Reklama

Kosecki i jego plany: chcę być pilotem, rajdowcem i prowadzić program TV

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

16 października 2014, 08:37 • 18 min czytania 0 komentarzy

– Zdaję sobie sprawę, jaki wykreowałem obraz o sobie. Wiem tylko tyle, że życie mamy jedno i trzeba się nim cieszyć. Muszę zrobić wszystko, by na łożu śmierci być zadowolonym z tego, co osiągnąłem. Zresztą moje plany po zakończeniu kariery nie są związane z piłką (…) Nie chcę być trenerem czy menedżerem, kibicem też raczej nie zostanę. Chciałbym latać, dlatego zapiszę się na kurs pilota. Boeingami nie będę mógł sterować, bo za bardzo pocą mi się ręce, ale spokojnie mogę prowadzić małe samoloty. Moja inna wielka pasja to samochody. Z tą dziedziną również mam związane pewne plany. Chciałbym rozkręcić program motoryzacyjny, spróbowałbym też swoich sił w rajdach – opowiada dziś na łamach Przeglądu Sportowego Jakub Kosecki. Zapraszamy na przegląd najciekawszych materiałów piłkarskich w prasie.

Kosecki i jego plany: chcę być pilotem, rajdowcem i prowadzić program TV

Dziś wciąż sporo czytania o kadrze.

FAKT

W Fakcie cztery strony piłki nożnej w uczciwym układzie – połowa reprezentacja, połowa tematy ligowe. „Może sędzia był kibicem Realu?” – pyta na początek Robert Lewandowski. Kilka cytatów:

Reklama

Dziwiłem sie, że po zagraniu nakładką szkockiego stopera nie było nawet rzutu wolnego. Sędzia dziwnie zinterpretował ten brutalny faul, z bólem walczyłem do końca. Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało, choć więcej będzie wiadomo dopiero w środę-czwartek. Z każdym krokiem musiałem zaciskać zęby i pomagać kolegom, żeby pomóc reprezentacji, walczyć do ostatniej minuty. Ja, dodatkowo, musiałem zmagać się z naprawdę dużym bólem. Zresztą, dziura w ochraniaczu mówi sama za siebie. Szkot rozorał mi nie tylko skarpetę, ale przebił nawet ochraniacz. Trudno to zrobić młotkiem i śrubokrętem czy gwoździem, a on dokonał tego butem. Strach pomyśleć, gdybym go nie miał. Cztery punkty w dwóch meczach to jeszcze nie jest powód do wielkiego optymizmu, eliminacje dopiero się zaczynają. Tu każde punkty trzeba będzie przeciwnikowi wydrzeć, wyszarpać. Nikt niczego nie odda za darmo, za miesiąc przekonamy się o tym w Tbilisi. Ale to my chcemy jechać na Euro.

W ramkach: Lewandowski przetrwał na boisku tylko dzięki zastrzykowi, a tymczasem Niemcy zaliczają najgorszy start eliminacji w całej historii swoich występów. Idziemy dalej. Kibice wywołali wojnę dronem. Temat jest znany, w Fakcie całkiem fajnie sprzedany, z obrazowymi zdjęciami. Możecie je zobaczyć na screenie, ale tekst o tym zacytujemy z innej gazety, na przykład z Wyborczej.

Jeszcze zobaczycie znakomitego Kosę – odgraża się Jakub Kosecki. Mamy de facto do czynienia z rozmową przed meczem Legia – Lechia i od tego zaczniemy. Inne fragmenty podamy z PS.

W Lechii Gdańsk spędził pan rundę wiosenną sezonu 2011/2012. Ten okres można uznać za przełom w pańskiej karierze?
– Z pewnością. W Gdańsku trener Paweł Janas zaufał mi z marszu. Pamiętam swój debiut z Wisłą Kraków. Wyszedłem na boisko po dwóch czy trzech treningach z drużyną. Początek był ciężki, bo graliśmy przeciętnie, spadaliśmy w tabeli i pojawiła się spora presja. Na pewno miałem trochę strachu, tym bardziej, że przeprowadziłem się sam do nowego miasta. Moja ówczesna narzeczona, a obecnie żona, odwiedzała mnie sporadycznie. Generalnie jednak wszystko zakończyło się szczęśliwie. Utrzymaliśmy się w lidze, a po wygranym meczu z Legią zeszło z nas ciśnienie, dlatego ruszyliśmy całym zespołem w miasto. Sam zrobiłem kilka głupot, ale musieliśmy się odstresować. To wtedy wypłynęło moje zdjęcie w szatni Lechii, kiedy cieszyłem się bardzo ekspresyjnie. Przeprosiłem za to później fanów Legii. 

