Formalność. Coś co wydarzy się na pewno, trzeba tylko poświęcić minimalne nakłady czasu i energii na załatwienie owej rzeczy. Tym był dzisiejszy mecz Legii z FK Aktobe. Ani przez moment nie mieliśmy wątpliwości, która z drużyn była dziś przy Łazienkowskiej lepsza. Przez myśl nam nie przeszło, że awans do fazy grupowej Ligi Europy może się Legii wymknąć z rąk. Nawet przed meczem pomyśleliśmy sobie, że większym zagrożeniem jest reakcja UEFY na oprawę i race niż popisy piłkarskie Kazachów.
Nie zrozumcie nas źle. Mamy dobrą pamięć, więc nie zapomnieliśmy jeszcze co oznacza hasło „eurowpierdol” i mamy świadomość, że polski klub nie może sobie pozwolić na lekceważenie kogokolwiek. Dlatego nie mamy zamiaru deprecjonować drużyny z Kazachstanu. Nawet pomimo tego, że przeglądanie jej składu było zajęciem równie pasjonującym co czytanie książki telefonicznej. W obu przypadkach te nazwiska nic nam nie mówiły.
Postawmy jednak sprawę jasno – dziś spotkały się ze sobą drużyny o zupełnie innej piłkarskiej klasie.
Tak powinny wyglądać wszystkie mecze polskich klubów w Europie z niżej notowanymi rywalami. To Legia od pierwszej minuty rzuciła się do ataku. To Legia narzuciła swoje warunki. To piłkarze Aktobe byli zmuszeni przerywać grę warszawian faulami. To ich trener musiał wykonywać nerwowe ruchy i szaleć przy linii. To bramkarz Kazachów musiał wznieść się na wyżyny, by nie doszło do blamażu. Legia – co najważniejsze – wygrała ten mecz kulturą gry. Polski zespół, który zna swoje słabe oraz mocne strony, a co za tym idzie – świadom jest swej siły? To nawet dla nas jest pewna nowość.
Z dziennikarskiego punktu widzenia, równie egzotycznym doświadczeniem dla nas jest to, że w przypadku polskiego klubu możemy czepiać się zbyt małych rozmiarów zwycięstwa. Do tej pory był to raczej przywilej zarezerwowany dla wielkich. Tak, jeśli możemy się na coś po Legii zżymać, to na zbyt słabą skuteczność. Prawie dwadzieścia wykreowanych sytuacji i tylko dwie bramki. Zdecydowanie za mało. Do tego dochodzi jeszcze mniejsza aktywność w drugiej połowie (szczególnie po drugiej bramce), ale nie będziemy zbyt czepialscy.
Indywidualne oceny? Nie są one najważniejsze, ale jednak nie możemy sobie darować uwypuklenia kilku spraw. Radović? Lider, jak zwykle zresztą. Michał Żyro? FE-NO-ME-NAL-NA asysta. Tomasz Jodłowiec i Ivica Vrdoljak? Środek pola był podwórkiem, a oni bulterierami, którzy go strzegli. Michałowi Kucharczykowi, tradycyjnie, wytknąć można kilka spraw, ale w kluczowym momencie zachował się jak trzeba. Za Berga zrobił się z niego kozak!
Po pierwszej bramce jednym okiem patrzyliśmy już na koszyki. Podgrzejcie kulki. Dawać Celtic.
Fot. FotoPyk