Pamiętam swoją pierwszą wizytę na torze Formuły 1. Byliśmy z Legią na zgrupowaniu niedaleko Jerez de la Frontera i akurat odbywały się testy Formuły 1. Zdecydowaliśmy, że dla urozmaicenia pojedziemy je zobaczyć. Podjechaliśmy pod tor i już w autokarze było słychać ryk silników. Dla mnie to było niesamowite. Jak wyszliśmy na zewnątrz to huk był ogromny. W połączeniu z mocą silników, przyspieszeniem samochodów czy raptownym hamowaniem przed zakrętami dawało to niesamowity efekt – opowiada Maciej Skorża, z którym Przegląd Sportowy przeprowadził nietypowy wywiad. W całości poświęcony Formule 1. Zapraszamy na piątkowy przegląd najciekawszych materiałów w prasie codziennej.
FAKT
Na łamach Faktu cztery piłkarskie strony. Na początek coś, co zdecydowanie pomijamy, bo to tekst dla taksówkarzy i gospodyń domowych: „Liga Mistrzów znów bez Lewandowskiego?”. Zgrabnie napisamy, ale wiemy już o porażce Bayernu z FC Porto.
– Dante grał jakby miał na nogach buty narciarskie. Ale nie widziałem ani jednego zawodnika Bayernu, który byłby w normalnej formie – krytykuje Franz Beckenbauer. Słabo grała cała drużyna, a Lewandowski oddał w całym meczu tylko jeden strzał. – Mamy jeszcze sześć dni na poprawę formy…
Fajny wyłącznie cytat z Beckenbauera.
W ramkach:
– Teodorczyk i Krychowiak chcą zagrać w finale LE
– Błaszczykowski zorganizuje turniej dla dzieci
– Szczęsny w sobotę zagra w pucharze
Henning Berg tęskni za wielką piłką? Któryś z fotoreporterów upolował Norwega, jak przy piwku ogląda mecz Ligi Mistrzów. W centrum stolicy – podobno robi tak co tydzień. Fakt wyraża nadzieję, że Berg po browarku wrócił do domu piechotą, a nie samochodem.
Boruc bliżej elity.
Jeszcze tylko trzy mecze i Bournemouth ze świetnie spisującym się Arturem Borucem w bramce może po raz pierwszy w 116-letniej historii awansować do Premier League. Reprezentant Polski jest wypożyczony do klubu z Southampton, ale po sezonie kończy mu się umowa i będzie do wzięcia za darmo (…) – Niedawno w klubowym programie meczowym powiedział, że jeśli zespół awansuje, jest zainteresowany, by zostać – powiedział nam Kris Temple, dziennikarz BBC Radio Solent.
Sporo dziś drobiazgów w Fakcie. Sadlok wraca w rodzinne strony.
Co na to piłkarz Wisły? – Kiedy wyjeżdżałem z Dankowic, nie spodziewałem się, że kiedyś blisko nich będzie klub ekstraklasy. Mecze z Podbeskidziem w Bielsku są dla mnie w szczególne, bo rzadko gra się kilkanaście kilometrów od domu. Cieszę się, że Górale dobrze sobie radzą w lidze, bo utożsamiam się z tym regionem. I może kiedyś tutaj zagram, ale teraz o tym nie myślę – tłumaczy stoper Wisły. – Przy meczach Podbeskidzia z drużynami Maćka zawsze ma serducho rozdarte. Remis byłby idealny, bo daje nadzieję, że oba zespoły wejdą do grupy mistrzowskiej – kończy Andrzej Sadlok.
Jacek Kiełb, ostatnio w bardzo solidnej formie, przyznaje, że miał w przeszłości problemy finansowe – kręcił się wokół niego komornik, kiedy nie płacono w Polonii Warszawa.
– Nie było łatwo. Zaczynał się wokół mnie kręcić komornik, z pracownikami banku też byłem na gorącej linii. Trzeba było spłacić kredyt, a na konto nic nie wpływało. Codziennie dzwonił tata i pytał czy mam z czego żyć, czy potrzebuję pomocy finansowej. Czułem się głupio, ale gdyby nie rodzina, nie poradziłbym sobie. Najbliższy pomogli mi najwięcej. Nigdy im się nie odwdzięczę. Dziś Kiełb powoli wychodzi na prostą. Nie tylko finansową, ale też sportową.
Dennis Rakels z kolei szykuje się na pokonanie bramkarza Pogoni. W wywiadzie dla Faktu i PS opowiada też, jak przed kilkoma laty strzelił gola… własnemu ojcu.