Z kibicami w Gdańsku nie było żadnych problemów?
– Szanowali mnie, chociaż czasami mi się obrywało. Po kilku dobrych występach oczekiwania wobec mnie wzrosły, dlatego czasami coś tam z trybun usłyszałem. Generalnie jednak bardzo fanów Lechii cenię i miło ich wspominam. Podobnie zresztą jak samo miasto, które po Warszawie uważam za najlepsze do życia w Polsce.

Reklama

Ruch jak reprezentacja. Marek Wleciałowski dołączył do sztabu Waldemara Fornalika – to w kolejnej ramce. A na sam koniec kilka wypowiedzi Dawida Kownackiego. W sumie niewiele ciekawego. Młodego napastnika Lecha od początku sezonu trapią urazy, więc od deklaruje, że mimo tego nie pęka i choć jest młody to nie może sobie pozwolić na to, żeby ktoś go łatwo poturbował.

To wszystko.

GAZETA WYBORCZA

Polska w obcej skórze. – Mecz z Niemcami wydobył charakter z drużyny Nawałki, pojedynek ze Szkocją obnażył jej wady. Jest nad czym pracować, ale jest też z kim i dla kogo – pisze Dariusz Wołowski.

W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” Wojciech Szczęsny powiedział, że o ile zarabia się w klubie, o tyle przepustką do serc i pamięci fanów jest drużyna narodowa. W trzy dni między zwycięstwem nad Niemcami i remisem ze Szkocją gracze Adama Nawałki mieli okazję poczuć na własnej skórze bezkres zapotrzebowania na ich sukces. Futbol to najbardziej niezwykła z gier zespołowych, tu element przypadkowości, szczególnie w pojedynczym meczu, jest wyjątkowo wysoki. Sercem można zdziałać wiele, można pokonać mistrzów świata, drużynę lepszą i dojrzalszą pod każdym względem. Można też postraszyć lepiej zorganizowanych Szkotów, choć remis w Warszawie to wynik bardziej zły niż dobry. Ale mimo historycznego triumfu nad Niemcami z peanami na cześć dokonań Nawałki trzeba się wstrzymać. To prawda, że na październikowe mecze drużyna była dobrze zmotywowana. Powstało coś w rodzaju chemii psychicznej między zawodnikami, którzy odnaleźli chęć i radość we wspólnej harówce. Jest znacznie gorzej, gdyby według meczu oceniać schematy wypracowane na treningach. Polscy piłkarze w ataku pozycyjnym wciąż cierpią i skazują na cierpienie kibiców. Jakby wchodzili w obcą skórę i czuli się w niej wyjątkowo niewygodnie. O płynności, powtarzalności, zaskoczeniu marzyć trudno: wszystko polega na walce, a kiedy trzeba się oprzeć na umiejętnościach, każdy sobie rzepkę skrobie. Drużyna rozpada się na 11 osób, które w bólach i znoju poszukują wspólnego języka.

Na tej samej stronie notka o awanturze w Belgradzie.

– Baliśmy się o życie. Nie czuliśmy się bezpiecznie, dopóki nie znaleźliśmy się w szatni – mówi napastnik reprezentacji Albanii Sokol Cikalleshi. Wtorkowy mecz eliminacji Euro 2016 z Serbią został przerwany, UEFA prawdopodobnie ukarze obie reprezentacje. Zaczęło się w 40. minucie, przy stanie 0:0, gdy nad boisko w Belgradzie wleciał zdalnie sterowany dron z przyczepioną flagą Albanii oraz mapą Wielkiej Albanii. To mityczny projekt nowego państwa, które ma zjednoczyć Albańczyków mieszkających w Kosowie, Czarnogórze, Macedonii i południowej Serbii. Gdy flagę przechwycił obrońca gospodarzy Stefan Mitrović, zaczęła się bójka, w której uczestniczyli piłkarze, ochroniarze i serbscy kibole (kibice gości nie zostali wpuszczeni na stadion ze względów bezpieczeństwa). Jednocześnie z trybun poleciały race i inne przedmioty, po kilku chwilach obie drużyny uciekły do szatni. – Atakowano nas nawet w tunelu, robili to także stewardzi. Nie byliśmy w stanie kontynuować meczu ze względów psychicznych i fizycznych – mówił kapitan Albańczyków Lorik Cana. Kapitan gospodarzy Branislav Ivanović mówił, że stało się coś, czego nie potrafi zrozumieć. Serbowie chcieli wrócić na boisko, ale gdy goście odmówili, sędzia Martin Atkinson zakończył mecz. – Flaga Wielkiej Albanii to prowokacja, której nie można zaakceptować. Mam nadzieję, że Albańczycy potępią odpowiedzialnych za ten incydent – mówił minister sportu.

