Znowu tematem numer jeden – przynajmniej przez dwa dni – były przepisy, utrudniające trenerom zmianę klubów w trakcie trwania rundy. Napisałem „utrudniające”, bo przecież gdybym napisał „zakazujące” – to skłamałbym. Bardzo wiele osób zaczęło nawoływać, bo w ogóle wszelkie zakazy znieść. Gdyby się dobrze wsłuchać w nastroje, to móc trenować powinien każdy (z licencją czy bez) i wszędzie (nawet w pięciu klubach w ciągu roku).
Rozumiem, anarchistyczne podejście nie jest obce w wielu tematach. Ale nie rozumiem, dlaczego akurat trenerzy mają być najbardziej uprzywilejowaną grupą zawodową w futbolu.
Wolny rynek ma swoje dobre strony, to jasne jak słońce. Niemniej w sporcie istnieje masa przepisów mających na celu uregulowanie rozgrywek i powstrzymanie chaosu, do którego często bezwiednie dążą prezesi klubów. Właśnie dlatego transferów piłkarzy można dokonywać tylko dwa razy w roku, dlatego trzeba mieć w kadrze odpowiednią liczbę zawodników młodzieżowych, dlatego należy przestrzegać finansowego fair-play i generalnie stosować się do całej masy regulacji, które na pozór utrudniają życie. Gdyby uwolnić futbol z kajdan, porwać na strzępy wszelkie przepisy i wytyczne, stałby się on dyscypliną nie do wytrzymania.
Skoro wyznawcy wolnego rynku i nieskrępowanej wolności chcą, by trenerzy mogli pracować w ciągu jednej rundy to tu, to tam, to ja zapytam: dlaczego jesteście niekonsekwentni? A może jednak jesteście konsekwentni? To znaczy – może naprawdę chcecie, by np. Piątkowski mógł zacząć sezon w Jagiellonii, we wrześniu trafiłby do Legii, ale kiepsko wypadłby w trzech meczach, więc w październiku zostałby oddany do Górnika Zabrze. Tam zawodnik złożyłby wymówienie z miesięcznym okresem wypowiedzenia i listopad spędził w Chorzowie, by już w grudniu zameldować się z powrotem w Białymstoku. Ekstremum? No tak. Ale zawsze tworząc przepis, bądź usuwając, trzeba brać pod uwagę ekstrema.
Okna transferowe zostały wymyślone po to, by drużyny w trakcie jednej rundy musiały grać tymi samymi zawodnikami, by istniała jakaś stabilizacja, do której przywyknąć mogą kibice. Permanentny ruch w interesie nie służy interesowi sportu, nie służy też sponsorom, potęgi wrześniowe mogłyby przestawać istnieć w październiku – i na odwrót, zawodnicy zajmowaliby się głównie analizowaniem nowych propozycji. Jakże życie piłkarza różni się od zwykłej roboty, z której tak naprawdę możesz odejść, kiedy ci się tylko podoba i powędrować w kierunku, jaki wybierzesz. I zmieniać pracę możesz 365 dni w roku. Jako piłkarz – nie tylko nie możesz swobodnie zmieniać pracodawcy, ale nawet nie możesz otrzymywać ofert, o ile kontrakt nie kończy się za pół roku.
Być może kiedyś futbol będzie wyglądał jak zwykły rynek pracy – pojawi się nowy Bosman i wywróci system – ale wolałbym zostać przy tych obecnych rozwiązaniach. Bez nich zapanuje chaos, który kompletnie odmieni futbol. Na gorsze. Nie chcę doczekać czasów, gdy tuż przed El Clasico Barcelona ściąga Aguero, a Real Ribery’ego, tylko po to, by po meczu oddać ich z powrotem.
Myślę, że tu się wszyscy zgodzimy – okna transferowe są potrzebne. Dlaczego więc tak wiele osób chce, by trenerzy mogli rozkosznie jeździć po kraju i raz po raz podejmować pracę w różnych miejscach? Andrzej Twarowski w Lidze+ Extra powiedział: – W Anglii tak wolno! No dobrze, a w Hiszpanii nie wolno. I możemy się przekrzykiwać, co jest lepsze, to zresztą żaden argument, że gdzieś istnieje jakiś przepis, bo my mamy swój rozum i wcale nie jest powiedziane, że mniejszy. Możemy grać gorzej w piłkę, ale to nie znaczy, że musimy też gorzej kojarzyć fakty.
Apeluję o konsekwencję – jeśli piłkarze są na swój sposób usidleni w trakcie trwania rozgrywek, niech trenerzy też będą. Owszem, trenera można zwolnić, a względem piłkarzy nikt tak radykalnych kroków nie podejmuje, ale to przecież tylko kwestia nazewnictwa. Piłkarz odstawiony od składu, albo wręcz przesunięty do rezerw, w praktyce jest zwolniony, tylko nie da się go legalnie wypchnąć poza klub i skreślić z listy płac. To jedyna różnica. Tak zwolniony trener, jak rezerwowy piłkarz nie mogą wykonywać swojej pracy. I gdyby się głębiej zastanowić, to szkoleniowcy mają lepiej – nie tworzy się dla nich klubów kokosa, tylko daje odprawy (lub też regularnie wypłaca pensję, do końca trwania umowy) i życzy powodzenia. Siedzą sobie w domu, zamiast odbywać szesnasty karny trening w tygodniu.
