Nieco ponad miesiąc temu, kiedy wszystkie cztery niemieckie zespoły wygrały swoje mecze w Lidze Mistrzów, coraz śmielej zaczęto głosić, że Bundesliga wyrosła na ligę numer 1 na świecie. Dziś, dla „potwierdzenia” tych głosów, czwórka reprezentująca Niemcy przegrywa po raz pierwszy w historii Champions League wszystko jak leci w tej samej serii spotkań. A jeśli dorzucić do tego Ligę Europy, z osiemnastu możliwych punktów zgarnia tylko jeden i na czterech frontach uznaje wyższość Premier League. No, to o co w tym wszystkim chodzi?
Manchester City – Bayern 3:2
Schalke – Chelsea 0:5
Arsenal – Borussia D. 2:0
Bayer – Monaco 0:1
Wolfsburg – Everton 0:2
Villarreal – Borussia M. 2:2
Sześć spotkań i pięć porażek. Czyli o dwie więcej niż we wcześniejszych… 24 potyczkach. Pytanie więc, na ile poważnie powinniśmy traktować te powyższe wyniki.
Wystarczy włączyć fragment konferencji prasowej Guardioli w Manchesterze, by zobaczyć jego frustrację i emocje. – Kiedy gramy gówno, to gramy gówno. Ale dzisiaj nie zasłużyliśmy na porażkę. Piłkarze wykonali nadzwyczajną robotę i każdy widział, że nie przyjechaliśmy tutaj na wakacje – mówił. Podkreślał to, jak bardzo dumny jest ze swoich zawodników, jak duży charakter pokazali. Że mu ich żal i współczuje.
– Ale lepiej, że coś takiego wydarzyło się dziś. Może jest w tym wszystkim dla nas jakaś lekcja. Bo jeśli coś takiego wydarzy się w następnych rundach, będzie po nas. Musimy to potraktować jako nauczkę – dodaje.
Bayern, na co przed meczem po cichu liczyli Anglicy, nie zlekceważył rywala. Co więcej, jak szybko zaczął grę w dziesiątkę, tak Manchesterowi nie odpuszczał ani na chwilę. Jedenastu u gospodarzy przeciw dziesięciu u gości i jeszcze w 85. minucie ci drudzy prowadzili. Przegrali, bo popełnili dwa fatalne proste błędy – takie, jakie Bawarczykom się nie zdarzają i o których właśnie Guardiola mówi „lepiej że to dziś”. A wcześniej pokazali klasę. Taki Xabi Alonso do przerwy wymienił 70 podań, podczas gdy pomocnicy City skromne 59. Zresztą, liczby Hiszpana w tym sezonie LM są takie, że piłkę podawał 450 razy, czyli prawie o sto więcej niż drugi Kroos (365).
I jeszcze jedna statystyka – te trzy gole, które monachijczykom zaaplikował Sergio Aguero, to tyle samo, ile stracili dotychczas w Bundeslidze.
Tyle tylko, że Bayernowi nic nie było, nic jest i na razie też nic chyba nie będzie. Z coraz większą zazdrością mogą w tym kierunku spoglądać z Dortmundu, bo akurat pod tym adresem wszystko zaczęło się sypać. Borussia zdobyła dotychczas w Bundeslidze jedenaście punktów, czyli o jeden mniej niż w Lidze Mistrzów. Sęk jednak w tym, że w środku tygodnia dostali również w łeb w Europie, przypominając mocno ten zespół, który ciągle potyka się w kraju. Pytanie tylko, czy wciąż można mówić o potknięciach.
Słowo „kryzys” zostało już odmienione przez wszystkie przypadki. Powody? Oj, więcej niż mogłoby się wydawać. Coraz częściej mówi się o nietrafionych transferach – przypomina Mchitariana, który błyszczy raz na kilkanaście tygodni (i to w nieistotnym meczu) czy spogląda się na siedzących na ławce Ramosa, Gintera oraz Immobile (kosztowali 40 mln euro). Dwóch ostatnich zagrało akurat w przegranym meczu w Londynie i specjalnie nie pomogli. Do tego mnóstwo kontuzji, które przeszło w tym roku przez Dortmund i pytania, czy aby na pewno tak duża liczba urazów to tylko przypadek. Plus nieustające plotki transferowe, które psują atmosferę. Klopp przyznaje, że mógłby popracować w Anglii, Reus łączony był już z każdym klubem Europy, a Gundogan wyznał, że był bliski gry w Realu i w sumie to chętnie spróbowałby sił za granicą. Aha, ów Reus dopiero co wypadł z gry – wróci w styczniu.
– Nie możemy zmienić naszej sytuacji w lidze z dnia na dzień. Tak więc dla mnie to pewnego rodzaju wakacje – śmieje się Juergen Klopp. Ale do śmiechu wcale mu nie jest. Borussia jest w bardzo poważnym dołku i nie widać, by ktokolwiek miał pomysł, jak z niego wyjść. Dlatego, teraz już na poważnie, trener BVB mówi: – Możesz walczyć, by pokonać pecha i przeciwności, dlatego nie możesz się poddać. Potrzebujemy dziś wyników, a nie pięknej piłki.