Zaś po przewróceniu kartki dostaniemy jeszcze tekst o Niemcach, którzy negatywnie zaskakują nas w eliminacjach. Nagle z myśliwego stali się ofiarą. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie przeżyli.

Niemcy mogą być jednak w szoku, bo nigdy czegoś takiego nie przeżyli. Zwycięstwo (ze Szkocją), remis i porażka to najgorszy start w kwalifikacjach do wielkiego turnieju dla czterokrotnych mistrzów świata. W sobotę pierwszy raz ulegli Polsce, przegrali dopiero drugi mecz eliminacji ME w XXI w. Dwa spotkania kwalifikacji bez zwycięstwa z rzędu zdarzyły im się pierwszy raz od jesieni 2007 r., gdy zremisowali w Dublinie z Irlandią i przegrali u siebie z Czechami. – Byliśmy myśliwymi, teraz staliśmy się ofiarami. Szkocja i Polska były niezwykle zmotywowane w meczach z nami. Zdołamy sobie jednak z tym poradzić – obiecywał po sobotniej porażce Loew. Po remisie z Irlandią tłumaczył, że piłkarzom brakuje świeżości, wytykał im też naiwność. Goście oddali bowiem tylko dwa celne strzały, wyrównali w doliczonym czasie drugiej połowy. W jakimś stopniu Niemców tłumaczą osłabienia. Z Polską nie mogli zagrać kontuzjowani Mesut Oezil, Bastian Schweinsteiger, Sami Khedira, Benedikt Hoewedes, Marco Reus i Mario Gomez, przed meczem z Irlandią Loew stracił Andrego Schuerrlego i Christopha Kramera. We wtorek selekcjoner miał w szatni ledwie 15 zdrowych piłkarzy z pola. Biorąc pod uwagę, że po mundialu w Brazylii z gry w kadrze zrezygnowali Per Mertesacker, Philipp Lahm i Miroslav Klose, można powiedzieć, iż w październiku drużyna mistrzów świata przestała istnieć. W sobotę Loew wystawił jedenastkę, w której średnia wieku wynosiła 24 lata i 125 dni – analizuje Michał Szadkowski.

SPORT

Polowanie na Lewego.

W dzisiejszym Sporcie jeszcze sporo reprezentacji. Nie widzimy jednak na horyzoncie szczególnie interesujących tekstów. Najpierw – Waleczni i niebezpieczni, to krótki kawałek o walczakach Gliku i Lewandowskim, którzy mecz ze Szkocją przypłacili urazami. Obok wyciąg z konferencyjnych wypowiedzi Adama Nawałki i krótka rozmówka z mixed-zone z Robertem Lewandowskim.

Mila, Milik, nadzieja. O co jesteśmy mądrzejsi po tym zgrupowaniu?

1. Rodzi się drużyna. Naszym zdaniem w jeszcze większym stopniu widzieliśmy to we wtorek niż w sobotę. Wtedy kadra miała furę szczęścia, bo z przebiegu gry Niemcy powinni wygrać wysoko i łatwo. We wtorek były ból i krew… I może nie łzy, ale mozolne odrabianie strat przez zespół, który nie załamał się niekorzystnym wynikiem. I wytrzymał mecz fizycznie lepiej niż słynący z tego rywal.

2. Polska to nie tylko Robert Lewandowski i trio – zresztą już nieistniejące – z Dortmundu. Łukasz Piszczek nie jest w najwyższej formie i nie dał we wtorek zbyt wiele jakości. Kuba Błaszczykowski od blisko roku się leczy, a Robert Lewandowski nie jest piłkarzem, który nie strzelając goli powoduje, że jesteśmy w ofensywie bezradni. Spełnia w zespole bardzo ważną rolę. Gra dla drużyny, nie rozkłada bezradnie rąk, co widzieliśmy jeszcze kilka miesięcy temu i do końca jest na boisku, nawet jeśli nie jest w pełni sił. To musi pozytywnie działać na partnerów.

