Dobiegł końca wakat na stanowisku menedżera Realu Sociedad San Sebastián. W poniedziałkowy wieczór baskijski klub ogłosił, że Jagobę Arrasate zastąpi ulubieniec wszystkich twórców memów, a przy okazji wcale nie najgorszy trener – David Moyes. Oznacza to, że do poważnej piłki powraca Szkot, który jeszcze na początku kwietnia był szkoleniowcem Manchesteru United, a rok temu nowym sir Alexem Fergusonem. Czy to dobry wybór dla klubu z Donostii? Rozsądek podpowiada, że tak.
Zacznijmy jednak od tego, co zostawia za sobą jego poprzednik.
Jagoba Arrasate przejął obowiązek prowadzenia pierwszego zespołu klubu z Estadio Anoeta po Philippie Montanierze. Francuz zostawił swojemu asystentowi jedną z najefektowniej i najefektywniej grających drużyn w Hiszpanii, a jedyną różnicą było wypadnięcie z tego dobrze naoliwionego mechanizmu Asiera Illarramendiego, który przeniósł się do Realu Madryt. Sukcesor obecnego trenera Rennes miał za zadanie awansować do Ligi Mistrzów, co zresztą mu się udało, ale głównie ze względu na siłę rozpędu rozentuzjazmowanych Basków. Widok na kiepskie decyzje personalne, pasywność przy linii bocznej oraz bolesne umieranie stylu, z którego byli znani w sezonie 2012/13 przesłaniały indywidualne wyczyny Carlosa Veli i Antoine’a Griezmanna. To właśnie oni zagwarantowali Realowi możliwość walki o fazę grupową Ligi Europy. Arrasate osiągnął tym samym cel minimum i to pozwoliło mu przetrwać pomimo nasilających się pomruków niezadowolenia wśród kibiców baskijskiego klubu.
Wymowne foto z ostatniego meczu Arrasate
Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości odnośnie warsztatu trenerskiego Jagoby to te zostały rozwiane zaraz po starcie nowych rozgrywek. Dwumecz przeciwko Aberdeen w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Europy oraz sparingi obnażyły wszystkie mankamenty o jakie był oskarżany ówczesny trener. Zespół grał statycznie, nie było elementu zaskoczenia, żaden z piłkarzy nie wyglądał na należycie przygotowanego do sezonu, a co gorsza, zawodnicy wyglądali na świadomych swojej sytuacji. Szokująca porażka w dwumeczu z FK Krasnodar właściwie postawiła krzyżyk na jego dalszej karierze, a ligowe zwycięstwo w drugiej kolejce La Liga nad madryckim Realem na dłuższą metę bardziej wszystkim zaszkodziło niż pomogło. Dało fałszywą nadzieję na lepsze czasy i wiarę w to, że zazębiły się tryby baskijskiej maszynki.
Kolejne mecze były jednak tylko odliczaniem do niechybnej egzekucji faceta, który swoją szatnię stracił już bardzo dawno temu. „Szaleństwem jest robienie w kółko tego samego oczekując innych wyników”. Te słowa wraz ze zdjęciem Alberta Einsteina znalazły się na instagramowym koncie Sergio Canalesa. Obrazek szybko został usunięty, ale nie trzeba być owym Einsteinem żeby nie zrozumieć co wychowanek Racingu Santander chciał przekazać. Do podobnych wniosków po meczu z Malagą doszedł prezydent Jokin Aperribay i zwolnił Arrasate z pełnionej przez niego funkcji.
Trzeba jednak po nim posprzątać.
Tutaj zaczyna się rola szkockiego trenera. Sam Moyes desperacko chce odbudować swoją reputację po fatalnym okresie pracy w Manchesterze United i klub ze stolicy prowincji Gipuzkoa jest do tego idealnym miejscem. To, że wyciągnął pewne wnioski z pracy na Old Trafford widać już po ujawnieniu jego sztabu szkoleniowego. O ile w Manchesterze zrobił czystki i sprowadził do dwudziestokrotnego mistrza Anglii swoich ludzi z Evertonu, to w San Sebastian nikomu nawet włos z głowy nie spadł. Asystentami mianował ludzi, którzy już wcześniej pracowali w Zubiecie i znają klub na wylot. Dodatkowo jeden z asystentów, Erik Bretos, będzie pomagał w komunikacji Moyesa z zespołem dopóki ten nie nauczy się przynajmniej podstaw języka hiszpańskiego.