17-latek strzelił jedynego gola, Metalurgs wygrał 3:0. – Co najbardziej zapamiętałem z tamtego meczu? – zastanawia się zawodnik Cracovii. – Żarty, dużo żartów. Tata mi dokuczał: „Ale ty słaby jesteś”. Pamiętam, że kiedy mu uciekłem, to później ze śmiechem strofował mnie, że nie mogę tak mu się zrywać. To był w ogóle dla mnie dziwny mecz. Pochodzę z Jekabpils, 30-tysięcznej miejscowości, w której każdy każdego zna. Musiałem grać przeciwko tym, z którymi od dziecka grałem w piłkę.
GAZETA WYBORCZA
Co nam zaproponuje dzisiejsza Wyborcza? Ano zwłaszcza dość obszerną, jak na gazetowe standardy, rozmowę z Bogusławem Leśnodorskim. „Legii nic się nie należy”.
W tym roku Legia zdobyła 11 pkt, wygrała tylko trzy razy, w tabeli rundy wiosennej jest dopiero szósta. Co się dzieje?
– Bez przerwy słyszę to pytanie. Nic się nie dzieje. Jak każda drużyna czasami mamy chwile lepsze, a czasami gorsze. Teraz przyszły gorsze, ale nie ma co panikować. Chciałbym, abyśmy zawsze wygrywali, najlepiej do zera i różnicą kilku goli, ale tak się nie da.
Co się panu podoba w grze Legii?
– To, że jesteśmy konsekwentni. Próbujemy grać tak jak jesienią w Lidze Europy. Wszystko jest przemyślane, taktycznie jesteśmy poukładani. Nie widzę chaosu. Jeśli popełniamy błędy w obronie, to raczej indywidualne, nie zespołowe.
Wiosną rywale zabrali wam 14 pkt.
– I to mnie denerwuje. Tak samo jak to, że stwarzamy mało sytuacji podbramkowych, nie potrafimy dominować. Jesteśmy na tyle dobrą drużyną, lepszą od pozostałych, że nie powinniśmy mieć z tym problemu.
O Bayernie z bieguna północnego – Michał Szadkowski. To jeszcze po Lidze Mistrzów
– Zawsze można było trafić gorzej, ale zadowolony będę dopiero wtedy, gdy awansujemy do półfinału. Teoretycznie może się wydawać, że Porto to słabszy przeciwnik, w praktyce często wygląda to inaczej. Każdy szczegół jest ważny – mówił niedawno Sport.pl Robert Lewandowski. Miał rację, Porto trzeba się bać. U siebie nie przegrało siedmiu meczów Ligi Mistrzów z rzędu, jest jedyną drużyną, która w tej edycji jeszcze nie przegrała. Ale pewnie nawet polski napastnik nie spodziewał się tego, co wydarzyło się na Estádio do Dragao. Zapewne z drugiego końca boiska nie mógł uwierzyć, co wyprawiają Xabi Alonso, Dante i Jérčme Boateng. Ich błędy – na tym poziomie niespotykane u takich piłkarzy – kosztowały Bayern stratę trzech goli. – Gdyby Dante był Islandczykiem albo pochodził z bieguna północnego, powiedziałbym, że wyszedł na boisko w butach narciarskich. Ale przecież to Brazylijczyk – mówił Franz Beckenbauer. Dante, stojąc w środku boiska i nie mając nikogo za sobą, próbował przyjąć podanie po ziemi, piłka mu odskoczyła, przejął ją Ricardo Quaresma i strzelił drugiego gola. Dyrektor sportowy Matthias Sammer najbardziej lamentował nad trzecim golem – Boateng nie doskoczył do dośrodkowania…
SUPER EXPRESS
Dziś nie będziemy się przeciskać przez piątkowe zapowiedzi ligi na łamach Sportu. Może nadrobimy to jutro, na razie Super Express. Dziś naprawdę cała masa sportu, chyba osiem stron, ale ważnych wydarzeń piłkarskich nie ma tak wiele, więc o futbolu dwie strony. Smoki pożarły Lewandowskiego w Lidze Mistrzów – to niestety nuda.
