Dobra, dostaliśmy wczoraj kopa entuzjazmu. A jednak, mistrz Polski nie brzmi jeszcze tak zawstydzająco, jak zdawać by się mogło przed tygodniem. Dlatego dziś czas najwyższy udowodnić, że reszta naszej ligowej czołówki również ma się nieźle, a jeśli odpadnie, to nie przy pierwszej okazji. Tak, panowie piłkarze – dość uprzejmości, tę już zdołaliście przecież zaprezentować w pierwszych meczach. Teraz wypadałoby pokazać odrobinę piłki w piłce i sprawić, by polski kibic mógł z uśmiechem wybrać się na grilla, nie zaś jedynie złorzeczyć, wyciągając na wierzch wszystkie pokłady hejterstwa. Estonie, Lichtensteiny, Belgowie z środka tabeli – sorry, nie tym razem. A już na pewno nie w komplecie.
Ciułajmy rankingowe punkty, załapmy się przynajmniej na europejski sierpień, dobrze? Poszydzić i tak zdążymy… Możliwe, że ten nasz apel brzmi mocno absurdalnie. W końcu trudno jakoś logicznie wypośrodkować szanse polskich reprezentantów. O ile bowiem Kolejorz – podobnie jak wczoraj Legia – chcąc uniknąć upokorzenia, zresztą już drugiego z rzędu, po prostu musi wygrać, o tyle przypadki Ruchu i zwłaszcza Zawiszy – inna para kaloszy. Ale zacznijmy od Lecha.
Przyznajemy się, że naprawdę długo szukaliśmy wspólnego mianownika, dzięki któremu moglibyśmy określić nastawienie poznaniaków. Wydawałoby się – na pierwszy rzut oka – że w Talinnie wstyd nie wygrać, skoro mistrza Estonii, czyli drużynę lepszą od ich rywala, dzień wcześniej w eliminacjach Ligi Mistrzów Sparta Praga dobrze znanego Costy Nhamoinesu oprawiła aż 7:0. Tymczasem, po przykrym 0:1, Mariusz Rumak upiera się, że o kompromitacji nie ma mowy. Halo, to co, on tak serio? Serio, serio. Tyle że przed rewanżem i po medialnej burzy, jesteśmy świadkami drugiego odcinka specyficznego “rumakowania”. Tym razem szkoleniowiec lechitów oczekuje zwycięstwa, mało tego – życzy sobie pogromu. Pomieszanie z poplątaniem, ale przypominamy sobie ile razy już sympatyczny szkoleniowiec uciekał spod topora.
A zresztą, to wcale nie Rumak będzie miał najbardziej miękkie kolana – został przecież pechowiec Wilusz, święty Mikołaj z Tallina, reprezentant Nawałki, któremu każda kolejna wpadka utrudni aklimatyzację w nowym zespole. Wyobrażacie sobie transfer kadrowicza, dumnie rozsyłany fanom na ich adresy mailowe, a później przez takiego gościa Kolejorz leci z pucharów z jakąś śmieszną drużynką? Generalnie nastroje jednak podobne jak wczoraj – drżenie, napięcie, niedowierzanie, ale i pamięć, że to jednak wicemistrz Polski i drużyna z Estonii. Że to nadal para, w której faworyt jest jeden, zdecydowany i niepodważalny. Poprzestańmy na tym, że tak jak wczoraj cały kraj odetchnął z ulgą po drugim golu, tak i dziś Lech pokaże, że tydzień temu obserwowaliśmy zwyczajny falstart.
Ruch Chorzów. I tutaj sami nie wiemy, co myśleć. Co prawda pierwsze starcie wygrali Niebiescy – to znaczy wygrał wyjątkowo skuteczny Stawarczyk – ale wynik 3:2 w perspektywie rewanżu nie brzmi skrajnie przekonująco. Vaduz to Lichstenstein – ktoś powie. A na mecze do tego księstwa to sobie śmiga ten wesoły z Kartoflisk – krzyknie następny. Moglibyśmy się z tą tezą zgodzić, natomiast rywal chorzowian rośnie w oczach, gdy odbijemy piłeczkę – wszak mowa o beniaminku ligi szwajcarskiej, tej, gdzie występuje Basel, a oni wczoraj zakontraktowali Waltera Samuela. Podsumowując: awans pewny na bank, tylko niekoniecznie ten – nomen omen – szwajcarski.
Co do Zawiszy… cóż, z nimi też mamy zgryz. Może nie na miarę tego Jacka Gmocha, ale niepewność pozostaje. Zulte Waregem, klub niespecjalnie medialny, dla większości polskich kibiców pewnie anonimowy, lecz gdybyśmy mieli bliżej ich przedstawić, użylibyśmy stwierdzenia: to taki belgijski odpowiednik Zawiszy. Robią porządne wyniki dzięki pozyskiwaniu tanich i niewiele zarabiających zawodników, zostawiając w pokonanym polu zespoły teoretycznie silniejsze. Wyjazdowe 1:2 brzmi nieźle, zważywszy na to, że pierwszą bramkę ewidentnie zajebał Sandomierski. W roli gospodarzy bydgoszczanie nie są bez szans, pozostaje nam żywić nadzieję, że pech Grześka do Belgów to jedynie niezbyt przyjemna przeszłość…
Na zakończenie aż prosiłoby się o zachętę. Panowie i panie, siadamy przed telewizorami i oglądamy. Ha – no, niestety, jeżeli nie przyjdziecie na stadion, to wynik sprawdzicie na telegazecie, jak za dawnych lat. Oby wyniki także były jak za dawnych lat…
Fot.FotoPyK