Podczas dzisiejszej, ponad godzinnej, konferencji prasowej Moyes wyglądał na człowieka, który odnalazł swoją przystań. W swoich wypowiedziach nie był ostrożny, ale odważny i pewny siebie. Mówił o potrzebie zwycięstw, wysokim morale zawodników oraz dostępnym potencjale ludzkim. Najważniejszy przekaz wypłynął jednak ze słów o osobowości drużyny, której w tym momencie Baskom zdecydowanie brakuje, a to dobry znak na przyszłość.
Odzyskanie własnego stylu jest jednym z najważniejszych zadań jakie stoją przed byłym menedżerem Evertonu. Od czasu regresu formy Realu Sociedad za ich zwycięstwa odpowiadały jedynie indywidualne przebłyski wcześniej wspomnianych już piłkarzy. Szkot jak najszybciej musi poznać swoich nowych podopiecznych aby odpowiednio wykorzystać potencjał każdego z nich. Nie może przecież narzekać na brak talentu w ekipie, w której grają takie nazwiska jak Iñigo Martínez, Rubén Pardo, Esteban Granero czy Carlos Vela. Martínez to zawodnik o możliwościach pozwalających na bycie jednym z najlepszych hiszpańskich środkowych obrońców w najbliższych latach. Pardo jest kolejnym produktem Zubiety, która przecież szkoli wspaniałych pomocników. Ubiegłe rozgrywki to stagnacja praktycznie każdego gracza Realu poza wytransferowanym do Atlético Madryt Griezmannem. Moyes musi odwrócić ten proces i zacząć wyciągać z nich wszystko co mają najlepsze. To, że jest do tego zdolny doskonale wiemy z czasów jego pracy w klubie z niebieskiej części Liverpoolu.
Moyes został najlepiej opłacanym szkoleniowcem w historii klubu. Spekuluje się, że kwota wynosi około 6 milionów euro za 18 miesięcy; taka kasa i życie w takim mieście? Bajka
Cenne dla jego zadania w San Sebastián są wnioski z pracy w Manchesterze. Skarbem zaś jest doświadczenie wyniesione z pracy w mieście Beatlesów. Przeszczep pewnych założeń, schematów oraz etyki pracy do drużyny z Teatru Marzeń się nie przyjął, ale nie oznacza to przecież, że nie zadziała to w Hiszpanii. W drużynie La Realu nie ma tylu gwiazd i napompowanych ego co w ekipie Czerwonych Diabłów. Są za to ludzie z wpojoną gotowością do ciężkiej harówy zarówno na treningach jak i na boisku, a do tego przyzwyczaił wszystkich Szkot kiedy prowadził The Toffees.
David Moyes i Real Sociedad szukają tych samych rzeczy i potrzebują siebie nawzajem do znalezienia ich. Zaangażowanie, ambicja i potrzeba udowodnienia wszystkim, że nie jest tak jak się o nich mówi. Baskowie dają Szkotowi instrumenty, a ten ma na nich zacząć grać. Nie ma wielkiej presji na natychmiastowy wynik. Nikt go nie zgani za przypadkową porażkę jeżeli będzie pomysł na grę i piłkarze odzyskają swój rytm i zaufanie do siebie nawzajem. Nie wisi nad nim gilotyna gotowa do stracenia go jeśli Real nie zakwalifikuje się po sezonie do europejskich pucharów. Ma spokój i to on na razie będzie jego największym sprzymierzeńcem w nowym miejscu. Przynajmniej dopóki ktoś nie zapłaci za samolot z transparentem.
Dawid Kulig