Ciężkie chwile znów przechodzi Schalke. Najpierw szybkie odpadnięcie z Pucharu Niemiec, zwolnienie Jensa Kellera, środek tabeli w kraju, no i awans do kolejnej fazy Ligi Mistrzów na wyciągnięcie ręki. I gdy piłkarze z Gelsenkirchen akurat mogli tę rękę wyciągnąć, Chelsea zdmuchnęła ich z powierzchni ziemi. Zamiast Schalke 04, zrobiło się Schalke 05. – To był blamaż. Przez cały mecz nie wykonaliśmy ani jednego udanego zagrania. Nasz styl był tragiczny – nie owijał w bawełnę menedżer Horst Heldt. Nie wiedział jeszcze wtedy, że na Twitterze zaatakował go Jermaine Jones, były piłkarz Schalke, pisząc: „Heldt, kogo teraz obwinisz? Smutne, że jedna osoba tak może zrujnować klub”.
Ataki w jego kierunku się nasilają (spójrzcie na grafikę powyżej). Wyciąga się nieudane i przepłacone transfery czy błędne zarządzania. – Wiem, jak sobie poradzić z obecną sytuacją. Robię to od ośmiu lat. W tym czasie moje drużyny przez siedem lat kwalifikowały się do Europy, pięć razy do Champions League. Oprócz sportowych celów, które osiągnęliśmy wszystkie, mieliśmy pomniejszyć długi. I zrobiliśmy to, aż o 80 milionów euro. To również moja zasługa – broni się Heldt.
Ale teraz na tapecie jest obecna drużyna i jej postawa w Europie. Przed rokiem też wszystko szło dobrze, dopóki nie trzeba było grać z najlepszymi. Dwa razy po 0:3 z Chelsea, a w 1/8 finału 1:6 u siebie z Realem i 1:3 w rewanżu. Dziś przyjęta piątka na własnym terenie niszczy teorię o wyciągnięciu wniosków. – Ten zespół na te rozgrywki jest zbyt słaby. Z Santaną, Kirchhoffem, Neustadterem, Hoegerem i Anogo nie jest w stanie rywalizować na tym poziomie. Obecny trener mierzy się z takimi samymi problemami, jak poprzedni – pisze w Bildzie Alfred Draxler, znany dziennikarz.
Schalke traci gole jak na zawołanie, w ostatnich trzech meczach Ligi Mistrzów aż dwanaście: siedem od Sportingu (w dwóch spotkaniach) i pięć od Chelsea. Di Matteo też chyba nie do końca jest pewien, co powinien zrobić, bo zaczął mieszać z taktyką, a to 4-2-3-1, 3-5-2 czy 4-4-2. – Jest mi przykro z powodu tego wyniku, przepraszam naszych kibiców. Ale zapewniam, że dwa stracone gole przed przerwą nie miały nic wspólnego z systemem. Zostawiliśmy Chelsea zbyt wiele wolnej przestrzeni, nie byliśmy wystarczająco agresywni – tłumaczy. Kibice winnych upatrują jednak wśród innych.
I jeszcze Leverkusen. Z tą ekipą przypadek trochę podobny, co z Schalke, jakby nie dojrzeli i nie dorośli do wielkich wyzwań. W poprzednim sezonie najpierw przyjęli czwórkę (żeby być fair – dwa gole też strzelili) na Old Trafford, a potem piątkę u siebie (nie strzelili nic). Wystarczyło to, żeby awansować dalej i przyjąć lanie od PSG, na własnym stadionie 0:4.
Teraz pojawia się kolejny problem: potwierdzanie wyższości nad rywalem, nad czym od tego sezonu pracuje Roger Schmidt. Bayer był już na ostatniej prostej do wygrania swojej grupy, potrzebował do tego korzystnego wyniku z Monaco i nie dość, że przegrał we Francji, to teraz jeszcze u siebie. – Musimy przyjąć tę krytykę. Nie może być tak, że w żadnym z dwóch meczów z takim rywalem nie strzelamy ani jednego gola – nie ukrywa Rudi Voeller, dyrektor sportowy. A w lidze „Aptekarze” zbyt często się potykają ze słabszymi zespołami, zbyt często gubią punkty i tracą wiele goli.
Gdyby to, co w tym tygodniu wydarzyło się w Champions League, okazało się za mało dla niemieckich drużyn, to wicelider z Wolfsburga po raz drugi przegrał z Evertonem. Czyli Bundesliga – Premier League 0:4. Honor, wyciągając remis z Villarreal, ratuje jedynie Borussia Moenchengladbach.
Taki kubeł zimnej wody przyda się Bundeslidze. Niektórzy już zaczynali delikatnie odfruwać, uwierzyli przesadnie w swoją pomoc. Niemcom i tak idzie dobrze, nawet bardzo dobrze, bo już trzy zespoły w LM mają pewny awans (Bayern, Borussia i Bayer), a wciąż awansować może cała szóstka. Ale do perfekcji daleko, tak jak i do potwierdzenia przewagi nad Premier League. Ktokolwiek będzie chciał odlecieć – niech przypomni sobie wyniki z tej kolejki.
PIOTR TOMASIK