). Szkoda całego Juventusu też notabene zbudowanego przez trenera hejtowanego wyjątkowo. Ich pech polega na tym, że trafili do epoki ataku, który rozszarpuje ofiarę bez litości. Tridente perfecto – trzech zawodników – kończy sezon z potrójną koroną i 124 golami.

Da się od tej trójki w ogóle lepiej grać w piłkę?

Reklama

TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...