W 32. kolejce Ekstraklasy tylko dwa mecze były fatalnie prowadzone przez sędziów. Tak się jednak złożyło, że akurat te najważniejsze dla układu sił w czołówce. Zarówno w starciu Lecha z Jagiellonią, jak i Śląska z Legią panowie z gwizdkiem zaliczyli gole, które absolutnie nie powinny zostać uznane. Na tych pomyłkach bardziej skorzystała jednak Legia, bo Lech ostatecznie i tak dostał w cymbał.
Prowadzący mecz w Poznaniu Mariusz Złotek nie zauważył ewidentnego spalonego Dawida Kownackiego przy trafieniu na 1:0. Co więcej, dwie z nielicznych groźnych akcji gospodarzy w pierwszej części gry również odbyły się z pomocą sędziego. Rzecz jasna poszkodowanym po raz kolejny okazała się Jagiellonia, która została skrzywdzona już po raz trzynasty w tym sezonie. Jak napisaliśmy w naszej pomeczowej relacji, podopieczni Michała Probierza chyba nauczyli się już z tym żyć, bo i tak efektownie zwyciężyli.
Natomiast w meczu Śląska z Legią błąd Adama Lyczmańskiego wypaczył końcowe rozstrzygnięcie, bo jedyna bramka dla gości padła po wyraźnym faulu Orlando Sa na Piotrze Celebanie. Natomiast ciężko polemizować z drugą żółtą kartką dla Brzyskiego, bo – jakkolwiek patrzeć – legionista dał sędziemu podstawy do podjęcia takiej decyzji. Arbiter mógł wyjąć drugą żółtą kartkę, mógł też się wstrzymać, ale z obu decyzji raczej dałby radę się wybronić. Tym samym wynik meczu weryfikujemy na 1:0 dla gospodarzy.
Po dwie porażki w fazie finałowej zaliczyły już Pogoń i Korona, ale z oczywistych względów tylko kielczanie muszą się obawiać o swoją przyszłość. Po raz kolejny przypominamy więc, że po trzydziestu seriach gier w niewydrukowanej tabeli podopieczni Tarasiewicza znaleźli się w pierwszej ósemce i to „Portowcy” powinni teraz walczyć o utrzymanie.
Fot. FotoPyk