Przez moment, bardzo króciutki moment w Poznaniu zacierali ręce: po wielu miesiącach czekania „Kolejorz” wskoczył na pierwsze miejsce w tabeli, co oznaczało, że w najważniejszym meczu sezonu zmierzy się z Legią na własnym boisku. Ale nie, nie – ta radość była przedwczesna. Legia podkręcała i podkręcała tempo, aż w końcu Pogoń pękła. Najpierw Guilherme, a potem Lewczuk – i z 0:1 zrobiło się 2:1.
Jak to dzisiaj wyglądało?
GÓRNA POŁÓWKA
Jak można było się spodziewać, przeznaczenia nie zdołało oszukać Podbeskidzie. Wprawdzie Lech Poznań na wyjazdach, to na pewno nie żadne Pendolino, a raczej rozklekotana ciuchcia, ale z jednej strony problemy personalne bielszczan i z drugiej determinacja „Kolejorza” zrobiły swoje. Zespół Leszka Ojrzyńskiego w ostatnim czasie regularnie był w górnej ósemce, ale na koniec fazy zasadniczej dostał strasznej zadyszki i teraz przyjdzie mu drżeć o utrzymanie.
Te braki personalne Podbeskidzia były naprawdę znaczące, ponieważ doszło do tego, że zagrać musiał Robert Mazan i przedstawił się słowami: – Dzień dobry, jestem Robert i nie potrafię grać w piłkę. 21-letni Słowak w dość łatwej sytuacji podał piłkę do Formelli i było po ptokach.
Bez konsekwencji przeszły więc porażki Lechii Gdańsk i Pogoni Szczecin. Lechia rozegrała szalony i momentami absurdalny mecz, bo na przykład kiedy piłka leciała w jej bramkę, to bramkarz postanowił akurat usiąść, a gdy należało skierować piłkę do opuszczonej bramki przeciwnika, to Makuszewski miał inne plany.
Było 2:0, potem 2:2, na koniec 3:2, bo rozgrywający doskonałą rundę Jakub Wawrzyniak zaspał i to w starciu z sennym zwykle Porcellisem. Bardzo fajną bramkę zdobył Luis Carlos, a jeszcze fajniejszą – Friesenbichler, któremu piłkę wyłożył Bruno Nazario. Teraz oba zespoły muszą dograć sezon, przy czym gdańszczanie zapewne chcą zaatakować europejskie puchary, ale najważniejsze kibiców czeka latem. W obu klubach wydarzy się sporo ciekawego, na wielu szczeblach. O Koronie jeszcze będzie czas napisać, natomiast Lechia szykuje ofensywę transferową, jakiej być może nie było od czasów… wejścia Bogusława Cupiała w Wisłę. Serio.
Pogoń była w dość dobrej sytuacji, tzn. musiało się dla niej wydarzyć wiele złego, by wypadła z ósemki. No i mimo porażki – nie wypadła. Mecz zaczął Zwoliński w swoim stylu, czyli błyskawicznym, celnym strzałem. Jeśli mielibyśmy podać trzy nazwiska zawodników, którzy w przyszłym sezonie będą walczyć o koronę króla strzelców, to na pewno ten chłopak byłby wśród nich. W pierwszej połowie Legia nie potrafiła się przecisnąć, nie szło jej ani środkiem, ani skrzydłami. W drugiej już poszło z górki. Z jednej strony można wytykać, że Igor Lewczuk gola na 2:1 zdobył ze spalonego, ale z drugiej – jeszcze przed przerwą legionistom należał się rzut karny, a Rafałowi Murawskiemu czerwona kartka.
W meczu o najmniejszym ciężarze gatunkowym, chociaż niby hitowym, Śląsk pokonał Wisłę Kraków 1:0 po pięknej bramce Picha. Niewykluczone, że te dwa zespoły między sobą rozstrzygną, która polska drużyna jako pierwsza skompromituje się latem w europejskich pucharach.