Dalej artykuł tekst o „dwóch panach M” – Mili i Miliku. A także o ulubieńcu Nawałki – Mączyńskim.

Kiedy wiązadła krzyżowe zerwał Adam Danch, trener Górnika uznał, że opaskę kapitana przejmie po nim Mączyński. Ani zabrzanin, ani piłkarz z najdłuższym stażem. Ze zdaniem trenera nikt nawet nie próbował polemizować. Mączyński opaskę założył i zaczął być na boisku prawdziwym liderem Górnika, ktory był prawdziwą rewelacją jesieni (…) Mączyński nie był w ostatnich dniach pierwszym wyborem trenera. Skorzystał na kontuzji Tomasza Jodłowca, a przecież nie brakowało opinii, że Nawałka powinien od początku postawić na Sebastiana Milę. Ostatecznie obaj okazali się wielkimi wygranymi konfrontacji…

W ramkach zwięzłe opinie ekspertów:

– Waldemar Prusik: Tylko tego nie popsuć
– Bartosz Bosacki: Punkty pomogły poprawić atmosferę
– Bogusław Kaczmarek: Świetna decyzja o wystawieniu Jędrzejczyka
– Czesław Michniewicz: jest team-spirit, każdy może być bohaterem.

Co dalej w tematach ligowych?

Najpierw coś o jakichś kablach… Górnik został ukarany karą 10 tysięcy za przypadkowe podpaleni kabli telewizyjnych przez jego kibiców, którzy jak się okazało – zdecydowali się ją samemu zapłacić. Za miedzą, w Chorzowie, Waldemar Fornalik nie robi wielu zmian w składzie, porównując z zamysłem Jana Kociana, a na dodatek odtwarza sztab, z jakim pracował w reprezentacji Polski.

Wleciałowski w środę spotkał się z władzami klubu i dopinał szczegóły umowy z chorzowskim klubem. Na jego zatrudnienie nalegał Fornalik. Obydwaj współpracowali od lipca 2012 do października 2013 roku w kadrze narodowej. Wleciałowski był odpowiedzialny m.in. za analizę stałych fragmentów gry rywali i pomoc przy treningach. Co ciekawe, w kadrze narodowej pracował wtedy także Leszek Dyja, trener od lat odpowiedzialny w Ruchu za przygotowanie fizyczne. Ich misja w kadrze nie była udana, bo biało-czerwoni nie awansowali do mistrzostw świata w Brazylii. W Ruchu jednak cała trójka nie raz sprawdzała się. Fornalik podczas poprzedniej swojej pracy zdobył z zespołem wicemistrzostwo i trzecie miejsce w lidze, a Wleciałowski pracował przy Cichej siedem lat temu – w sezonie 2006/07 był pierwszym szkoleniowcem drużyny i świętował z piłkarzami awans .

W Gliwicach natomiast kończy się cierpliwość do Dawida Janczyka, który jest w klubie od czerwca, ale nie zagrał jeszcze w ekstraklasie ani minuty. Całkiem nieźle prezentuje się w trzecioligowych rezerwach, sporo schudł, ale nadal nie dostał szansy występu w pierwszym zespole.

SUPER EXPRESS

Na łamach Superaka też bardzo dużo piłkarskich tematów. Zobaczmy jakiej jakości. Najpierw kawałek o awanturze podczas meczu Serbii z Albanią. Typowo informacyjnie i niezbyt odkrywczo.

To Orfi Rama, brat szefa albańskiego rządu Edi Ramy, sterował dronem z loży VIP-ów. Tak przynajmniej twierdzą media z Belgradu. Dwa kraje od lat są w konflikcie o Kosowo, więc prowokacja błyskawicznie obróciła piłkarskie widowisko w chaotyczną bijatykę. Kiedy serbski piłkarz Stefan Mitrović doskoczył do drona i chwycił w ręce flagę, zawodnicy z Albanii rzucili się na niego. Po chwili na murawę wtargnęli serbscy kibole, jeden z nich uderzył… krzesłem Bekima Balaja, albańskiego piłkarza (byłego gracza Jagiellonii). Koledzy pośpieszyli z pomocą, tłukąc się z serbskimi fanatykami. Sędzia Martin Atkinson przerwał spotkanie, nakazując zawodnikom zejść do szatni. Wtedy doszło do kolejnych dantejskich scen, bo zbiegający w panice do tunelu albańscy piłkarze zostali skopani i obrzuceni przedmiotami przez kiboli. Zdaniem serbskich mediów Orfi Rama, który miał wypuścić drona, został po spotkaniu zatrzymany. UEFA musi teraz podjąć decyzję, czy mecz w eliminacjach do Euro 2016 zostanie wznowiony lub powtórzony. 

