Niech nikt nawet nie próbuje mówić, że zadecydował pech, Everton miał farta, a ogółem “The Reds” zasłużyli na zwycięstwo. Jak jesteś lepszy, ciśniesz rywala, ale nie potrafisz go dobić, to prawdopodobnie zostaniesz skarcony i tyle w temacie. Taka właśnie jest piłka i taki scenariusz miały derby Liverpoolu.
Ależ frustrującymi zawodnikami byli dzisiaj Marković i Balotelli. Sami nie wiemy, który bardziej. Serb mniej widoczny, ale jak już się pokazał, to do śmiechu nikomu na Anfield nie było. Wychodzi sam na sam, ma trzy metry przewagi nad obrońcą, a daje się dogonić i jeszcze kończy wszystko żenującym padem. Powracający do komentowania Twaro słusznie powiedział o nim: – Zapowiadał, że Liverpool pokocha go tak, jak Lizbona. I ma rację, tylko, że póki co bardziej w kontekście kibiców Evertonu.
Specjalistą od padów jest jednak Balotelli i dziś opinię potwierdził. Znakomicie zripostował jego postawę jeden z angielskich kibiców: Balo kładzie się na plecach częściej niż Sasha Grey”. Czasami mamy wrażenie, że Mario mógłby grać w Widzewie, Chojniczance, Stali Mielec, a i tak irytowałby kibiców własnej drużyny. Na jedno niezłe zagranie przypada pięć takich, które sprawiają, że zgrzytasz zębami.
Najbardziej wymowna sytuacja mecz: rzut wolny, po którym padła bramka. Oczywiście chciał uderzać Mario, choć dwie takie okazje już spartaczył. Gerrard zabrał mu piłkę i strzelił gola. Patrz chłopaku, ucz się! Tak to wyglądało.
Everton miał szczęście? Tak, miał. Grał bardzo nieprzekonująco, bez werwy, iskry. Gdzieś brakowało kreatywności tej drużynie. Ale jak nie umiesz dobić rywala, to musisz liczyć się z tym, że wyprowadzi on posyłającą na deski kontrę. “The Reds” są sami sobie winni, że do ostatniej minuty pozostawali na niepewnym gruncie.
A tu kapitalne bramki: