Napisać, że w Lechii panuje bałagan, to jak napisać, że tzw. Państwo Islamskie wywołało drobne niepokoje w Iraku i Syrii.
W rzeczywistości w Gdańsku panuje zupełny rozpiździel tak w szatni, na boisku, jak i w gabinetach. Drużyna złożona z osiemdziesięciu czterech zawodników z czterdziestu trzech krajów, ale pozbawiona trenera, bo odkąd poprzedniego zwolniono, to później już żadnego – mimo chęci i prób – nie udało się zatrudnić. Teraz jeszcze otworzono kolejny front, czyli zrobiono czystki w zarządzie, co raczej nie spodoba się kibicom. Nowi są więc piłkarze, nowi teraz będą działacze, z czasem też może nowy będzie trener, jak już się jakiegoś namierzy. Do kompletu brakuje jeszcze strajku na trybunach.
Oczywiście sprawa z zarządem musiała się skończyć w ten sposób – no chyba że ktokolwiek znajdzie klub na świecie, w którym właściciel podejmuje jakąś decyzję, a zarząd na to: nic z tego. I nie chodzi w tym momencie, co to była za decyzja – czyli jakiego konkretnie trenera chciał właściciel – lecz o podstawowe zasady. Istnieje coś takiego jak ład korporacyjny, ale Lechia to na tę chwilę raczej nie korporacja, tylko stragan.
Zarząd, który chciał być ważniejszy od właściciela, musiał skończyć w ten sposób, ale teraz nasuwa się pytanie: jak skończy właściciel i co się jeszcze wydarzy? Generalnie zawiadowanie klubem przez telefon to nie jest najlepszy pomysł. Każdy właściciel knajpy wie, że biznesu trzeba codziennie doglądać. A co dopiero ekstraklasowego klubu… Tymczasem jacyś panowie siedzą sobie w Niemczech i udają, że tak to wygląda w profesjonalnym futbolu. No cóż, raczej tak to nie wygląda, a jak ktoś się nie chce ruszać z domu, to sugerujemy zakup Football Managera, a nie prawdziwego klubu.