I znów musimy głucho, bezsensownie pytać i zastanawiać się, jak to możliwe, że oni reprezentowali nas w Europie i byli malutki krok od fazy grupowej LE? Tak, o Ruchu mowa. O drużynie, która z siedemnastu dotychczasowych meczów wygrała zaledwie trzy. Dziś jechała do Łęcznej z nadziejami, by zrównać się punktami z Górnikiem, będącym tuż nad strefą spadkową, ale mocno wyrżnęła o próg.
Dlaczego mocno? Ano dlatego, że Ruch po raz kolejny zawodzi na całej linii. Tym razem kompletnie w roli ofensywnego pomocnika nie odnajduje się Zieńczuk, niewiele daje cofnięty Starzyński, podobnie jak występujący u jego boku Surma. Chorzowianie przegrywają więc mecz głównie w środku pola – to rywale wymieniają podania i przeprowadzają ataki, a oni patrzą. Czy z przodu był dziś Kuświk, czy byłby Visnakovs to i tak wyszłoby na to samo. Ale poważniejszy problem zaczyna się w tyłach…
Pierwszy gol: Dziwniel nie dochodzi do dośrodkowującego Bonina, Stawarczyk nie skacze do główki, a Mierzejewski wbiega między wpatrujących się obrońców.
Drugi gol: Malinowski łatwo daje się ograć, a Stawarczyk nie potrafi skutecznie wybić piłki.
Trzeci gol: Malinowski kompletnie zostaje w blokach, momentalnie ogląda plecy Cernycha, przez co faulować musi Kamiński.
Oj, popisy Stawarczyka i Malinowskiego były dziś godne uwagi. Ten pierwszy nigdy nie był przed rywalem, tylko zawsze obok lub za, drugi – zdawał się krzyczeć: „Panowie, dajcie odpocząć to już nie te lata”. A Nowak naprawdę nieźle prowadził w środku pola grę, świetną robotę wykonywał Bonin, do tego ciągle próbujący i nękający defensorów Cernych. Jurij Szatałow, trener Górnika, mówił przed meczem, że wszyscy w szatni są ze sobą szczerzy i każdy jest świadomy niskiej jakości w ataku. Na ławkę powędrował Hasani, który ostatni raz (i w sumie jedyny: dublet z Pogonią) trafił w sierpniu. A Cernych robił swoje: biegał, walczył, wychodził na pozycje i sam dochodził do sytuacji.
Ale z tą jakością z przodu problem chyba faktycznie jest. Górnik strzelił dziś trzy gole, tylko że… po trzech uderzeniach celnych. A prób na bramkę oddał piętnaście!
Z tymi strzałami to też dziś było ciekawie, kiedy tuż przed przerwą Wojciech Jagoda zaczął chwalić obu bramkarzy, że są bezbłędni. W sumie to racja, bo do 45. minuty – kiedy padł gol i komentator wypowiadał te słowa – nie oglądaliśmy ani jednego celnego strzału. Dlatego taki Kamiński jedyne, co dziś złapał, to właściwie nogi Cernycha.
Tragicznie patrzyło się na Ruch, który co chwila rozjeżdżany był przez 14. drużynę ligi. Nie była to przepaść, ale była różnica – widoczna. Już przed tygodniem się zirytowaliśmy, bo kolejkę otwierali właśnie chorzowianie i na dzień dobry obrzydzili nam piłkę. To był straszny piach, zakończony szczęśliwym 1:0 ze Śląskiem w ostatniej minucie. Teraz obyło się bez happy endu i jakichkolwiek punktów. Dziś był tylko piach.