Nie ukrywam, w zeszłym sezonie stałem się sezonowcem Atletico. Imponowało mi, że udało się Rojiblancos przełamać duopol Realu i Barcelony, klubów, które finansowo wyciskają La Liga jak cytrynę (odsyłam do podziału kasy za prawa telewizyjne). Kibicowałem ferajnie Simeone, żeby odnieśli sukces w lidze i w Champions League, widząc w tym jedyną szansę, by wreszcie ktoś z maluczkich Primera Division (bo wszyscy w Hiszpanii w porównaniu do tej dwójki są maluczcy) doszedł do głosu i pomógł choć trochę zmienić krajobraz tej ligi. Rozumowałem tak: Primera Division byłaby mocniejsza z silnym Atletico, a piłka europejska – ciekawsza. Czułem natomiast, że w przypadku wpadki, Rojiblancos zostaną rozkupieni. Nie zostanie tam kamień na kamieniu.
Myliłem się. Atletico zrobiło sukces, mistrzostwo i finał LM (przegrany przecież dopiero po dogrywce), a i tak nie stało się finansowo – oraz pod względem marki – dość mocne, by zatrzymać swoje gwiazdy. Zespół został rozdrapany, rozdziobany, rozszarpany. A przynajmniej tak mi się wydawało.
Od tygodni byłem karmiony opiniami, artykułami, plotkami i wywiadami, w których wszyscy sugerowali: trwa pierwszy, a może już drugi rozbiór Rojiblancos, trzeci jest tylko kwestią czasu. Widziałem rysunki z Mourinho tankującym autobus Chelsea na stacji Atletico. Czytałem o tym, jak kolejni piłkarze płaczą w mediach, że chcą odejść z Vicente Calderon. Dzień po dniu, tekst po tekście, publikacja po publikacji, szedł w eter jasny, wyraźny i mocny przekaz:
Czas wybrać się do Madrytu z wieńcem i zniczem.
W ostatnich dniach nastąpił jednak przełom. Strumień pod hasłem „żegnaj, Atletico”, przestał być tak intensywny. Może nawet ta rzeka zmienia bieg? Natrafiłem dziś chociażby na taki tweet: „nie przypuszczałem, że Atletico będzie miało jeszcze lepszą pakę niż w zeszłym roku”, i to spod klawiatury kibica Barcy. Przesada? Być może. Ale jedna kwestia: z tą tezą można dyskutować. Jeszcze kilka tygodni temu miałaby tylko i wyłącznie ironiczny wydźwięk.
Nastroje wokól Rojiblancos się zmieniają. Stypa zmieniła się w ekscytację.
Do tej pory na transfery Atletico patrzono z jakąś taką nieśmiałością. Wzmocnienia wzmocnieniami, ale i tak pozostawały one nieustannie w cieniu strat. Fajny ten Oblak, ale to nie Courtois! I tak dalej. Dzisiaj od rana jednak huczy w sieci rytmiczne: Griezmann, Griezmann, Griezmann. Francuz o krok od Vicente Calderon. I z nim historia jest trochę inna.
Jak dla mnie – znakomity ruch, poważne wzmocnienie za rozsądne pieniądze. Piłkarz, który już teraz prezentuje wysoki poziom, a jeszcze bardzo perspektywiczny. Wszyscy moi znajomi, którzy kibicują San Sebastian, cały rok podkreślali, że Griezmann to kot o rzadkiej zwinności. Na mundialu Francuz też przykuł moją uwagę, miał fantastyczny luz, a przy tym – rzadkie połączenie – mocno pracował. Generalnie wygląda na to, że Simeone wyjął właśnie jednego z najlepszych wśród tych na rynku, którzy byli do wyjęcia.
W pewnym sensie ten transfer dodaje powagi wszystkim innym zakupom Atletico, bo teraz widzi się w tej ekipie perspektywę mocnego zespołu. Oblak? Kandydat na czołowego golkipera Europy. W Benfice zrobił furorę, puścił bodajże dwa gole wiosną w lidze. Trafiał na okładki gazet, stał się tam gwiazdą. W dodatku ma metkę „Orłów”, co też sprawia, że trzeba mieć do niego więcej zaufania: Benfica rzadko, a przynajmniej znacznie rzadziej niż inni, wypuszcza w świat buble. Poza tym widać tutaj i „griezmannowski” rys transferu: już gość jest świetny, a ma potencjał, by być na absolutnym topie.
Mandżukić to zakup z innej bajki, niż powyższa dwójka, ale przecież gdyby próbować zastąpić Diego Costę zawodnikiem o podobnych umiejętnościach i charakterze, to Chorwat byłby jednym z pierwszych, którzy przychodzą na myśl. Nie trzeba przemodelowywać gry w ofensywie, bo wciąż na szpicy występuje zawodnik o zbliżonej charakterystyce – to wielki plus dla Simeone. Co do jakości tego gracza, nie ma nawet co mówić o wątpliwościach: ograny w Bundeslidze, dawał radę Bayernie, gdzie gdy tylko grał pierwsze skrzypce, ładował bramkę za bramką. W dodatku kupiony, wydaje się, też za okazyjną cenę. Pewnie w ogóle nie byłby dostępny, gdyby nie transfer Lewego.
Są jeszcze inne zakupy, choćby Siqueira i Correa, ale nie oszukujmy się: to powyższa trójka ma od jutra decydować o tym, jak będzie wyglądało Atletico. I każdy z nich wydaje się być optymalnym wyborem. Fani Rojiblancos niech skupią się teraz na ściskaniu kciuków, by transfer Griezmanna został dopięty na ostatni guzik, a potem – ulga. Czas na relaks, szlankę odprężającej whisky. Bo będą mieli w nowym sezonie ekscytujący zespół, wciąż mocny i groźny dla każdego. Strach o pierwszą kolejkę zastąpi oczekiwanie.
Leszek Milewski