Do Amsterdamu Arkadiusz Milik wraca wzmocniony i pewny siebie.

Oba trafienia były dla młodego snajpera pierwszymi w meczach biało-czerwonych o stawkę. Wcześniej Milik dwukrotnie trafiał do siatki w spotkaniach towarzyskich – z Macedonią i Litwą. – Cieszę się z regularnych szans, jakie otrzymuję od trenera Nawałki. Dwa gole dużo mi pomogą zarówno w kadrze, jak i klubie. To zgrupowanie dało mi bardzo dużo pewności siebie, ale gdy wrócę do Amsterdamu, to nie zażądam od razu od trenera gry w pierwszym składzie – śmieje się piłkarz. On, podobnie jak koledzy z kadry, uważa punkt wyrwany Szkotom w ostatniej chwili za bardzo cenny. Dzięki remisowi oraz wpadce Niemców z Irlandią Polska pozostaje liderem swojej grupy eliminacji. – Była szansa, żeby odskoczyć wszystkim, a wywalczenie dziewięciu punktów w trzech meczach byłoby wspaniałym osiągnięciem. Czujemy niedosyt, ale przed zgrupowaniem cztery punkty wzięlibyśmy w ciemno – podsumowuje były zawodnik Górnika Zabrze. Po wtorkowej „wpadce” pojawiły się też głosy, iż może wygrana z Niemcami zamiast kadrze pomóc, stała się dla niej ciężarem.

Punkt ze Szkotami wart krwi rozlanej przez Kamila Glika.

Punkt ze Szkotami okupiłeś rozbitym łukiem brwiowym. Kiedy to się stało?
– Łokietek poszedł w ruch. To jest piłka. W ogóle to po raz pierwszy mam rozcięty łuk.

Szkoci grali brutalnie?
– Jak to oni, trochę podostrzyli. Ale na takie sytuacje trzeba być przygotowanym. Byliśmy gotowi na walkę. Nie poddaliśmy się, w drugiej połowie także graliśmy ostro. Było dużo walki.

Po stracie gola nie poddaliście się, lecz dążyliście do wyrównania. Wcześniej było inaczej, bo nie potrafiliście się pozbierać.
– To pokazuje, że jesteśmy mocną drużyną. Mimo że w pierwszej połowie ta gra nam się nie układała. Straciliśmy bramkę, później następną, lecz potrafiliśmy wyrównać. Niewiele zabrakło, aby odnieść zwycięstwo. Pokazaliśmy charakter. Poprzednio zarzucano nam, że nie walczymy. Teraz walki z naszej strony nie brakowało.

Na razie jest dosyć słabo. Jeden tekst po drugim, wszystkie w oparciu o dość banalne i powierzchowne rozmówki pomeczowe. Z tego nie może wyjść nic pasjonującego. W takim samym układzie mamy jeszcze Roberta Lewandowskiego, mówiącego o dziurze w nodze po starciu z Greerem. No i pogromcę Niemców, Sebastiana Milę, który dziennikarzy Super Expressu odwiedził w redakcji.

Mili towarzyszyły życiowa partnerka Ula oraz ich córeczka Michalina, która dzielnie kibicowała tacie z trybun Stadionu Narodowego. – Ile razy obejrzałem mojego gola z Niemcami? Tak z pięć razy. Ale bardziej niż samym strzałem ekscytowałem się otoczką, głosem komentatora, reakcjami kibiców – przyznał pomocnik Śląska, który nie ma pretensji do Adama Nawałki, że ten, mimo namów ze strony kibiców i dziennikarzy, nie dał mu szansy przeciw Szkocji od pierwszych minut. – Od razu wiedziałem, że to nie ja zastąpię Tomka Jodłowca, bo to nie moja pozycja. A o trenerze złego słowa nie powiem, to profesjonalista, dbający o wszystko, nawet o nasze żołądki. Kiedy dowiedział się, że w niedzielę przed meczem z Niemcami jadę do Canal Plus na wieczorny program, to poprosił kucharza, aby specjalnie poczekał na mnie i po powrocie zrobił mi kolację. Nawałka tworzy reprezentację z prawdziwego zdarzenia. A przy okazji chciałbym podziękować mediom, w tym „Super Expressowi”, za stworzenie fajnej atmosfery wokół kadry. Wasza okładka po meczu z Niemcami z hasłem „Kaput” podobała mi się najbardziej ze wszystkich tytułów – pochwalił nas Mila.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Kadra – lubię to! Widać, że PS zaczęli robić ludzie, którzy nie pamiętają międzywojnia.

