W latach 2006-09 z dwunastu miejsc w półfinałach Ligi Mistrzów obsadzili aż dziewięć. Do stołu dopuścili tylko Milan i dwukrotnie Barcelonę, której raz, w 2009 roku, udało się zdobyć trofeum. Jeszcze przed finałem żartowano, że Anglicy powinni utworzyć własną Ligę Mistrzów, bo skoro i tak dominują w rozgrywkach, to po co dzielić się zyskami. Dziś żartuje się, że owszem, Wyspiarze powinni utworzyć własne rozgrywki, ale po to, by któraś z drużyn awansowała do ćwierćfinału.
Promocja do najlepszej ósemki w Europie – niby nic wielkiego, ale to magiczna granica, której znów nie udało się przekroczyć przedstawicielom „najlepszej ligi świata”. Podobnie było dwa lata temu. Wtedy mówiono jeszcze o przypadku. Ot, zdarza się. W dodatku upadek złagodziło wygranie przez Chelsea pucharu pocieszenia, czyli Ligi Europy. Rok później w 1/4 zameldował Manchester United, zrobiła to także Chelsea (The Blues doszli nawet do półfinału), a drużyny Arsenalu i Manchesteru City odpadły po bojach z Bayernem i Barceloną, więc wydawało się, że wszystko wraca do normy.
Tegoroczne rozgrywki pokazały, że nic takiego nie ma miejsca. Podstarzały, ale zarozumiały czempion, do którego można porównać Premier League, po czterech ciosach leży na deskach.
Pierwszego dzwona dostał już w fazie grupowej, gdy Liverpool okazał się być gorszy od FC Basel. Nawet Łudogorec Razgrad mógł z angielską drużyną grać jak równy z równym. Przypomnijcie sobie wyjazd The Reds na Santiago Bernabeu. Rodgers nawet nie udawał, że jego piłkarze są w stanie nawiązać walkę. Wystawił rezerwowy skład.
Cios numer dwa: Arsenalowi w końcu dopisało szczęście w losowaniu. Znów mogli trafić na ścianę nie do przejścia, bo zajęli drugie miejsce w swojej grupie. Trafili na Monaco. Ekipę, która nawet w lidze francuskiej ma swoje problemy. To nie było wysoko zawieszona poprzeczka, ale i tak została strącona.
Trzeci strzał, Chelsea-PSG. To piłkarze Mourinho mieli bronić honoru angielskiej piłki, po pierwszej serii gier wydawało się, że właśnie tak będzie. Rewanż grali w swojej twierdzy. Najlepszy piłkarz drużyny przeciwnej wyleciał w pierwszej połowie z boiska z czerwoną kartką. Skończyło się katastrofą.
Na dobicie, Manchester City. Drużyna warta setki milionów euro w starciu z Barceloną biegała za piłką jak jakieś Levante. 1-3 w dwumeczu to najmniejszy wymiar kary.
Nokaut. Tak wygląda krajobraz po klęsce. Reprezentacje w ćwierćfinałach w trzech ostatnich sezonach Ligi Mistrzów:
Hiszpania: 9
Niemcy: 5
Francja: 4
Włochy: 2
Anglia: 2
Portugalia: 1
Turcja: 1
Hiszpanie wskoczyli na nieosiągalny dla innych poziom. Dziś już Anglicy nie martwią się o to, by ich gonić. Oglądają się raczej za siebie, bo niedługo mogą stracić swą uprzywilejowaną pozycję w Europie. Na ich miejsce w Lidze Mistrzów czają się chociażby Włosi, których drużyny świetnie radzą w rozgrywkach Ligi Europy. Honoru Anglików broni już tylko Everton.
Niektórzy rzecz jasna bagatelizują zagrożenie, zwalając winę na nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Typowe dla Anglików myślenie – latem pobijemy transferowe rekordy, przyjadą do nas najlepsi z innych lig i z czasem wszystko wróci na swoje miejsce. Stać ich – to pewne. Ale czy to wypali? Przykład rozbiórki Atletico Madryt przez Chelsea mówi wiele. To może być droga donikąd.
To, że sprawa jest poważna i „Wyspiarzom zaczyna się lekko palić w dupce” najlepiej pokazuje dyskusja na temat zimowej przerwy w rozgrywkach. Hiszpanie i Włosi odpuszczają na dwa tygodnie, nie grają w święta i w Nowy Rok. Francuzi też. Niemcy mają ponad miesiąc przerwy. Z marketingowego punktu widzenia – odmienność jest strzałem w dziesiątkę. Gdy inni nie grają, siłą rzeczy cały świat patrzy tylko na nich. Ale zdaniem ekspertów cena, jaką płacą za to angielskie kluby jest zbyt wysoka. Dziś Gary Lineker postuluje zmniejszenie liczby spotkań i zlikwidowanie powtórek w Pucharze Angliiw najgorętszym okresie. Nie brakuje też głosów mówiących, że warto dostosowac się do kontynentu. Podążyć drogą Hiszpanów i Włochów i kompletnie zawiesić rozgrywki. Same kluby z chęcia poszłyby na taki układ.
To byłby radykalny ruch. Zamach na tradycję. Boxing Day bez meczów Premier League? Brak transmisji z Etihad, Old Trafford czy Stamford Bridge w Nowy Rok? Na Wyspach zaczynają powoli rozważać taki scenariusz. A to znak, że z tamtejszą piłką musi być naprawdę źle.
Mateusz Rokuszewski