To mógł być nieoficjalny koniec sezonu w Bundeslidze. Wystarczyłoby, że Bayern ograłby krążącą wokół podium Borussię Moenchengladbach, odskoczył na sześć punktów i chyba nikt nie obraziłby się o hasło: „już pozamiatane”. Tymczasem Gladbach zagrało z Bawarczykami jak równy z równym, a nawet stworzyło sobie lepsze okazje. Co prawda nikt nie odważy się stwierdzić, że tytuł dla Bayernu może być zagrożony, ale – jak to mawiał klasyk – liga przynajmniej będzie ciekawsza…
Jeśli wyciągać najlepsze sytuacje z meczu, to gościom można by przypisać chyba tylko jedną: tę, w której bardzo dobry strzał Alaby zdołał na słupek sparować Sommer. A tak to, chociaż znacznie częściej w posiadaniu piłki byli monachijczycy, wykazywać musiał się Manuel Neuer. Rzadko kiedy ma okazję przypomnieć, że potrafi coś więcej poza grą nogami, ale dziś naprawdę musiał się wykazać. I to kilkukrotnie. W Bundeslidze jest to zjawisko właściwie niespotykane.
Zresztą, ten mecz najlepiej oddają oceny wystawione przez dziennikarzy „Bilda”. Neuer jako jedyny zgarnął najwyższą możliwą notę, czyli „jedynkę”. Z kolei aż siedmiu piłkarzy Borussii otrzymało „dwójki”, których w Bayernie nie zgarnął nikt. Warto bowiem należy docenić i Sommera za interwencji, i dwójkę Stranzl-Dominguez, która kapitalnie czyściła w defensywie, nie dając pograć Lewandowskiemu i Goetze. Do tego środek pola z Xhaką i Kramerem, którzy nie dali sobie wejść na głowę, niezwykle groźny i aktywny na skrzydle Hahn plus Kruse, który odgrywał dużą rolę w wyprowadzanych kontrach. Trzeba podkreślać to, jak grali podopieczni Favre, bo mało kto w Bundeslidze jest w stanie przeciwstawić się Bayernowi. Jeśli już ktoś urywa punkty ekipie Guardioli, to po rozpaczliwej obronie i ciągłej wybijance.
Borussia natomiast zremisowała z twarzą. I może czuć spory niedosyt, bo miała mistrzów kraju na wyciągnięcie ręki i właściwie już wyprowadzała decydujący cios.
Trochę rozczarował Bayern, który tradycyjnie wysokiego posiadania piłki nie był w stanie przełożyć na sytuacje. Nie ułożył się ten mecz jak z Romą, nie poszło z górki jak z Werderem, tylko zaczęły się schody. I Bawarczycy mieli problemy, żeby po nich wchodzić. Guardiola wpuszczał i Ribery’ego, i Pizarro, jeszcze Shaqiriego, ale na nic się to zdało. Gospodarze byli dobrze zorganizowani, grali spokojną, madrą piłkę i to wystarczyło. Wystarczyło, by nie dać odjechać Bayernowi i delikatnie wkurzyć Pepa.