Jeden strzał z trzech metrów, w dodatku do pustej bramki, a tyle zamieszania. Niby zwykłe dostawienie stopy, czyli pestka, a wywołało lawinę komentarzy, prognoz i oczywiście internetowej szydery. Po 769 minutach bezproduktywnego przebywania na murawach Premier League w czerwonym trykocie Liverpoolu, Mario Balotelli spełnił swój obowiązek. Strzelił ważnego gola. Czy można się dziwić wszechobecnemu podnieceniu, które ten fakt spowodował?
Oczywiście, że można, nic trudnego, ale biorąc pod uwagę to, jaka kasa wisi nad tym transferem, robi się znacznie ciekawiej. Wszyscy zastanawiają się nad tym, czy Liverpool spuścił w kiblu te 16 milionów funtów, które zapłacił Milanowi za Mario, czy może da się jeszcze coś z tej kupy hajsu uratować. A może w końcu odpali? Może ta ważna bramka będzie punktem zwrotnym w jego karierze na Anfield Road?
W kibicach Liverpoolu na nowo obudziły się nadzieje, że w końcu doskoczy do poprzeczki, którą zawiesił sobie we wcześniejszych czasach na całkiem wysokim poziomie. Wtedy, gdy oprócz błaznowania, które nazywane jest również jego „specyficznym stylem bycia”, był jeszcze dobrym, skutecznym piłkarzem. Kiedy to było? Pamiętacie jeszcze takiego Mario – chłopaka, który pokaz fajerwerków urządza nie tylko w domowej toalecie, ale również na boisku?
Liczby prawie zawsze go broniły. To dzięki nim regularnie dostawał rozgrzeszenie u kibiców, a także trenerów. Odkąd pojawił się w składzie Interu Mediolan po prostu strzelał.
Pierwszy sezon: 15 spotkań, 7 goli. Średnio co 117 minut mógł zaprezentować światu swoją cieszynkę (dopiero później ubzdurał sobie, że nie będzie tego robić, bo strzelanie to praca, tak jak robotą listonosza jest dostarczanie przesyłek, a przecież facet z torbą na ramieniu nie skacze pod sufit po swoich udanych „akcjach”). Później regularnie przekraczał granicę 10 bramek w sezonie. Częstotliwość strzelania nieco spadła, gdy zaczął grać więcej niż w debiutanckim sezonie, ale wciąż była całkiem niezła – trafiał średnio co 187 minut (drugi sezon) i 190 minut (trzeci).
Przeprowadzka na Wyspy. Uciecha dla bulwarówek, ale także dla kibiców. Nie tyle utrzymał wysokie tempo, co jeszcze poprawił. Najpierw 10 goli wszystkich rozgrywkach (sporo meczów opuścił z powodu kontuzji i zawieszeń), a później walnie przyczynił się do zdobycia mistrzostwa przez ekipę z Etihad Stadium. 17 bramek w sezonie. Potrzebował średnio ledwie 110 minut, by trafić. O kolejnej rundzie zapewne chciałby zapomnieć, pokłócony z całym światem wsiadł do samolotu i wrócił do domu.
Milan, nowy rozdział. Tutaj się trochę odrodził. Wszedł do drużyny z marszu i rozpoczął kanonadę. 13 spotkań, 12 goli (średnio co 95 minut). Pod względem częstotliwości trafiania, najlepsza runda w karierze. Również w poprzednim sezonie gwarantował statystyki, do których przyzwyczaił. OK, był krytykowany za to, że strzela głównie z karnych, a nie z gry, ale liczby się zgadzały. Calutki sezon w roli pierwszej strzelby Milanu. Rezultat? 18 goli.
No i w końcu ten nieszczęsny Liverpool. 16 milionów funtów, całkiem spora część tego, co The Reds zarobili na transferze Luisa Suareza. Niepokorny za niepokornego. O ile pod tym względem udanie zastąpił Urugwajczyka, o tyle piłkarsko – jak do tej pory – kompletne pudło. U Rodgersa był na początku pierwszym wyborem. Menedżerowi cierpliwości starczyło do listopada. Gol w Lidze Mistrzów wbity Łudogorcowi i trafienie w Pucharze Ligi w meczu ze Swansea to było za mało, by na stałe wkupić się w łaski. Do tego przyplątała się kontuzja i zawieszenie. Same nieszczęścia.
Wczoraj, gdy 74. minucie meldował się na murawie, sprawiał wrażenie obrażonego na cały świat. Niektórzy uważają, że w jego przypadku to świetny znak. Że najbardziej groźny jest wtedy, gdy chce udowodnić wszystkim wokół, jak bardzo się mylili, stawiając na nim krzyżyk. W 83. minucie, w końcu znalazł się we właściwym miejscu, wykorzystał podanie Lallany i odesłał Tottenham do domu bez punktów.
Dlaczego zanudzamy was tymi wszystkimi danymi, które na dobrą sprawę zapewne znacie? Ano tylko i wyłącznie dla przypomnienia, że Balo to nie tylko śmieszek, który dodaje kolorytu, ale również kawał grajka, który wcześniej ze strzelaniem nie miewał większych problemów. Teraz może sobie o tym przypomnieć. Gol w takim momencie, przechylenie szali zwycięstwa na korzyść swojej drużyny w niezwykle wyrównanym meczu. Znacie lepszy sposób na zdjęcie blokady? My też nie.