Lech jak Legia – w porę unika kompromitacji, a Rumak jak Berg – w odpowiednim momencie zdejmuje owinięty wokół szyi sznur. Nie, nie przesadzamy. Jakby wczorajszy mecz nie poszedł po myśli warszawiaków, a dzisiejszy po myśli poznaniaków, zatrzęsłaby się ziemia całej polskiej piłki. A tak: pozostaje otrzeć z czoła pot. I nic więcej, bo trudno tutaj komukolwiek składać gratulacje. Jeśli ktoś zasłużył na brawa, to tylko Ruch. Mecz Lecha oglądaliśmy w trochę innych warunkach niż wczoraj Legię, ale jakkolwiek postrzegać te spotkania, jakkolwiek oceniać grę czołowego polskiego duetu – oba dwumecze to przede wszystkim zamienienie w trudny bój teoretycznej formalności, jaką miało być przejście dużo słabszych rywali.
I głównie o tym możemy pisać, bo przecież zamiast oglądania zielonej murawy, mieliśmy…
Doszliśmy dziś do wniosku, że może to nawet i dobrze, że takie mecze nie lecą w telewizji. Nie, nie to, że Lecha, ale ogólnie, bo podobnie należałoby chyba postąpić też z Legią. Jeśli mamy coś transmitować, to transmitujmy piłkę poważną. A na nią trzeba sobie zasłużyć. Pisaliśmy kiedyś, że nie widzimy sensu w puszczaniu na ekranie jakichś tureckich wypadów ligowców pod szyldem reprezentacji, to podobnie mamy z drugą rundą eliminacji Ligi Europy. Pokażemy was dopiero potem. Jak dopiero gdzieś zajdziecie, jak zasłużycie. A my ciągle tych piłkarzy rozpieszczany… Tak jak wczoraj grymasiliśmy po 5:0 Legii, tak i dziś, mówmy wprost: Lech zaliczył po prostu minimum przyzwoitości.
Z tego, co czytamy w dość przekonujący sposób odprawił przybyszy z Estonii. Straty odrobił po pół godzinie, za chwilę był już jedną nogą w kolejnej rundzie, ale… coś nie mógł dołożyć tej drugiej. Długo utrzymywał się wynik 2:0, czyli dla Kolejorza korzystny i groźny zarazem – jedna bramka dla Nomme i to oni awansują. Ale w samej końcówce przypieczętował ten wynik Kownacki. Tyle na temat naszych bystrych spostrzeżeń z telegazety. Generalnie wniosek prosty: tak wczoraj, jak i dziś po meczu Lecha czuliśmy przede wszystkim ulgę, a nie euforyczną radość. Lechici i legioniści zrobili swoje, można nawet narzekać, że dopiero w rewanżach.
Z całej trójki, która awansowała jedyne brawa należą się Ruchowi. Wciąż nie dowierzamy, że Helik, Stawarczyk czy Kowalski to nasi przedstawiciele na Europę, ale skoro tak, to bawcie się chłopaki! Może dziś tej zabawy zbyt wiele nie było, może pierwszy celny strzał chorzowianie oddali w 42. minucie, ale kto o tym będzie pamiętał? Liczy się wynik. Niebiescy nie byli faworytem dwumeczu z Vaduz, a mimo to jadą dalej. Cuda Kociana zdają się nie mieć końca. Co ważniejsze jednak – dla Legii czy Lecha ta runda miała być spacerem, rozgrzewką i okazją do przejrzenia kadr. Legia musiała. Lech musiał. Ruch – tylko mógł.
Liechtenstein, okej. Vaduz, żadna marka. Ale i chorzowianie to przecież nie jest ligowy mocarz, który zamiata ligą. Tym większa radość, że do eksportowego duetu dołączył również trzeci muszkieter. I żal, że to raczej nie uda się bydgoskiemu Zawiszy, który przegrywa 1:2 i prawdopodobnie za pół godziny skończy swoją przygodę z Europą.
AKTUALIZACJA
Zawisza zgodnie z oczekiwaniami przegrał 1:3, w całym dwumeczu 2:5. Nie widzieliśmy, więc nie ocenimy, ale bydgoszczanie i tak trafili bodaj najgorzej z całej czwórki dysponując jednocześnie najmniejszym potencjałem i doświadczeniem. Pytanie brzmi: jak wypadną w lidze, gdzie – jak mawia się od lat – drugi sezon po awansie jest zdecydowanie najtrudniejszy. To już jednak temat, który zostawiamy na weekend. Dziś poprzestańmy na gratulacjach dla Ruchu i Lecha.