Wszyscy uwielbiamy historie sławnych wykolejeńców, którzy starają się wrócić na właściwe tory. Alkohol, hazard, problemy z prawem. Okładka gwarantowana, podobnie jak klikalność. Nie ma żadnej dyskusji, tacy jesteśmy. Zastanawiać można się jedynie, które zakończenia tychże historii kręcą nas bardziej. Happy endy czy bolesne upadki? Historia Cheda Evansa, piłkarza Sheffield United, właśnie jest w kulminacyjnym punkcie, lecz prawdopodobnie nikt nie jest w stanie przewidzieć, jaki będzie jej finał.
Historia o tyle specyficzna, że nie mamy tu do czynienia z pogubionym człowiekiem, który po prostu przegrywa walkę z nałogami. Takiemu można współczuć, takiemu można kibicować. Evansowi – za to co zrobił – większość z nas miałaby ochotę napluć w twarz. Większość, bo są też osoby, które dadzą się za niego pokroić.
***
Napastnik, wcielenie pierwsze.
Wychowanek Manchesteru City, którego nazwać można ofiarą zainwestowania w klub olbrzymich pieniędzy. Już wchodził do składu, już witał się z gąską, a tu masz – Tevez, Adebayor i inni. Wszyscy medialni, wszyscy kupieni za miliony. Poprzeczka nie do przeskoczenia, przynajmniej nie na tamtym etapie kariery. Nie miał czego szukać w Manchesterze, ruszył więc w Anglię. Sprawdził się na wypożyczeniu w Norwich City, a potem za całkiem przyzwoite pieniądze (3.5 miliona euro) przeniósł się do Sheffield United. Znalazł swoje miejsce na Ziemi. Robił to, do czego jest predestynowany. Strzela. Na początku rzadko, lecz rozkręca się z czasem.
W sezonie 2010/11 zdobył dla klubu z Bramall Lane dziewięć – cholernie ważnych – bramek, lecz nie uchroniło to drużyny przed spadkiem z Championship. Chętnych, by wyjąć Evansa ze zdegradowanej ekipy nie brakowało. Jednak ten pozostał w klubie, by pomóc w powrocie na zaplecze angielskiej ekstraklasy. I nie ma co polemizować, ze swojego zadania wywiązywał się znakomicie. 36 spotkań, 29 goli, 12 asyst. Może i poziom League One na kolana nie rzuca, ale tylko kompletny ignorant nie doceniłby tego bilansu. Dodać należy, że Ched swojego sezonu życia nie dograł do końca…
Napastnik, wcielenie drugie.
W kwietniu 2012 roku zjawił się na rozprawie końcowej. Zarzut – gwałt, wyrok – pięć lat pozbawienia wolności. Niemal rok wcześniej, pewnego wieczoru, po ostrym chlaniu w jednym z barów, odurzona alkoholem 19-latka wylądowała w hotelu na przedmieściach walijskiego Rhyl razem z napastnikiem Sheffield United. Jest z nimi jeszcze Clayton McDonald, kolejny niespełniony piłkarz, ale szybko się ulatnia. W drinku dziewczyny prawdopodobnie znalazła się pigułka gwałtu/ Nietrudno domyślić się, co było dalej.
Piłkarz przed sądem przyznaje się do zdradzania swojej stałej partnerki. – Tak, uprawiałem seks z tą dziewczyną – mówi. – Jednak nikogo do tego nie zmuszałem, a tym bardziej nie zgwałciłem – dodaje.
Słowo przeciw słowu. Ława przysięgłych po zapoznaniu się ze spawą, nie miała jednak większych wątpliwości, komu przyznać rację.
Gwałciciel. Winny.
***
17.10.2014. Ched opuszcza mury Wymott Prison. O piątej rano pod placówkę podjeżdża Mercedes z przyciemnionymi szybami. Warunkowe zwolnienie po odbyciu połowy zasądzonej kary. Na wolności czeka na niego dziewczyna. Ta sama, którą zdradzał. Przełknęła tę gorzką pigułkę, ale nigdy nie uwierzyła w jego winę. Wystawiała mu publiczne świadectwo. – Ched nigdy by tego nie zrobił. Nie jest taki.
