Podsumowując swoją karierę, Don Alfredo powiedział kiedyś: „Futbol dał mi wszystko”. Była to transakcja obustronna – Di Stefano dał futbolowi tyle samo, jeśli nie jeszcze więcej. Helenio Herrera, jeden z największych trenerów w dziejach piłki, z zachwytem opowiadał o snajperze „Królewskich”: „To największy piłkarz w historii, znacznie lepszy niż Pele”. Futbol stracił kogoś więcej, aniżeli tylko genialnego gracza. Odeszło prawdziwe serce Realu Madryt, a przede wszystkim dobry człowiek, zawsze pomocny dla innych. Ten urodzony w Buenos Aires geniusz znany był jako „Saeta Rubia” („Blond Strzała”), z powodu swoich blond włosów. Zmarł trzy dni po swoich urodzinach. Miał 88 lat.
Jego gole pomogły „Królewskim” wygrać pięć Pucharów Europy z rzędu, pomiędzy 1956, a 1960 rokiem. Di Stefano cieszył się niesamowitą estymą wśród innych graczy, a tuzy takie jak Pele czy Eusebio określiły go nawet jako „najbardziej kompletnego piłkarza w historii tej gry”. Cały Madryt płacze za Don Alfredo, dlatego przypomnijmy tę wielką postać, która na zawsze pozostanie symbolem Realu.
Szukając określeń dla gry Di Stefano, próżno szukać innych niż: geniusz, kreator, perfekcyjna kontrola piłki, zmysł do zdobywania goli. Mnie osobiście najbardziej przypadł do gustu inny cytat dotyczący talentu „Blond Strzały”: „Był nie tylko wirtuozem w każdej orkiestrze w jakiej występował, ale także dyrygentem i kompozytorem w jednej osobie.” Czy istnieje lepsza definicja piłkarza kompletnego?
W podobnym tonie wypowiadał się Ferenc Puskas, kompan z czasów gry w Madrycie: „Widział więcej niż inni, znał ten sport w każdym aspekcie – od obrony do ataku”. Węgrowi wtórował szkoleniowiec Realu z tamtego okresu, Miguel Munoz: „Mając w drużynie Alfredo było jak posiadanie dwóch piłkarzy na każdej pozycji”. Eksperci zwracają uwagę, że był prototypem piłkarza totalnego, 20 lat przed Johanem Cruyffem i Holandią lat 70-tych.
Di Stefano karierę zawodniczą zakończył w roku 1966, dlatego dla większości kibiców jest on jedynie mitem, wspomnieniem czasów minionych, legendą. Pozostały oczywiście archiwalne zdjęcia i filmy, ale w dużej mierze musimy zawierzyć słowom świadków, opisujących nieszablonowy talent snajpera z Madrytu. Aby pokazać jednak skalę boiskowego geniuszu Alfredo, starczy spojrzeć na statystyki z jego kariery:
510 oficjalnych meczów ligowych (dla pięciu klubów), w których strzelił 418 goli.
Jako zawodnik wygrał 22 różne trofea, w tym osiem mistrzostw kraju i pięć Pucharów Europy z rzędu w barwach Realu (1956-1960). Mało tego, w każdym z tych finałów trafiał do siatki, a w ostatnim z nich (7:3 z Eintrachtem Frankfurt w 1960 roku) ustrzelił nawet hattricka. Był także całkiem dobrym menedżerem, trenując 12 różnych klubów i zdobywając sześć trofeów (m. in. dublet z Boca Juniors).
Di Stefano niemal od zawsze kojarzony jest z Realem, ale niewielu już dziś pamięta, że mało brakowało, aby zagrał w… Barcelonie. W 1953 roku Alfredo podpisał wstępną umowę z klubem z Katalonii, ale gdy prezydent „Barcy” zakwestionował umiejętności piłkarza i zawahał się, do akcji wkroczył Real. Problemem był jednak bardziej złożony – piłkarz grał wtedy dla kolumbijskiego Millonarios, ale prawa do niego zachował River Plate. FIFA odcięła się od przepychanek, a federacja hiszpańska zaproponowała, by Di Stefano grał dwa lata w Realu, dwa w Barcelonie. „Blaugrana” wycofała się, a snajper ostatecznie zawitał w Madrycie.