Trenera nie da się zwolnić z dnia na dzień i przestać mu płacić – to wbrew przepisom. Można go po prostu wysłać na płatny urlop, a są w życiu gorsze rzeczy niż płatne urlopy. Taki wolny czas zwolniony szkoleniowiec może poświęcić rodzinie, a może też się w tym czasie kształcić, odbywać staże, jeździć po kraju i wyszukiwać ciekawych zawodników, którzy mogliby mu się przydać w kolejnym klubie. Potem kończy się runda i zgodnie z przepisami delikwent może podjąć nową pracę. Zupełnie jak rezerwowy piłkarz, który po zakończeniu rundy ma prawo znaleźć kolejny klub. W tym sensie istnieje równouprawnienia szkoleniowców i zawodników. Chociaż w inny sposób, to efekt jest taki sam: nie ma skakania z kwiatka na kwiatek w trakcie trwania rozgrywek. Zacząłeś w klubie X, to albo ci się uda w klubie X, albo na klub Y musisz zaczekać kilka miesięcy.
Niestety, w przypadku trenerów nie da się stworzyć takich przepisów, których nikt nie ominie. Nie da się. Zawsze to przepisy będą krok za rozwiązaniami, na które wpadli ludzie. Jak w kwestii Górnika Zabrze – był przepis, ktoś go obszedł, pojawił się nowy przepis, by Warzysze sprawę utrudnić. No i dziś nie siedzi na ławce. Kocian formalnie w meczu z Cracovią był drugim trenerem? Wprowadzi ktoś przepis, że nie może być drugim, jeśli gdzie indziej był pierwszym – zatrudnią go jako dyrektora sportowego. Nie będzie mógł być w ogóle pracownikiem klubu? Firma założona przez jego żonę będzie „z zewnątrz” świadczyła usługi doradcze. To jest zawsze zabawa w kotka i myszkę, a „ustawodawca” wiecznie będzie o krok z tyłu. Będzie korygował, zmieniał, wprowadzał podwójne zabezpieczenia – ale do końca nigdy nie wygra.
Wydaje mi się, że nie ma więc sensu mówić o martwym przepisie, bo nie w przepisie jest problem, ale w nas samych. My po prostu lubimy kombinować. Tacy jesteśmy. W Hiszpanii przepis nie jest obchodzony nie dlatego, że jest bardziej klarowny, ale dlatego, że po prostu nikt się w to nie bawi. I już. Gdyby chcieli, to też mogliby z trenera zrobić masażystę i upchnąć go na ławce obok bidonów – ale nie chcą. Istnieje tam poszanowanie dla reguł i dla powagi rozgrywek.
PZPN teraz będzie lekko zmieniał przepis – nie wiem, w którą stronę. Czy poluzuje, czy zaostrzy. Moim zdaniem przepis mógłby nawet pozostać niezmieniony, najważniejsze jest co innego. Po prostu trzeba działać stanowczo, by trenerzy zapamiętali raz na zawsze: jedna runda, jeden klub. Jeśli zacznie się systematycznie rzucać kłody pod nogi tak im, jak i klubom, wówczas wszyscy wbiją sobie do głów, co wolno, a czego nie. Tylko że przymykanie oczu było do tej pory tak powszechne, że teraz potrzebny jest klarowny komunikat: do tej pory wam odpuszczaliśmy, ale teraz koniec. Próba obejścia przepisów – minus dziesięć punktów i zawieszenie licencji. Jak to ubrać w słówka, jak obudować paragrafami, czy potrzebne są jakieś dodatkowe obostrzenia i zapisy – niech PZPN o tym myśli.
W 2010 roku doszło do sytuacji, która raz na zawsze powinna wszystkim uświadomić, że trenerzy zmieniający kluby w trakcie rundy to czasami wręcz patologia. Jurij Szatałow w piątek odszedł z Polonii Bytom do Cracovii, a w sobotę Cracovia grała z Polonią Bytom (ostatecznie w tym meczu krakowian poprowadził Marcin Sadko, a Szatałow formalnie zameldował się w robocie w niedzielę). Nie, nie jest to ani fajne, ani mądre, ani nikomu potrzebne. To wręcz nieetyczne.
Jeśli trener nie może usiedzieć w domu po zwolnieniu z poprzedniego klubu, to mam dla niego radę – niech na przyszłość pracuje tak, by go nie zwalniano. I tyczy się to nawet Kociana, chociaż uważam, że zasłużył na większy kredyt zaufania w Chorzowie.
KRZYSZTOF STANOWSKI