Siódmy wyjazd, siódma próba i siódmy raz fiasko. Cracovia nadal bez zwycięstwa na wyjeździe, nadal powtarzająca większość swoich błędów, nadal pechowa i z błyskiem dopiero w końcowych minutach. Tym razem krakowskich piłkarzy pokonał Murayama wspomagany delikatnie przez Murawskiego, Małeckiego i… arbitra spotkania, rozgrywanego podczas gdy pół świata wlepiało wzrok w hiszpański klasyk.
Ustalmy na początku: to nie był zły mecz “Pasów”. Szesnaście strzałów, dziewięć celnych, kilka naprawdę znakomitych sytuacji, w tym zmarnowane setki Zjawińskiego i Rakelsa, plus niezłe “centrostrzały” Dialiby i Rymaniaka. To wszystko druga połowa, podczas której Cracovia desperacko walczyła o punkt, spychając Pogoń pod samą linię bramkową Janukiewicza. Ten zaś wyczyniał między słupkami cuda, raz po raz ratując swój zespół od straty gola.
Mało? Dodajmy jeszcze wybicie z linii bramkowej Golli, podobną interwencję Hernaniego i kilka innych akcji, w których Pogoń miała naprawdę dużo szczęścia. Co z tego jednak, skoro Cracovia znowu powtórzyła sporo z typowych dla siebie błędów. Weźmy choćby pierwszy gol Murayamy i jego szczere zdziwienie, że mimo przebiegnięcia sporego dystansu, nadal nikt go nie atakuje. Cała flanka odsłonięta, obrońcy bezradni, debatujący gdzieś w środku, który z nich powinien zejść do boku. Kabaret. A gdyby japoński zawodnik Pogoni był nieco precyzyjniejszy – już w pierwszej połowie mógł coś ukłuć.
W ostatnich trzydziestu minutach jednak role się odwróciły – to Pogoń coraz częściej gubiła się w tyłach, to Cracovia coraz częściej błyszczała ofensywnym arsenałem, w którym nawet Rymaniak miał kilka fajnych zagrań. By nie skłamać – wyrównującym trafieniem pachniało mniej więcej od rozpoczęcia z linii środkowej po golu Murayamy. Dwa kwadranse, podczas których Janukiewicz bardzo uczciwie zapracował na miano plusa meczu. Cóż jednak z tego, skoro okres bezdyskusyjnej dominacji “Pasów” zakończył… gol ze spalonego dla Pogoni. Podcięcie skrzydeł wprawdzie niepełne – Cracovia zdążyła jeszcze wcisnąć kontaktowe trafienie – ale na tyle skuteczne, że podopieczni Podolińskiego znów wracają do domu bez punktów.
Najbardziej szkoda Budzińskiego, który zagrał naprawdę fajny mecz. Nieco trudniej żałować Zjawińskiego, Rakelsa czy innego Kity – oni mieli swoje sytuacje, po których nawet dwa trafienia szczecinian ze spalonych nie byłyby w stanie zagrozić drużynie gości.
Czy ci, którzy postawili na El Clasico mają czego żałować? Cóż, niekoniecznie, ale zaznaczmy też, że na tle ekstraklasowej mizerii mecz wyglądał naprawdę znośnie. Fajne widowisko, z kilkoma zwrotami akcji, naprzemienną dominacją, sporą liczbą strzałów z obu stron. Aha, trzeba jeszcze dodać, że wreszcie udział przy golu miał Patryk Małecki, a i jedna akcja Zwoliński-Kun-Murayama (pięta, podcinka, strzał) zasługuje na osobne wyróżnienie.
Niezłe spotkanie. Szkoda, że w takim momencie…