Która statystyka dla oceny Mario jest ważniejsza? 26 goli strzelonych dla Milanu, co czyni go czołowym strzelcem ostatniego półrocza w Serie A, czy – jak wyliczyła “La Gazetta dello Sport” – 788 nagłówków, na których znalazł się podczas 568 dni w Mediolanie? Która opinia jest cenniejsza: czy ta włoskich ekspertów, przekonujących, że Rossoneri zrobili doskonały biznes (Vieri: – Gialliani nigdy w swojej karierze nie dobił lepszego targu; Tancredi Palmeri: – Jak źle musiała wyglądać sytuacja Mario w Milanie, skoro idzie do północnej Anglii, której tak nie cierpiał?), czy ta fachowców z Anglii, według których dwadzieścia milionów euro za talent tej skali to przecena?
Oficjalki jeszcze nie ma, ale transfer wydaje się przesądzony. Graczowi “Bye bye” powiedziała “Gazetta” na czołówce, piłkarz pożegnał się z kolegami w Milanello, nawet w menadżerach fantasy jest już do nabycia jako piłkarz “The Reds”. Wyciekło nawet ile ma zarabiać w Liverpoolu: 5.8 miliona euro netto plus dodatki. Drugi interesujący wyciek: Arsenal miał już klepnięty transfer Balo, ale Wenger rozmyślił się, gdy zobaczył jak Mario prezentuje się podczas mundialu.
Nie jest łatwo ocenić jego pobyt w Mediolanie. Miał świetne pierwsze półrocze, kiedy wziął Milan na plecy i zaniósł do Ligi Mistrzów. W drugim sezonie już więcej było słychać o jego ekscesach pozaboiskowych, konfliktach, kolejnych odpałach, niż o dobrej grze. Problem jednak też w tym, że nałożono na niego oczekiwania, których nie mógł spełnić. Ściągany jako lider, twarz drużyny, podczas gdy Balotelli nigdy nie miał umiejętności przywódczych. Właściwie jest ostatnim, którego można by o takie posądzić. Uczyniono go kozłem ofiarnym katastrofalnego sezonu Rossonerich, ale przecież Milan miał beznadziejną drużynę, wzmocnienia okazały się chybione (Honda, Essien), a otwarta wojna w gabinetach, pomiędzy Barbarą Berlusconi a Gallianim, uderzała w klub dalece bardziej, niż wyskoki i boiskowe człapanie Balo. Bez względu na to jednak wydaje się, że Liverpool to jego ostatnia szansa na ważną rolę w wielkim klubie. Jeśli tu zawiedzie, będzie albo gwiazdką w słabnącej z roku na rok Serie A, albo stać go będzie na grę w średniaku Premier League względnie drużynie typu Fenerbahce. W dużym klubie w najlepszym razie będzie dżokerem, innymi słowy: pójdzie drogą Anelki.
Niektórzy porównują Balotellego do Suareza. “Liczba szaleńców w drużynie musi się zgadzać” i inne tego typu komentarze zalały sieć. Dla mnie – pudło. Suarez miał te swoje ugryzienia, czerwone kartki, ale dajcie spokój. To bardzo pracowity facet. Zaliczający równie wiele asyst, co bramek. Pod tym względem, Suarez jest bardzo zdyscyplinowany boiskowo, bo gra dla drużyny, zapieprza za nią dziewięćdziesiąt minut. Balotelli natomiast asysty łapie – w porównaniu do Urugwajczyka – od wielkiego dzwonu. Porusza się po murawie jak panicz, który robi wielką łaskę, że zgodził się dzisiaj zagrać. Bazuje na przebłyskach i dniach konia, po których nieodzownie następuje dzień, w którym Balo przespacerował 66 minut i został zmieniony, a także dzień, w którym złapał dwie nonsensowne żółte kartki w pierwszej połowie. Kartki to też problem Suareza, ale też ważna różnica: Urugwajczyk zazwyczaj łapie je z waleczności, Mario z nonszalancji, by nie powiedzieć: głupoty.
Nie zrozumcie mnie źle: bardzo możliwe, że skala talentu obu graczy jest podobna, a kto wie, sądząc po opiniach pracujących z Włochem, może nawet Mario ma go więcej. Ale Suarez ma głód rozwijania swoich umiejętności, który charakteryzuje największych, a którego niemal kompletnie brakuje Balotellemu. Ile razy ktoś próbuje mnie przekonać, że jest inaczej, tyle razy wyciągam zza pazuchy galerię zdjęć pokazujących, jak Mario bez większych ceregieli olewa ćwiczenia na treningach Squadra Azzurra. Wszyscy robią pompki, on leży na brzuchu, pozoruje.
Tacy piłkarze jeszcze w latach dziewięćdziesiątych byli na porządku dziennym. Romario trenujący w PSV kiedy mu się podoba, Djalminha bawiący się od rana do wieczora, Ronaldinho nie plamiący się choćby jednym odbiorem w sezonie. Kiedyś zastanawiałem się czemu Jay Jay Okocha nigdy nie zagrał w wielkim klubie. A teraz już wiem, bo jego najchętniej powtarzaną akcją z czasów Premier League, jest efektowny przerzut nad zawodnikiem. Zagranie fantastyczne, rzadkie, niespotykane, ale które nic nie dało drużynie. Zagranie, które pamięta się do dziś, ale po którym Jay Jay zasłużył na burę w szatni, bo w nieodpowiedzialny sposób stracił piłkę. Sztuka dla sztuki. Ostatnio pisałem o Romeo Jozaku, szefie akademii Dinama, i Chorwat powiedział bardzo ważną rzecz: technika ma służyć do rozwiązywania boiskowych problemów, a nie cyrkowych popisów.
Balotelli jest z tej samej kategorii. Nawet, jeśli ktoś by się zgodził, że Mario posiada najwyższej próby umiejętności piłkarskie, to nie da się uargumentować, że jednocześnie ma najwyższej próby głowę do piłki. Kluczowymi atutami Messiego czy Ronaldo nie są tylko świetny strzał czy kiwka, ale także ogarnięcie taktyczne, wyjście na pozycję, oczy dookoła głowy. Jednym zdaniem, umiejętność podejmowania właściwych boiskowych decyzji. O to Balo trudno nawet posądzić.
Nadzieja fanów “The Reds” w Rodgersie, którzy też najwyraźniej wierzy, że uda mu się dotrzeć do Balo. Brendan ma na tym polu sukcesy, to pewne. Sturridge, Sterling – źródła ich dobrej dyspozycji należy szukać w charyzmie Rodgersa, jego psychologicznym podejściu do zawodnika. Ale Balotelli? To nie zagubiony dzieciak, któremu zaszumiało w głowie. To facet, który wyznaje taką filozofię życiową. I ma już dwadzieścia cztery lata. To może nie dużo pod względem kariery, ale późno na fundamentalne zmiany w mentalności. Weźmy na przykład motywację. Jak zmotywować do zmian gościa, który zarabia – i nie oszukujmy się, będzie zarabiał – miliony wcale nie idąc na kompromisy ze swoją osobowością? Problemowa waga ciężka. Rodgersa czeka wielkie wyzwanie, ale jeśli by mu się udało z Balotellim…
Ode mnie szacunek większy, niż gdyby wygrał w zeszłym sezonie mistrzostwo Anglii.
Leszek Milewski