Typowy Lech Poznań. Jeszcze kilka takich spotkań i to określenie trafi do obiegu. Oznacza ono powtarzającą się ostatnio sytuację. Piłkarze Macieja Skorży szybko sprzedają gonga swojemu rywalowi, ten kołysze się na nogach, ale Lech nie doprowadza do nokautu. Wręcz przeciwnie, pozwala by przeciwnik się otrząsnął i z czasem wrócił do gry. Tak było we Wrocławiu, tak było w meczu pucharowym z Jagiellonią (tu były nawet dwa gongi, ale zabrakło tego kończącego), tak było dzisiaj. Maciej Skorża po raz pierwszy od czasu objęcia stanowiska nie zdobył u siebie kompletu punktów.
A spodziewaliśmy się dziś wysokiego zwycięstwa Kolejorza. Mecz u siebie, rywal – jakby to powiedzieć – z problemami. I z bramkarzem, i z obrońcami. Nic tylko walić jak w bęben. Pisaliśmy rano w zapowiedzi, że zdradliwe może być liczenie na to, że pomocnicy zawsze będą brać na siebie odpowiedzialność za strzelanie bramek. Parafrazując przysłowie, ich skuteczność na pstrym koniu jeździ. Wspominaliśmy, że Lechowi przydałby się snajper z prawdziwego zdarzenia. Cóż, chyba zbytnio się nie pomyliliśmy. Nie zaprzeczajcie, było to dziś widać.
Równie widoczny był brak w środku pola Łukasza Trałki. Niby jest to piłkarz, który nie gra szczególnie porywająco, ale w naszym odczuciu daje drużynie duży spokój i komfort w kreowaniu akcji. Takich wygód nie zapewnił dziś duet Linetty-Jevtić. Widział to zapewne również Maciej Skorża i w drugiej połowie skorygował ustawienie, wprowadzając do gry Szymona Drewniaka. Jednak – z całym szacunkiem – “trochę” jeszcze Drewniakowi do Trałki brakuje.
W ogóle zmiany w Lechu to dziś jakieś nieporozumienie. Hubert Wołąkiewicz na boisku pojawił się co prawda z konieczności, ale potwierdził, że nieprzypadkowo wymieniany jest w gronie najgorszych obrońców ligi. Robert Demjan, facet o zwrotności wozu z węglem, mijał go balansem ciała. Kryminał. W trakcie meczu na murawie pojawił się również Sadajew, najbardziej przewidywalny piłkarz na świecie. Gdyby jakiś bukmacher przyjmował zakłady dotyczące występu tego brodacza, to na typ: „wda się w przepychankę i zmarnuje dogodną sytuację”, kurs wynosiłby 1.01.
A Podbeskidzie? Fakt, poznańska gościnność nie znała dziś granic, ale chyba nawet możemy powiedzieć, że nam zaimponowało. Podopieczni Ojrzyńskiego gryźli tragiczną murawę aż miło. Jakości w tym zbyt wiele nie było, ale zaangażowanie – pierwsza klasa. Trzeba docenić trenera „Górali”, bo nie trzymał się kurczowo jednego ustawienia z nadzieją, że być może teraz będzie lepiej, a porotował trochę składem. Katastrofalny ostatnio Pietrasiak odpalony, w składzie młody Horoszkiewicz. Wypaliło. Remis uratowali rezerwowi – podawał Demjan, a strzelał Śpiączka. Aż chciałoby się napisać, że śpiączka to była, ale w obronie Lecha. Tak wiemy, że suchar, ale oddaje rzeczywistość.
Nawet nie wiemy, na co bardziej powinni się zżymać fani Lecha – na wynik czy na styl, w jakim został osiągnięty. Pewne jest jedno. Jeszcze kilka takich spotkań i klubowa telewizja będzie mogła rozdawać bilety w tramwajach w ilościach hurtowych.
Trener Perez nie musi dziś odpalać painta. Kolejnego „resultado historico” nie było. W przeciwieństwie do wielu poprzednich spotkań – nie było też zbyt atrakcyjnej gry. W starciu dwóch potencjalnych kandydatów do walki o utrzymanie zagrała dziś jedna drużyna, ale wyjątkowo bez napastników. Gdyby Fiodor Cernych i Shpetim Hasani znajdowali się w optymalnej dyspozycji, doszłoby w Gliwicach do masakry. Na drodze „snajperskiego” duetu z Łęcznej stanął jednak Alberto Cifuentes oraz ich własne umiejętności.
Łęczna grała dziś koncertowo. Obrona nie musiała się specjalnie natrudzić, ale pomoc wyglądała naprawdę wybornie. Bonin raz za razem uruchamiał napastników kapitalnymi podaniami, a i Nowak potwierdził, że ma możliwości, by być kimś więcej niż tylko solidnym ligowcem. Obu panom zaliczyliśmy dziś po dwie stworzone sytuacje i przy obu raz za razem zastanawialiśmy się, co poszło nie tak. Jak piłkarze o tak ułożonych stopach i taką umiejętnością napędzenia akcji tak bardzo przespali swoje kariery? Łęczna ogólnie stała się takim przytułkiem dla upadłych zawodników, którzy w ostatniej chwili próbują się odbudować i – trzeba przyznać – wychodzi im to porządnie, bo Mraz (dziś pauzował), Mierzejewski, Burkhardt czy Bożok wstydu zdecydowanie nie przynoszą. Jurij Szatałow – co wielokrotnie podkreślali komentatorzy – skleił naprawdę porządną ekipę, przy której nie chce się od razu wyłączać telewizora.
Piast natomiast kompletnie nie potrafił wykorzystać swojego potencjału w ataku. Po obronie, w której gra Hebert, zbyt wiele się nie spodziewamy, ale akurat formacja ofensywna z Wilczkiem, Vassiljevem, Badią czy nawet Zivcem i Szeligą ostatnio rozbudziła nasze apetyty. Dziś jednak niemal cała ta paczka zagrała na 1/10 swoich umiejętności, a pisząc wprost – przeszła obok meczu. Tego zarzucić nie można Wilczkowi, który do 60. minuty oddał osiem strzałów i od internautów dostał nawet plusa meczu, ale – umówmy się – większość tych uderzeń wynikała raczej z bezradności i nie zmuszała Prusaka do większego wysiłku. A szkoda, bo ten bramkarz – co zauważamy po raz kolejny – bliżej ma do Gliwy niż poważnego bramkarza. Stąd nasza dzisiejsza nagroda – odbierz ją Sergiusz, bo piłka rękawic ci się nie trzyma.
Fot. FotoPyK