Piłkarz – to znów brzmi dumnie, analizuje dziś Robert Błoński.

– Wróciła wiara w reprezentację i my to poczuliśmy – uśmiechał się Arkadiusz Milik, po meczach z Niemcami i Szkocją obok trenera Nawałki najbardziej spełniona osoba w kadrze. Stworzyć w reprezentacyjnym ataku duet oparty na Lewandowskim próbował już selekcjoner Fornalik, ale dopiero teraz 20-letni napastnik strzelił gole w meczach o punkty. Niemcom na 1:0 głową, Szkotom na 2:2 lewą nogą. Wystawienie Milika było jedną z ryzykownych decyzji, w słuszność których nie wątpił jedynie selekcjoner. Kto jeszcze zdecydowałby się na grę z Niemcami dwoma napastnikami? Tak samo ze świecą szukać człowieka, który powołałby do reprezentacji 32-letniego Sebastiana Milę czy ściągał z Chin Krzysztofa Mączyńskiego. Nawałka spróbował szczęściu pomóc, w zamian ono uśmiechnęło się do niego szeroko. Bohaterowie drugiego szeregu strzelili wszystkie cztery gole i trener zebrał kolejne pochwały. – Wreszcie pokazaliśmy charakter jako zespół. To już nie byli wyłącznie Robert Lewandowski i Łukasz Piszczek oraz kilku zawodników biegających dookoła nich, tylko fajna drużyna, która walczyła do końca. We wtorek w ostatnich dziesięciu minutach do zwycięstwa dążył i atakował tylko jeden zespół, drugi wyłącznie kradł czas. Gdyby pół roku temu któryś z piłkarzy powiedział, że wygramy z Niemcami i zremisujemy ze Szkocją, media nazwałyby go szaleńcem. Osiągnęliśmy to, a mimo tego jest niedosyt – mówił Wojciech Szczęsny po meczach, w których piłkarz reprezentacji przestał być synonimem potykającego się o własne nogi nieudacznika…

Obok rozmówka z Robertem Lewandowskim. „Każdy punkt trzeba wydrzeć”.

Rozmowy nie można nie zacząć od brutalnego faulu Szkota Gordona Greera na początku wtorkowego meczu. Jego zagranie spowodowało, że już do końca nie był pan w pełni sił.
– Dokładnie. Musiałem walczyć nie tylko z rywalami, ale i bólem. Robiłem wszystko, żeby wyłączyć myślenie o rozbitej nodze, ale czasami po prostu się nie dawało. Z każdym krokiem coraz bardziej musiałem zaciskać zęby, żeby wspierać kolegów. Bardzo chciałem pomóc reprezentacji i starałem się walczyć do ostatniej sekundy. Było ciężko, ale miałem nadzieję, że z minuty na minutę będzie następować poprawa. Trochę lżej było dopiero w drugiej połowie.

W tamtej sytuacji hiszpański sędzia Mallenco nawet nie podyktował rzutu wolnego.
– I w całej tej sytuacji to jest najdziwniejsze. Arbiter dziwnie zinterpretował brutalny faul. Jak był brutalny, niech mówi dziura w ochraniaczu. Szkot rozorał mi nie tylko skarpetę na kilkanaście centymetrów, ale przebił nawet karbonowe tworzywo. Trudno to zrobić młotkiem, śrubokrętem czy gwoździem, a on dokonał tego butem. Strach pomyśleć, co by się stało, gdybym nie miał ochraniacza. To naprawdę sztuka zrobić coś takiego.

Później jeszcze jedna analiza, która główny wniosek zawiera w tytule: „Postęp jest oczywisty, ale do euforii daleko”, a także parę słów od Zbigniewa Bońka. Gruzja będzie najważniejsza.