Duży wpływ na to miał podobno generał Franco, który zawsze preferował Real nad znienawidzoną przez siebie Barcelonę. Ten sam Francisco Franco miał interweniować także w strukturach FIFA, by umożliwić Alfredo grę dla reprezentacji Hiszpanii. Sytuacja jest o tyle ciekawa, ponieważ była gwiazda Realu występowała w sumie dla trzech różnych krajów. Jak to możliwe? Urodzony w Buenos Aires Alfredo zagrał sześć spotkań dla reprezentacji Argentyny (w których strzelił sześć goli), następnie cztery mecze dla Kolumbii, po czym wystąpiono o możliwość gry dla Hiszpanów.
FIFA nie uwzględniła meczów rozegranych dla Kolumbii, kością niezgody pozostawały zatem spotkania w trykocie „Albicelestes”. Sprawę załatwiły naciski dyplomatyczne z Madrytu – generał Franco dopiął swego i wkrótce Di Stefano zagrał dla Hiszpanów. W 1962 roku pojechał nawet na mundial do Chile, ale kontuzja uniemożliwiła mu choćby jeden występ. Całościowo dla „La Furia Roja” wystąpił w 31 spotkaniach i zdobył 23 bramki.
Do końca życia był symbolem Realu Madryt. W roku 2000 uczyniono go honorowym prezydentem klubu, to on wręczał biały trykot „Królewskich” wszystkim nowym nabytkom w drużynie. Osiem lat później Don Alfredo doczekał się jeszcze większej nagrody – odsłoniono pomnik, przedstawiający tego wielkiego sportowca. Klub z Madrytu także dożywotnio wynajął mu dom blisko Santiago Bernabeu, aby legenda mogła mieszkać blisko swojego ukochanego obiektu. To właśnie okolica stadionu towarzyszyła „Blond Strzale” niemalże do końca życia – do ataku serca doszło właśnie po wyjściu z restauracji nieopodal Bernabeu.
W barwach „Królewskich” Alfredo zagrał w sumie 392 razy, zdobywając 305 bramek. Jego dorobek poprawił dopiero inny legendarny snajper Realu, Raul. Di Stefano dwa razy wygrywał „Złotą Piłkę” (1957 i 1959), nagrodę dla najlepszego piłkarza Starego Kontynentu, organizowaną w ramach plebiscytu przez magazyn France Football. W większości publikacji na temat Don Alfredo powtarza się teza, że piłkarz miał w DNA zapisany kod genetyczny Realu. Nie można się z tym nie zgodzić – on nie tylko miał to DNA, ale z czasem sam stał się Realem Madryt. Podobnie jak sir Alex Ferguson – Szkot wraz z upływającymi latami przestał być jedynie menedżerem Manchesteru United, on stał się Manchesterem United. Di Stefano był pierwszym z Galacticos, to od niego zaczął się wielki Real, którego trzon tworzyli także inni wybitni piłkarze tamtej ery – Puskas, Kopa, Rial i Gento.
Nie było jednak drugiego tak serdecznego i oddanego Realowi piłkarza, jak właśnie Alfredo. Przez dekady był ojcem chrzestnym dla wszystkich graczy na Santiago Bernabeu, a zarazem żywym pomnikiem klubu i świadectwem jego sukcesów. Do końca życia był aktywny, nie stracił nic ze swojej werwy. Kiedy Raul pobił jego rekord strzelonych bramek dla „Królewskich”, Alfredo podobno zaśmiał się i powiedział: „Cholera, a mogłem pograć trochę dłużej i nastrzelać tych goli więcej”. Oczywiście żartował, nikt nie życzył bowiem tak dobrze Raulowi i innym piłkarzom „Królewskich”, jak właśnie „Blond Strzała”.
Don Alfredo, spoczywaj w pokoju.
Kuba Machowina