Był na tapecie Lee Sharpe, byli i “Spice Boys”. Paleta brytyjskich bohaterów futbolowych, nie stroniących od kieliszka jest jednak szeroka jak tyłek Kim Kardashian, dlatego trzeba wrócić do źródeł. O kim mowa? Nie można pisać tego typu historii, nie przypominając króla ekscesów, czyli Georgie’ego Besta. Jeśli scenarzyści “Californication” tworzyliby postać Hanka Moody’ego 30 lat wcześniej to niewykluczone, że część inspiracji czerpaliby właśnie z życia “Chłopaka z Belfastu”. Dlaczego akurat były piłkarz United do dziś uważany jest za króla hulaków angielskiej piłki i dlaczego drugiego takiego już nigdy nie będzie? Zapraszam na podróż przez skomplikowane, ale fascynujące życie George’a Besta.
Śmierć utracjusza
Zaczniemy nietypowo, bo od końca. Organizm “Piątego Beatlesa” w końcu powiedział dość. George zmarł 25 listopada 2005 roku, po wielu dekadach walki z alkoholem. Ostatnie tygodnie życia spędził w londyńskim szpitalu i nie był to pierwszy raz, kiedy były piłkarz wymagał hospitalizacji. Już pięć lat wcześniej, w roku 2000, musiał przejść transplantację wątroby. Powodem było oczywiście picie, a nie owijając w bawełnę raczej wielkie chlanie. Żona, George’a, Angie mówiła ze łzami w oczach: “Mojego męża tak naprawdę zabili inni ludzie. Każdy chciał się napić z wielkim Bestem, stawiano mu w każdym napotkanym barze”.
Była to niemalże publiczna śmierć, którą relacjonowały media, donosząc o kolejnych wyskokach ikony United. Znacie to skądś? Podobnie dzieje się teraz z Paulem Gascogine’em, który – niestety – podąża ścieżką wytartą przez Besta. George’a pochowano w Belfaście, a w jego ostatniej podróży towarzyszyło mu ponad 100 tysięcy ludzi idących za konduktem żałobnym. W Belfaście pełno jest zresztą murali z charakterystycznym napisem: „Maradona good, Pele better, George Best”. To pokazuje, jak wielką estymą cieszył się piłkarz, który na murawie czarował kibiców, a poza boiskiem panie.
O “Chłopaku z Belfastu” krąży masa legend, ale piłkarz nie zawsze był takim diabłem, za jakiego uchodził. Harry Redknapp wspominał w swojej autobiografii, jak Best poszedł do kina ze swoją dziewczyną Mary Stavin i żalił się na nią: “Dzięki Bogu, już sobie poszła. Poszliśmy wczoraj do kina i wnerwiała mnie przez cały seans. Bez przerwy mnie dotykała i całowała”. Redknapp buchnął śmiechem: “Naprawdę, George? To straszne!”. Best był jednak nieprzebłagany: “Nie rozumiesz, Harry. Chciałem obejrzeć film!”. Best był autentyczny, do końca wierny jednak swoim nałogom i hulaszczemu trybowi życia. Wyniósł to z domu, miał to w genach – jego matka także piła na umór, a jej demony przeszły na syna i doprowadziły Georgie’ego w końcu do śmierci.
Skandalista, Idol, podrywacz
Jak najdokładniej oddać stan skomplikowanej duszy George’a Besta? Udało się to Arturowi Rojkowi, który w utworze “Książę życia umiera” śpiewał:
Odurzony Piotruś Pan
Zwykle w centrum świata stał.
Wieczny chłopiec taki był,
Przegrał wszystko, nie poczuł nic,
Gdy pełną szklankę wychylił znów,
Rosły mu skrzydła i wtedy się czuł…
Jako piłkarz był wielki, ale im częściej strzelał piękne gole, tym częściej zaglądał do butelki. Wszystko zaczęło się sypać pod koniec lat 60-tych, kiedy Georgie otworzył dwa nocne kluby. Szybko stały się one jego największą miłością, dostarczając mu to, czego potrzebował – bezpłatny alkohol i kobiety. Dodatkowo zarabiał na tym całkiem nieźle, no bo któż nie chciałby się napić z “El Beatle’em”? Jak pisałem wcześniej, to właśnie gościnność ludzi w końcu zabiła Besta, ale z początku było to całkiem niewinne. Tak jak w przypadku bohatera poprzednich artykułów Lee Sharpe’a, tak samo cały Manchester bawił się w najlepsze, kiedy “Bestie” ruszał na miasto. Znany jest szereg anegdotek, kiedy ktoś z United go ścigał, ale zawsze kończyło się tak samo – Irlandczyk uciekał i balował nadal.