Piłkarza wspiera na każdym kroku, wystawia się na się na ostrzał. Evans robi z siebie współczesną wersję Mike Tysona. W dalszym ciągu nie przyznaje się do winy. Utrzymuje, że nie jest katem, a ofiarą. Ofiarą brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości, a także zazdrości innych ludzi. Zapowiada walkę o oczyszczenie dobrego imienia. Zarówno w sądzie, jak i w oczach opinii publicznej. Ma wydać książkę, w której wyjaśni, jak było naprawdę
W zapewnienia piłkarza o niewinności – prócz dziewczyny – wierzy grono jego znajomych i część kibiców. W Internecie znajdziecie prowadzoną przez nich stronę chedevans.com. Jej przesłanie jest dość jasne – sąd skazał niewinnego człowieka, pomimo tego, że nie miał twardych dowodów na jego winę.
***
Abstrahując od tego, czy to tylko cyniczna gra ze strony napastnika, prawdziwa burza wokół jego osoby wybuchła dopiero teraz, gdy Ched zamierza wrócić do futbolu. Nie musiał w tym celu pukać do żadnych do drzwi. Jeszcze w więzieniu, gdy jego zwolnienie warunkowe było niemal pewne, odwiedzili go przedstawiciele Sheffield United, w tym menedżer Nigel Clough. Uwierzyli w przemianę zawodnika, zaproponowali ponowną współpracę.
W tym tygodniu zapadła decyzja o powrocie Evansa do treningów z drużyną. Nikt nie wie, w jakiej jest formie po 30 miesiącach odsiadki. Jednak wiara w jego możliwości wydaje się być wręcz nieograniczona. I dziwna zarazem, bowiem dziś wiadomo, że o powrót gwałciciela do gry klub będzie musiał stoczyć walkę na wielu frontach.
Larum, które zostało podniesione, daleko wybiega poza ramy zwykłej debaty na temat sportu i sporowców. Dominują w niej dwa hasła: resocjalizacja i wzór do naśladowania.
***
Pojawiła się plotka, że Evans już – w zasadzie w ciemno – dostał od klubu propozycję podpisania nowego kontraktu. Od razu byłby w piątce najlepiej zarabiających piłkarzy w drużynie. Warunek miałby być jeden: publiczne przeprosiny. Podczas jednego z ostatnich spotkań część kibiców skandowała jego nazwisko. Klub szybko zdementował te doniesienia. Oficjalnie dalej zastanawia się, co zrobić z piłkarzem-gwałcicielem.
Zacznijmy od zwolenników powrotu Evansa do gry. Najważniejszym w tej sprawie wydaje się być głos Gordona Taylora, szefa Związku Zawodowych Piłkarzy i to jego uznaliśmy za reprezentanta tej grupy: – Wierzymy w praworządność. Byłoby źle dla futbolu, gdybyśmy powołali się na arbitrów w sprawy wykraczające poza system wymiaru sprawiedliwości. Mając za sobą odbycie wyroku, powinno się mu pozwolić ponownie zaadaptować w społeczeństwie i brać w nim czynny udział. W profesji, do której jest najlepiej predysponowany.
W świetle prawa Evans jest czysty. Odsiedział swoje i nie ma żadnych przeciwwskazań, by wrócił do uprawiania sportu. Sam przyznaje się, że potrafi tylko grać piłkę i miałby problemy z odnalezieniem się w innej dziedzinie. Tymi argumentami broni się Sheffield United. Jednak klub piłkarski nie działa w próżni.
***
Opinia publiczna uzurpuje sobie prawo do dalszego karania człowieka, wbrew obowiązującemu prawu. Pod internetową petycją, której celem jest uniemożliwienie Evansowi powrotu do sportu, podpisało się do tej pory aż 163 tysiące osób. Argumenty? Po pierwsze, nieadekwatność konsekwencji. Zgwałcona kobieta cierpi z tego powodu przez całe swoje życie, a jej oprawca – w tej konkretnej sytuacji – zaledwie krótki jego wycinek. Bez problemu miałby wrócić na zajmowaną wcześniej, prestiżową pozycję w społeczeństwie?
Po drugie, trzeba dać jasny przekaz młodym ludziom co do tego, gdzie leżą granice. Jeśli powiedziałeś A, trzeba powiedzieć B. Jeśli już ktoś postanowił, że wychowanie dzieci poprzez sport będzie właściwą drogą ich rozwoju, to musi teraz wziąć odpowiedzialność za to, by była to dziedzina jak najbardziej czysta pod względem moralnym.
***
Pierwsi pięścią w stół uderzyli tzw. patroni klubu. Sławne i wpływowe osoby, które wspierały drużynę Sheffield United. Trójka z nich już złożyła rezygnacje ze swych funkcji. Co symptomatyczne, to kobiety. Pierwszy sygnał pochodzi od Charlie Webster, prezenterki BBC. – On nie tylko wraca do pracy. Jest postrzegany jako wzór do naśladowania, będziemy go dopingować jako kogoś w postaci idola. Będzie miał wpływ na kolejne pokolenia młodych ludzi, którzy obecnie są na etapie podejmowania decyzji, jak traktować kobiety.
W ślad za nią poszła Lindsay Graham, przedstawicielka LGL Limited, instytucji ściśle współpracującej z klubową akademią, zajmującej się na co dzień promowaniem zdrowego trybu życia wśród młodych Brytyjczyków. Podobną retorykę przyjęła też pochodząca z Sheffield sportsmenka, złota medalistka Igrzysk Olimpijskich w Londynie w siedmioboju, Jessica Ennis-Hill.
To spore ciosy wizerunkowe dla klubu (niewykluczone są kolejne odejścia), lecz na tym nie koniec. Szum, jaki wytworzył się wokół powrotu Evansa do sportu w mediach nie podoba się również tym, którzy wykładają pieniądze na jego funkcjonowanie.
Firma DBL Logistics zajęła wyraźne stanowisko: jest Evans, nie ma pieniędzy. Nici z dalszej współpracy, koniec kropka. Główny sponsor (John Holland Sales) również rozważa podobne posunięcie, ale nie zajął tak ostrego jak przytoczone powyżej stanowiska. Nieco inaczej do sprawy podchodzi dostarczyciel sprzętu sportowego, firma Adidas. Ustami rzecznika potępia to, co zrobił piłkarza, ale zaznacza, że wspiera klub, a nie tego konkretnego zawodnika.
Jeśli w tym miejscu zastanawiacie się, co takiego ma w sobie ten piłkarz, że klub jest w stanie dla niego postawić na szali relacje z całym światem, to witamy w klubie.
***
Na temat Evansa wypowiedzieli się już prawie wszyscy. Zdania – jak zdążyliście zapewne zauważyć – są podzielone. Przyglądając się angielskim mediom nie sposób nie odnieść wrażenia, że nie jest to tylko rozgrywka personalna. Ched Evans jest tu jedynie pewnym symbolem, asumptem do dyskusji na temat zdegenerowanego środowiska futbolu. Na temat rozpasanych gwiazd, którym wydaje się, że stoją ponad prawem, tylko dlatego, że posiadają umiejętności, którymi fascynuje się co drugi Brytyjczyk. Nie tacy jak Evans byli już przecież bohaterami seksualnych skandali. Nawet osoby z piedestału – zarówno piłkarskiego, jak i moralnego – np. Ryan Giggs, mają brudy za paznokciami.
Ludzie domagają się wyraźnego przekazu. Postawienia granicy, której przekraczać nie wolno nikomu. Dodatkowo pojawiają się głosy, że czas przypomnieć Brytyjczykom, że są na tym świecie rzeczy ważniejsze od futbolu. Że słynna maksyma Billa Shankly’ego, głosząca, że piłka nożna to coś ważniejszego niż sprawa życia i śmierci, to tylko chwytliwy zabieg retoryczny.
W tym celu poświęcić chcą Evansa, pomimo tego, że trochę śmierdzi to samosądem.
***
Zgwałcona dziewczyna musiała zniknąć z mediów społecznościowych. Była szykanowana, dostawała pogróżki. To jednak jedynie początek. Ostatecznie musiała wyprowadzić się z rodzinnego miasta i całkowicie zerwać z poprzednim życiem, zmieniając swoją tożsamość. Oczywiście w pełni nie pozwalają jej na to wścibskie media, jednak cena, którą musiała zapłacić jest bardzo wysoka.
Tego samego część ludzi chce dla Cheda Evansa. Oko za oko, ząb za ząb.
Mateusz Rokuszewski