Zła wiadomość dla kibiców „Białej Gwiazdy”: Dariusz Dudka z rzutu wolnego trafił w poprzeczkę, co zapewne utwierdziło go w przekonaniu, że umie strzelać. W efekcie czeka nas kolejne sto bezsensownych uderzeń, w górne sektory na trybunach.
DOLNA POŁÓWKA
Jak szło to szło, a jak się zesrało… No właśnie. Zawisza rozgrywał genialną rundę, aż do pierwszej porażki. I kiedy się już ona przytrafiła, to potem już bydgoszczanie przeszli na cykl jesienny: czapka, czapka, czapka. Właśnie przegrali trzeci mecz z rzędu i wprawdzie wciąż mają nadspodziewanie dobrą sytuację wyjściową, biorąc pod uwagę to, gdzie byli kilka miesięcy temu, ale zdecydowanie wytracili impet.
Górnik u siebie wygrywa bardzo rzadko (do dzisiaj – najrzadziej w lidze), ale z Zawiszą wygrał i to po golach Roberta Jeża, a wiecie co to znaczy. Gole Jeża są zjawiskiem równie rzadkim, jak erupcje wulkanu w Chile, ale ostatnie dni nam pokazują, że jedno i drugie jednak jest możliwe i zagrożenia nigdy nie należy lekceważyć.
Przebudziła się na dobre Cracovia. Pod wodzą Jacka Zielińskiego nie dość, że wygrała oba mecze, to jeszcze w obu strzeliła trzy gole. Już ta zbitka informacji jest trudna do przełknięcia dla kogoś, kto parodystów z Krakowa oglądał przez cały rok, a jak jeszcze dodamy, że gola w końcu strzelił Dariusz Zjawiński – i to w odpowiedzi na trafienie Sebastiana Olszara – to mamy jasne, że to był wieczór dziwów. Na koniec Bełchatów – aktualnie zespół po stokroć żałosny – musiał ustawić się przed sektorem swoich kibiców i wysłuchać tradycyjnych zjebek. Niestety, aktualnie tylko do tego piłkarze GKS się nadają i nawet nam ich nie żal.
Cieszyć się mogą piłkarze Górnika Łęczna, że ten Bełchatów w ogóle istnieje. W przeciwnym razie to właśnie łęcznianie byliby ligowymi pierdołami numer jeden. Jurij Szatałow podobno zakazuje piłkarzom wślizgów, natomiast coraz częściej mamy wrażenie, że zakazuje też strzałów, podań i dryblingów. W 2015 roku na to coś, co udaje zespół piłkarski, nie da się patrzeć. Słabość Górnika wykorzystał Kamil Wilczek i dzięki dwóm trafieniom awansował na pierwsze miejsce w klasyfikacji strzelców. Latem ten zawodnik pewnie z Piasta odejdzie i będziemy żałowali, jeśli opuści polską ligę. Wali z głowy, z lewej i prawej nogi, z pierwszej i po przyjęciu. Wie, co chce zrobić na boisku – i robi. Przyjemnie się patrzy.
Przegrał Ruch – w Białymstoku – i wciąż się smaży. Mecz bez historii, Jagiellonia dużo lepsza, w czym nie było zaskoczenia. Chorzowianie zajmują aktualnie czternaste – ostatnie bezpieczne – miejsce w tabeli i jakoś trudno nam uwierzyć, by mieli spaść, ale tabela nie kłamie: też są ciamajdami rzadkiej maści.
CO TERAZ?
Teraz czas na hity. Najpierw finał Pucharu Polski Legia – Lecha, a potem… mecz ligowy Legia – Lech. O ile o mistrzostwo walczyć będą te dwie drużyny (niech nam wybaczy Michał Probierz), o tyle już nie możemy doczekać się walki na dole. Różnica między dziewiątą Koroną Kielce a szesnastym Zawiszą wynosi pięć punktów. Piękna to będzie kotłowina.
Fot. FotoPyK