Drogba wraca do domu, a na Stamford Bridge witają go z otwartymi ramionami, na pewno nie po to, by służył tylko jako żywy pomnik. Jego transfer do Chelsea to transakcja z gatunku “low risk, high reward”. Ryzyko? Klub nie podejmuje żadnego. Potencjalne zyski? Naprawdę duże, nie tylko w sensie piłkarskim.
Oczywiście gracz nie przyszedł za paczkę chipsów, swoje musiał dostać za podpis, pewnie jeszcze jeden czy drugi agent skubnęli Abramowiczowi z portfela równowartość luksusowego samochodu. Jednak tu, w Premiership, gdzie za Carolla, Shawa czy Lallanę płaci się w dziesiątkach milionów euro, Drogba kosztował tyle, co ciebie lub mnie kosztowałoby schylenie się po leżące na ziemi dwadzieścia złotych. Tylko trochę wysiłku i dobrej woli. Finansowo nawet nie ma sensu tego transferu rozważać w innych kategoriach.
No dobra, ale za darmo Chelsea mogła też ściągnąć Nakoulmę, a jakoś nie rozpatrywalibyśmy tego transferu w takich różowych barwach. Cena nie może być głównym argumentem przemawiającym za kupnem gracza, a jego przydatność, to jasne. Na szczęście w przypadku Drogby atutów nie trzeba szukać ich przez lupę.
Didi nie przychodzi na Stamford Bridge służyć jako żywy pomnik, ale przecież nie ucieknie od tego – jest nim. I jako taki będzie traktowany przez trybuny i szatnię. Wielu przekonuje, że Mourinho, który prywatnie doskonale dogaduje się z Drogbą, ściągnął Iworyjczyka w miejsce Lamparda. Tak jest, tym, co stało za transferem w pierwszej kolejności, była atmosfera w szatni, którą pomoże zrobić w szatni gracz, bo do tej pory była to rola Franka. Drogba to taki sam lider, który potrafi zmotywować kolegów, ale i trzymać szatnię w ryzach. Ma DNA Chelsea, czuje odpowiedzialność za ten klub – to bardzo wiele, może innym zaszczepić swoje zaangażowanie. No i oczywiście to też zwyczajnie charyzmatyczny gość, z którym trzeba się liczyć. Jak trzeba pochwalić pochwali, jak trzeba dać w mordę – pewnie nie da, ale inteligentny sposób strzał zastąpi, by efekt był pozytywny. Dla The Blues i samego opieprzanego.
Jakie znaczenie ma Drogba dla kibiców, chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Będzie mógł być dodatkowym pomostem pomiędzy drużyną a nimi, pomoże wytworzyć lepszą atmosferę wokół zespołu. W przypadku gorszych tygodni, stanie się naturalnym rzecznikiem szatni. Ale ten zakup ma też wymierne zyski marketingowe: żaden z dostępnych za darmo na rynku piłkarzy nie byłby w stanie sprzedać takiej ilości koszulek, co Iworyjczyk. Chelsea jeszcze na nim zarobi, i to przypuszczam, w przeciągu tygodni, a nie miesięcy. Drogba to potężna marka na świecie.
To wszystko jednak walory pozaboiskowe, a przecież The Blues kupili piłkarza, piłkarze mają natomiast to do siebie, że grają w piłkę i z tego ich się rozlicza. Chelsea jest potrzebny napastnik, bo w ataku Mourinho nie ma wielkiego komfortu. Okej, jest Diego Costa, ale potem? Przyszłość Lukaku wciąż pozostaje niepewna, ponoć Mourinho z Belgiem nie po drodze. Poza tym są juniorzy i pośmiewisko Torres. Jak na klub ze światowej czołówki, krótka ławka. Drogba będzie grał dużo, czy jest w stanie podołać temu zadaniu?
Krytycy punktują: gdyby nie to, że ma takie a nie inne nazwisko, nigdy nie dostałby angażu w Chelsea. Nie na podstawie aktualnej formy, aktualnie prezentowanych umiejętności. Czas leci i tyle w temacie: w Turcji może wstydu nie było, ale szału też. Galata zawiodła w poprzednim sezonie, miała fatalny start, do mistrzostwa nawet się nie zbliżyła. Zakończyła sezon dziesięć punktów za Fenerbahce.
Obrońcy odbijają piłkę: bez przesady, to wciąż kawał piłkarza, co pokazał choćby na mistrzostwach, gdzie jego wejścia od razu potrafiły elektryzować zespół. A i w Turcji przecież swoje pograł i strzelił. Poza tym nie ma grać jako pierwszy napastnik, tylko być gościem do rotacji. Pamiętajmy też o sile pomocy Galaty a Chelsea, w końcu napastnik żyje z podań, a tych u The Blues może mieć znacznie więcej, i to znacznie wyższej jakości.
Biorąc wszystko pod uwagę uważamy, że szefostwo w Chelsea może od rana przybijać sobie piątki. Ubiło interes bardzo dobry, właściwie: idealny. Nawet jak Drogba z jakichś powodów nie będzie grał, to swoją pracę wykona w szatni, nie drenując przy tym budżetu. Ale tej drużynie wciąż przydałby się napastnik, taki, powiedzmy – Lukaku. Tu też saga trwa.