Międzynarodowa prasa nie oszczędza mistrza Niemiec. “Bild” krzyczy tytułem “Bayern był jak impotent” i lamentuje, że Bawarczycy są o krok od odpadnięcia. Media są za to pełne pochwał pod adresem Portugalczyków, a zwłaszcza ich kapitana, Jacksona Martineza, który wrócił po 40 dniach leczenia kontuzji, wywalczył rzut karny i strzelił – być może decydującego o losach dwumeczu – gola na 3:1. Dla Kolumbijczyka to już szóste trafienie w tej edycji Ligi Mistrzów. Martinez to jak na Porto wyjątkowy piłkarz, bo mocno się w klubie zasiedział. To jego trzeci sezon, a statystyki ma wyborne: 136 spotkań i 89 goli. Świetni piłkarze w tym klubie grają z reguły krócej i odchodzą za wielkie pieniądze. W ciągu 12 ostatnich lat Porto zarobiło na transferach około 800 mln euro! Nie ma drugiego takiego klubu w Europie. W meczu z Bayernem wystąpił na przykład Brazylijczyk Danilo (prawy obrońca), który odejdzie latem do Realu za 31,5 mln euro. To była pierwsza porażka Bayernu na portugalskiej ziemi (w dwunastym meczu). Jeśli Porto obroni zaliczkę, to po raz pierwszy od sezonu 2003/2004 awansuje do półfinału Ligi Mistrzów.
Bardziej zastanawia nas tekst z drugiej strony, dlaczego – zdaniem Superaka – Mariusz Rumak jest lepszy od Pepa Guardioli. Czytamy z zainteresowaniem.
Bilans polskich “rycerzy wiosny” jest imponujący, w rundzie rewanżowej bydgoszczanie zdobyli 20 pkt (na 24 możliwe), są niepokonani od 8 meczów, a 6 ostatnich wygrali. Nie mogą się z nimi równać nawet europejscy potentaci. Mistrz Niemiec Bayern Monachium, z jednym z najlepszych trenerów świata na ławce Pepem Guardiolą pod koniec marca przegrał 0:2 z Borussią Moenchengladbach (dla porównania Zawisza ostatnią porażkę poniósł w grudniu). Z zazdrością na wyczyny Rumaka mogą patrzeć także choćby Carlo Ancelotti (Real) i Jose Mourinho (Chelsea), którzy wygrali “zaledwie” po trzy ostatnie spotkania w lidze. Z najsilniejszych europejskich lig są jedynie dwa zespoły, które mają dłuższą serię zwycięstw – Arsenal Londyn i Lazio Rzym, które wygrały po osiem meczów z rzędu.
No cóż, z dużej chmury bardzo mały deszczyk.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Na okładce PS dziś Gortat.
A dalej okolicznościowy tekst o maszynie do robienia kasy – FC Porto.
Porto zarabia na transmisjach telewizyjnych 15 milionów euro rocznie. Na biletach i pamiątkach inkasuje około 10 milionów. Podobnego rzędu pieniądze zgarnia od sponsorów. Po zsumowaniu wszystkich przychodów teoretycznie powinien wyjść klub na finansowym poziomie Legii Warszawa na sterydach. Tymczasem od czasu do czasu wychodzi kieszonkowe, ale jednak mocarstwo. Dlaczego? Bo Porto, nie mogąc ruszyć z miejsca pasących się coraz większymi pieniędzmi europejskich goliatów, podważa ich finansowym lewarkiem funduszy inwestycyjnych. Przynajmniej do momentu, kiedy nie zabronią im tego władze światowego futbolu. Już próbują. We wrześniu ubiegłego roku Komitet Wykonawczy przegłosował, że tzw. third party ownership ma zostać zakazane. – Wysyłacie nas jak wielki statek na ocean. Nie da się tak po prostu zapalić czerwonej lampy na dziobie i natychmiast zatrzymać jednostkę – grzmi w mediach biznesowo-sportowych dyrektor działu prawnego FC Porto Daniel Lorenz. Jeśli władze światowego futbolu naprawdę przeprowadzą to co planują, zawali się cały biznesplan jego klubu.
Później trochę drobiazgów. Krótkie podsumowanie ćwierćfinałów Ligi Mistrzów, tekścik o Gliku, który wierzy, że Torino awansuje do europejskich pucharów. Ale później fajny reportaż o rodzinie, która dla 9-letniego chłopca marzącego o piłkarskiej karierze przeprowadziła się do Holandii.
– Szaleństwo? To prawda. Bardzo dużo ludzi pukało się w głowę, że chyba nas pogięło. Nie była to łatwa decyzja, choć dość szybko udało się to poukładać. Mam firmę, więc wiele spraw mogę załatwić przez internet. Żona powiedziała, że jeśli wszystko zorganizuję, nie ma nic przeciwko przeprowadzce. Synowie przez pierwsze trzy lata uczyli się w polskiej szkole internetowej – opowiada. Od przeprowadzki minęły prawie cztery lata (…) Wszędzie słyszeliśmy pozytywne opinie. W Nijmegen po kwadransie zajęć trenerzy pytali mnie o Maksa. W Ajaksie miał najlepszy wynik spośród 120 chłopców, a w Heerenveen już po pierwszym treningu usłyszałem, że możemy przyjeżdżać na stałe.
