Lubił błyszczeć, zaskakiwał często dziwnymi decyzjami. Prasa angielska kpiła nawet kiedyś z niego: “Na siłę stara się być w centrum wydarzeń. Chyba zazdrości piłkarzom sławy”. Rzeczywiście coś w tym było, Anglik kochał być w świetle reflektorów. Ktoś kiedyś powiedział, że idealny arbiter to taki, który kontroluje mecz, ale równocześnie pozostaje niewidoczny i pozwala piłkarzom grać. Co innego Howard Webb – uwielbiał kraść show, nie zawsze w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
W jakimś sensie ten były policjant zastąpił Pierluigiego Collinę, doskonale znanego nam wszystkim “Kojaka”. Włoski arbiter był niekwestionowaną gwiazdą sędziowania, jednym z najlepszych arbitrów przełomu wieków. Dzisiaj myślisz sędzia, mówisz Howard Webb. To Anglikowi powierzano w ostatnim czasie najważniejsze spotkania, to on stał się wizytówką środowiska arbitrów. Wysportowany, mocno zbudowany, wzbudzał szacunek sylwetką. Co innego swoją pracą, tutaj bywało już różnie. Miewał kapitalne mecze, ale przydarzały mu się także “wielbłądy”. Za niektóre z nich przepraszał nawet w prasie, bywał także karany – w 2009 oku angielska FA odesłała go na krótko do niższej ligi za szereg błędów w kolejnych spotkaniach.
My zapamiętamy go oczywiście za podyktowanie rzutu karnego w meczu z Austrią (1:1) podczas Euro 2008, kiedy w jednej chwili stał się wrogiem numer jeden nad Wisłą. Do nagonki dołączył nawet premier Donald Tusk, który własnoręcznie chciał zlinczować angielskiego sędziego. Kibice sugerowali “drukowanie” meczu, ale środowisko sędziowskie stanęło w obronie swojego arbitra twierdząc, że Webb miał prawo podyktować karnego za faul Mariusza Lewandowskiego na Sebastianie Proedlu. Nikt już za to nie pamięta dzisiaj, że bramka dla nas, strzelona przez Rogera, padła po błędzie sędziego, ze spalonego… Słowa Tuska utkwiły ponoć mocno w głowie Howarda Webba i jeszcze po latach dopytywał się Michała Listkiewicza, czy premier nadal się na niego gniewa. Przypomnijmy zresztą całe tamto szaleństwo.
Na arbitra równie często rzucano gromy, jak i chwalono. Patrząc z szerszej perspektywy, ciężko tak naprawdę wytłumaczyć fenomen Webba. Pomimo powszechnej opinii, nie był wcale najlepszym sędzią globu, ale został wizytówką swojego środowiska. A może zwyczajnie stał się nią, ponieważ takie było akurat zapotrzebowanie i ktoś musiał wypełnić lukę powstałą po Collinie? Trochę jak pod blokiem, albo i w naturze – z braku laku wygrał największy i najsilniejszy. Nie można Webbowi odmówić za to w jakiś sposób medialności, dobrego podejścia do zawodników i prezencji. Perfekcyjnie przygotowany fizycznie, kondycji może mu zazdrościć pewnie 90 procent naszych ligowców, a sylwetki niejeden trener fitnessu. Był w większości lubiany przez piłkarzy za swój charakter i bezpośredni sposób rozmawiania z nimi na murawie. Gdy wystrzegał się błędów i na siłę nie starał się być w centrum wydarzeń, można było na niego liczyć. Inna sprawa jest taka, że nie zawsze tak było – miewał lepsze, ale i gorsze okresy.
Sędziował jednak najważniejsze mecze. W 2010 roku zaliczył potrójną koronę sędziowską, będąc arbitrem podczas finału mistrzostw świata, finału LM, a także finału FA Cup. W 2011 roku otrzymał z rąk księcia Walii order MBE (Order Imperium Brytyjskiego), a nagrodę dedykował “wszystkim chłopakom, którzy pracują razem z nim”. Jedni gratulowali, inni zastanawiali się za co spotkał go taki zaszczyt, ponieważ krytykowało go wielu, zwłaszcza w Anglii. Uchodził za cichego sprzymierzeńca Manchesteru United, mimo iż oficjalnie deklarował się jako kibic Rotherham, klubu z jego rodzinnego miasta. Dowody na wspieranie “Czerwonych Diabłów”? Poszlak jest tyle, że można pokusić się o spekulacje. Spójrzmy na niepokojące niektórych fakty.
Mecz ligowy numer jeden, Chelsea prowadzi z United 3:0. Niedługo robi się 3:2, Webb dyktuje dwa kontrowersyjne karne po rzekomych faulach na Evrze i Welbecku. Inny przykład. Ekipa sir Aleksa przegrywa z Tottenhamem 0:2, Carrick wbiega w pole karne, bramkarz wygarnia mu piłkę spod nóg. Decyzja arbitra? Oczywiście rzut karny. United czuje krew i wygrywa 5:2. Przykład numer trzy, kolejna “jedenastka” z rodzaju tych problematycznych – “Czerwone Diabły” pokonują Liverpool 1:0 w ramach FA Cup, piłkarze “The Reds” są wściekli. Ryan Babel swoją złość na Webba przekuwa w kreatywność, publikując na swoim Twitterze zdjęcie Howarda Webba w koszulce Manchesteru United. Podpis jest wymowny: “Ten gość jest jednym z najlepszych arbitrów? To chyba jakiś smutny żart”. Internet szaleje, memy i śmieszne obrazki rodzą się jak grzyby po deszczu. Ale jeśli przejrzeć tabelę punktów w meczach, które sędziował Webb, Man Utd jakoś nie wygląda na specjalnie forowanego.
Howard przygodę z gwizdkiem zaczął już w wieku 18 lat, pnąc się systematycznie po szczeblach kariery. Po 25 latach powiedział dość, ale nadal pozostanie blisko piłki. Gwizdek i korki zamienia na garnitur i biuro, będzie dyrektorem technicznym Professional Game Match Officials Limited (PGMOL), czyli organizacji zrzeszającej wszystkich arbitrów biegających po angielskich boiskach. Webb zostawia za sobą bogatą karierę, chociaż nie pozbawioną problemów. Sędziował jednak na największych turniejach pod egidą FIFA i UEFA (dwa razy MŚ i dwa razy Euro), prowadził wiele spotkań w ramach LM i oczywiście w rodzimej Anglii (ponad 500 spotkań w różnych ligach).
Webb dzielił opinię publiczną. Żeby jednak nie było tak, że wyłącznie zarzucano mu błędy, wielu go doceniało. Oddajmy głos Michaelowi Owenowi: “Wiem, że chwalenie sędziów nie jest łatwe, ale Howard to najlepszy sędzia kilu ostatnich lat”. Wtórują mu także inni, w tym były kolega po fachu, a obecnie szef PGMOL, Mike Riley: “Webb to najlepszy arbiter swojego pokolenia i wzór dla innych na całym świecie”.
Graham Poll twierdzi znów, że teraz rola Webba będzie jeszcze ważniejsza, ponieważ zastąpi Collinę w roli ambasadora numer jeden, jeśli chodzi o środowisko sędziowskie. Przeciwnicy Howarda na wieść o zakończeniu przez niego kariery odetchnęli za to z ulgą, zamieszczając w sieci śmieszne i uszczypliwe obrazki. Najwięksi złośliwcy już żartują, że w PGMOL czeka na niego wygodny gabinet w obowiązkowym kolorem czerwonym, a na ścianie już wisi oprawiony w ramkę trykot Manchesteru United.
Kuba Machowina