Best z szelmowskim błyskiem w oku opisywał swoje życie barwne: “Wydałem sporo na alkohol, kobiety i szybkie samochody. Resztę po prostu roztrwoniłem”. Używki były jego paliwem, czego wcale nie ukrywał. Sam powiedział kiedyś: “W 1969 roku rzuciłem alkohol i kobiety – to było najgorsze 20 minut mojego życia”. Jego styl stał się wyznacznikiem mody. Dzisiaj mówi się powszechnie, że był pierwszym sportowym celebrytą. Miał swój butik, reklamował ciuchy, jeździł najlepszymi autami, pierwszy nosił długie włosy na boisku. Kobiety nie mogły oderwać od niego wzroku, mężczyźni zazdrościli. Był księciem Manchesteru.
Bańka mydlana w końcu jednak pękła. Po 1969 roku forma stawała się coraz słabsza, a ekscesy coraz liczniejsze. W trakcie sezonu 1973/74 Besta wyrzucono z United, w wieku zaledwie 27 lat. Kapitalna kariera dobiegła końca, bo kopania w gorszych klubach czy w USA nie można uznać za złote lata wielkiego George’a. No i nadal pił. Gorąca krew pulsująca w żyłach Irlandczyka znalazła idealne dopełnienie w postaci Whisky i piwa.
Buntownik oraz drybler, który zmienił oblicze futbolu
Nie zawsze tak jednak było. Georgie urodził się 22 maja 1946 roku w Belfaście, w Irlandii Północnej. Był zdolny, ale szybko się buntował. Jego pierwsze sukcesy to nie piłka, a… nauka. W wieku 11 lat Irlandczyk dostał się do szkoły dla uzdolnionych naukowo dzieci. Z czasem mu się to jednak znudziło, zaczął chodzić własnym ścieżkami. Odkrył także futbol, a w końcu przeniósł się do lokalnej Lisnasharragh High School, gdzie spotkał kolegów z dzieciństwa.
Z początku mały Georgie bawił się piłką w miejscowym klubie Cregagh Boys Club, ale jego gra przeszła wszelkie oczekiwania. Rok później otwierał już listę młodych talentów na Wyspach, a zgłosił się do niego sam skaut Manchesteru United, Bob Bishop. Miał nosa twierdząc, że sprowadził geniusza, “Busby Babes” miały się znów odrodzić. 14 września 1963 roku – w wieku zaledwie 17 lat – George miał już za sobą debiut ligowy w pierwszej drużynie Manchesteru United.
Szybko dał się poznać wszystkim kibicom. W Anglii przywitał się z fanami podczas meczu przeciwko Burnley, wygranym przez “Czerwone Diabły” 5:1. Zdobył wtedy premierowego gola, a publika szybko pokochała chudego chłopaka z Belfastu. Europa poznała go doskonale trzy lata później, kiedy zaaplikował Benfice dwa gole w ćwierćfinale Pucharu Mistrzów. O Beście zrobiło się nagle głośno, przestał być jedynie lokalną sławą. Było to jednak dopiero preludium – szczyt kariery piłkarza przypadł na rok 1968. To wtedy Pele powiedział o George’u: “”To najlepszy piłkarz świata”.
Wspomniany już rok 1968 był przełomowy – Manchester United został mistrzem Anglii i zdobył Puchar Europy, niszcząc w finale Benficę aż 4:1. Drużyna z Lizbony była wtedy jednym z najlepszych klubów świata, a w jej szeregach szalała “Czarna Perła z Mozambiku”, czyli legendarny Portugalczyk Eusebio. Wtedy jednak liczył się tylko “Bestie”, non stop biegający na skrzydle i robiący wodę z mózgu obrońcom z Portugalii. Ten sezon to apogeum tej pięknej, ale mimo wszystko tragicznej kariery. Oczywiście Bestowi zdarzały się później jeszcze genialne mecze, ale już nigdy nie osiągnął tego poziomu, kiedy słusznie uznawano go za najlepszego gracza na świecie.
Książę Życia
Drugiego takiego jak Best nie będzie, bo George miał wszystko. Był wielkim piłkarzem, wielkim podrywaczem i umiał się bawić. Oczywiście nie zmienia to faktu, że rozrywkowy styl życia kosztował go karierę, Irlandczyk poważne granie zakończył bowiem już w wieku 27 lat. Ile mógłby osiągnąć gdyby prowadził profesjonalny tryb życia? Tego niestety już nigdy się nie dowiemy. Czy umniejsza to jego legendę? Skąd. Ilu znacie piłkarzy, którzy spotykali się z byłą miss świata, uciekali przez okno w toalecie na imprezę by następnego dnia strzelić jakby nic parę goli, a najlepiej sześć w jednym meczu w ramach FA Cup? Pozostaje na koniec tylko zacytować samego Georgie’ego: “Gdybym urodził się brzydki, świat nigdy nie usłyszałby o Pele…”. A tak Wielka Brytania otrzymała “Piątego Beatlesa”, który grał i bawił się nie gorzej, niż sławna czwórka z Liverpoolu.
KUBA MACHOWINA