Dalej „ligowy weekend”. A skoro w nim mecz Lechii ze Śląskiem, to pozycją obowiązkową w gazetach jest wywiad z Sebastianem Milą. – Wrocław mnie wzrusza – mówi.
Piłkarze Śląska często są nazywani sierotami po Mili. Kiedy zdarzały się słabsze momenty, to podawano piłkę do pana z myślą, że pan zawsze coś wykombinuje.
– Grałem z wielkim oddaniem dla Śląska. Darzę ten klub ogromnym szacunkiem. To było naturalne, że zrobię wszystko, by mój zespół wygrywał. Będąc we Wrocławiu, zawsze starałem się wykorzystywać do maksimum mój potencjał. Muszę też zaznaczyć, że gdyby nie koledzy z drużyny, to i ja nie notowałbym dobrych występów
W trakcie pana pobytu w Śląsku były trudniejsze momenty. Pamięta pan o nich jeszcze? I czy są w Śląsku ludzie, którym trzeba coś udowodnić?
– We Wrocławiu nie chcę niczego nikomu udowadniać. A co do pierwszej części pytania, to bywały chwile trudne do strawienia. Dziś jednak nie zaprzątam sobie tym głowy. Zostawiłem tylko pozytywne wspomnienia.
Śląskowi brakuje dziś lidera?
– Trudno mi powiedzieć, bo nie jestem w środku tego zespołu. Jest tam kilku gości, którzy potrafią rządzić na boisku i muszą jeszcze poczekać na więcej szczęścia.
Chwilami ta rozmowa jest zaskakująco przeciętna. Ale idźmy dalej. Część tekstów już cytowaliśmy z Faktu, nad częścią może nie warto się rozwodzić:
– Sadlok wraca w rodzinne strony
– Górnik Łęczna, czyli królowie nudy
– Hanzel przypomniał, że istnieje
– Podgórski wierny jednym barwom.
Zacytujemy kilka tekstów – tych większych i mniejszych. Portugalczyk Mica musiał wykazać się dużą cierpliwością, zanim stał się gwiazdą zespołu Mariusza Rumaka i polskiej ligi. Piszą dziś o nim dziennikarki PS – Iza Koprowiak i Barbara Bardadyn.
Trener mi tłumaczył, że z uwagi na to, że jestem po kontuzji, a drużyna osiąga słabe wyniki, to tak będzie dla mnie lepiej. Nie chciał, żeby mi to zaszkodziło. Musiałem uszanować jego decyzję. Na szczęście udało mi się przez to przejść i teraz wszystko układa się dobrze – mówi dziś, znajdując się już w diametralnie innej sytuacji. Od meczu z Piastem (28.02), w którym strzelił pierwszego gola dla Zawiszy, w każdym spotkaniu wchodzi w pierwszym składzie. Popisał się w poprzedniej kolejce – w meczu z GKS (4:1) strzelił dwie bramki, dorzucił asystę. – Gdyby z Zawiszy nie odszedł Michał Masłowski, miejsce Micy pewnie wciąż byłoby na ławce – twierdzi jednak Piotr Petasz, były pomocnik bydgoskiego klubu, który trenował z Portugalczykiem przez jedną rundę. W niedzielę przy Łazienkowskiej Mica zagra przeciwko temu, którego zastąpił. – Nie lubię robić takich porównywań, ale faktycznie mamy z Michałem coś wspólnego. Na pewno obaj jesteśmy dobrzy technicznie – przyznaje. – Moim zdaniem Mica jest bardziej wszędobylski na boisku. Ja bym go bardziej porównał do Bartłomieja Babiarza z Ruchu Chorzów.
W Legii – bitwa o prawą stronę.
Zaczęło się latem 2013 roku, kiedy legioniści postanowili zakontraktować Brozia, bo Bereszyński był jedną nogą w Benfice Lizbona. Z transferu nic nie wyszło, Jan Urban, a potem Henning Berg, mieli mieć pozytywny ból głowy i komfort wyboru. Życie pisało inne scenariusze. Pomijając rotowanie składem przez dwóch ostatnich trenerów Legii, większość zmian na prawej flance defensywy wynikała z kontuzji któregoś ze wspomnianych graczy. Grał Bereszyński, to doznał kontuzji i wskoczył Broź. Zadomowił się w składzie, to pojechał na mecz z Lechem (1:1) i rozbił głowę po zderzeniu z Jakubem Koseckim i nastąpiła kolejna zamiana miejsc. I dalej, jak walczyli o miejsce rok temu, to Jakub Wawrzyniak tuż przed wyjazdem do Amkara Perm, złamał nos Bereszyńskiemu. W końcówce rozgrywek o obsadzie prawej obrony Legii zadecydował Aleksander Kwiek z Zagłębia Lubin, faulując Brozia i powodując uraz łydki.
Droppa na wylocie ze Śląska? Jeszcze zimą we Wrocławiu liczyli, że Malaga naprawdę chce go kupić i potrzebujący gotówki klub na jego odejściu choć trochę zarobi.
Kontrakt Droppy obowiązuje do czerwca tego roku. Powinien zostać automatycznie przedłużony, jeśli defensywny pomocnik rozegra w lidze minimum 2000 minut. Po meczu z Piastem ma ich 1646. Czy będą kolejne, nawet jeśli piłkarz się wyleczy, nie wiadomo. – Po porażce w Gliwicach dużo rozmawialiśmy w naszym gronie. Sztab podjął decyzję, że pod koniec sezonu postawimy na zawodników związanych z klubem długimi kontraktami. A więc tych, którzy nie myślą co będzie za kilka tygodni, tylko koncentrują się na zadaniu do wykonania – komentował w czwartek Barylski. Nie wymienił nazwiska Droppy, ale nie jest tajemnicą, że trenerom bardzo się nie spodobało zachowanie piłkarza po meczu w Gliwicach. Pomocnik nie poszedł podziękować kibicom Śląska za doping. To zdaniem szkoleniowców nie było zachowanie zawodnika, który identyfikuje się z drużyną.
Czy wyniki Jagiellonii są wynikami ponad stan?
Wiele razy Probierz w trakcie sezonu podkreślał, że jego zespół walczy o utrzymanie, a nie miejsce na podium. Na jednej z pomeczowych konferencji przyznał ironicznie, że Jagiellonia gra o Puchar Podlasia. – Nie było w tym kokieterii. Patrząc na kadrową jakość w innych klubach, nie wypadamy wyjątkowo. W lipcu wspólnie z zarządem klubu zakładaliśmy, że ten sezon będzie przejściowy. Naszym głównym zamiarem miało być utrzymanie, ale apetyt wzrosły – podkreśla Probierz. Wywalczenie miejsca w europejskich pucharach nagle stało się w Białymstoku realne. Po raz pierwszy w historii Jagiellonia może też zająć miejsce w pierwszej trójce ekstraklasy. – Gdyby nie wynikowa sinusoida z ostatnich kolejek, mogło być jeszcze lepiej – przyznaje były napastnik białostockiego zespołu Jacek Bayer. – Obecne miejsce Jagi wynika trochę ze słabości innych. Jej potknięć nie potrafią wykorzystać rywale będący niżej w tabeli.
Jest tych tekstów, jak to w piątek, naprawdę dużo. Możecie przeczytać jeszcze tekst o Denissie Rakelsie czy rozmowę z Jackiem Kiełbem – wspominaliśmy o nich w Fakcie. My na koniec zacytujemy Skorżę. „Ryk silników zapiera mi dech”. Wywiad o F1.
Ayrton Senna czy Alain Prost?
– Nie, no zdecydowanie Senna. To jest kultowa postać Formuły 1. Styl jazdy, sposób rozgrywania przez niego wyścigów, dbałość o szczegóły – to jest coś, co do dziś rozpala wielu miłośników tej dyscypliny. Chociaż wyścig, w którym zblokował Prosta, zdobywając mistrzostwo świata, pokazuje, że nawet najwięksi sportowcy czasem muszą być bezwzględni.
(…)
Pamiętam swoją pierwszą wizytę na torze Formuły 1. Byliśmy z Legią na zgrupowaniu niedaleko Jerez de la Frontera i akurat odbywały się testy Formuły 1. Zdecydowaliśmy, że dla urozmaicenia pojedziemy je zobaczyć. Podjechaliśmy pod tor i już w autokarze było słychać ryk silników. Dla mnie to było niesamowite. Jak wyszliśmy na zewnątrz to huk był ogromny. W połączeniu z mocą silników, przyspieszeniem samochodów czy raptownym hamowaniem przed zakrętami dawało to niesamowity efekt.
Ile razy widział pan na żywo wyścig Formuły 1?
– Na razie cztery. Pierwszy raz byłem w Bahrajnie, kiedy pracowałem w Arabii Saudyjskiej. Tam zresztą według mnie był najlepszy wyścig poprzedniego sezonu.