Czuje pan satysfakcję, że Adam Nawałka na razie zdaje egzamin na funkcji selekcjonera? W narodzie nie było wiary, kiedy znalazł miejsce dla tercetu Mila, Mączyński, Milik.
– Wiary to nie miało kilku dziennikarzy, ale wy możecie sobie oceniać poczynania kadry w gazecie, przy kawie lub piwie. Nie ma problemu. Natomiast ja wierzę w Adama. Wie o co chodzi w tej robocie. Ma postawiony cel, czyli awans na EURO 2016. Z tego go rozliczamy. Jestem przekonany, że pojedziemy do Francji. Możemy obudować medialnie każde spotkanie kadry, ale nie ma to większego sensu. Wygrana z Niemcami to wielkie wydarzenie, ale nie daje awansu do turnieju finałowego. A teraz to liczy się bardziej niż historyczny wynik. Z niego śmietankę piłkarze będą spijać po zakończeniu karier.

Grupa jawi się na bardzo wyrównaną. Mecze z Gruzją mogą okazać się kluczowe…
– Zgadzam się. Nie można z Gruzinami stracić punktów, a nam nie gra się z nimi łatwo. To nieprzyjemny, szybki rywal. W dodatku jeśli mnie pamięć nie myli, to z Tibilisi nie mamy najlepszych wspomnień (porażka 0:3 w el. MŚ 1998 – przyp. red). Matematyka jest prosta. Dwa zwycięstwa z Gruzją i nie wyobrażam sobie, abyśmy w grupie nie zajęli co najmniej trzeciego miejsca.

Tematy ligowe rozpoczyna wspomniana przez nas rozmowa z Jakubem Koseckim. Jest sfrustrowany obecnym statusem w zespole. Wcale nie spokorniał i sam to przyznaje. Czytamy:

Czyli kibice mogą się spodziewać powrotu Kosy z sezonu 2012/2013?
– Pewnie! To jest jasne jak słońce, że wrócę do gry na wysokim poziomie. Często rozmawiam z trenerami i oni wiedzą, w jakiej jestem dyspozycji. Nie gram jeszcze w ważnych meczach, ale wychodząc na boisko czuję się szczęśliwy.

Obecny status w drużynie panu odpowiada?
– Jestem tym sfrustrowany, ale muszę być cierpliwy. Miałem kilka poważnych kontuzji i zmieniłem nastawienie. Spędzałem dużo czasu z rodziną, mogłem wszystko dokładnie przemyśleć, ale nie spokorniałem. Zdaję sobie sprawę, jaki wykreowałem obraz o sobie. Wiem tylko tyle, że życie mamy jedno i trzeba się nim cieszyć. Muszę zrobić wszystko, by na łożu śmierci być zadowolonym z tego, co osiągnąłem. Zresztą moje plany po zakończeniu kariery nie są związane z piłką.

Aż tak daleko wybiega pan w przyszłość?
– Oczywiście. Nie chcę być trenerem czy menedżerem, kibicem też raczej nie zostanę. Chciałbym latać, dlatego zapiszę się na kurs pilota. Boeingami nie będę mógł sterować, bo za bardzo pocą mi się ręce, ale spokojnie mogę prowadzić małe samoloty. Moja inna wielka pasja to samochody. Z tą dziedziną również mam związane pewne plany. Chciałbym rozkręcić program motoryzacyjny, spróbowałbym też swoich sił w rajdach.

O trzech kolejnych artykułach wspomnieliśmy już przy okazji Faktu lub Sportu:

– Kownacki nie da sobie w kaszę dmuchać
– Fornalik kompletuje sztab w Ruchu
– Janczyk wciąż czeka na debiut.

Tymczasem, jeśli potwierdzi się diagnoza, Marcin Robak może już nie zagrać w tym roku.

Robak doznał urazu w trakcie sobotniego sparingu z Lechem Poznań (0:0). Początkowo sądzono, że to tylko zbicie kości strzałkowej. Później okazało się jednak, że naruszona została struktura stawu skokowego. Robak wyłączony został z treningów. W klubie nikt nie chce się jednak wypowiadać na temat stanu jego zdrowia. – Piłkarz jest w trakcie przechodzenia szczegółowej diagnostyki. Na tą chwilę mogę powiedzieć tylko tyle, że na pewno nie zagra w sobotę z Jagiellonią Białystok – mówi lekarz zespołu Bartosz Paprota. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się jednak, że przerwa może potrwać nawet dwa miesiące.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...