Reklama

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

17 czerwca 2014, 13:31 • 5 min czytania 0 komentarzy

Oglądam mundial. Dzień i noc. Dawno się tak w żaden turniej nie wkręciłem. Mamy do czynienia z rozrywką główną – meczami piłkarskimi – oraz rozrywkami pobocznymi, które zajmują nas wszystkich niewiele mniej (na przykład: analizowanie wpadek komentatorów i ekspertów TVP). Czekam jeszcze na start Wimbledonu – to już wkrótce! – i wtedy będzie się można w emocje piłkarskie wprowadzić wspaniałym aperitifem, troszkę lepszym niż „Studio Plaża”.

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

Mecze – jak to się mówi – dają radę i to zdecydowanie, tylko na Nigerię nie mogłem patrzeć i miałem wrażenie, że gdyby w jej składzie wystąpiła cała familia Ekwueme, to poziom byłby wyższy. Rady natomiast nie dają sędziowie, ale to bardzo dobrze. Im gorsze będzie sędziowanie, tym szybciej dojdzie do prawdziwej rewolucji w futbolu i tym szybciej wprowadzone zostaną powtórki wideo. Trzeba tylko poczekać, aż w sposób spektakularny przez wpadkę arbitra wysadzony z turnieju zostanie ktoś naprawdę potężny, najlepiej gdyby stało się to w finale. O, niech Brazylia przegra z dowolną drużyną, bo sędzia jej – jak Meksykowi – nie uzna dwóch prawidłowych goli w pierwszej połowie. Albo może lepiej, żeby zły los dał po dupie Niemcom, bo ci chyba w strukturach piłkarskich są najpotężniejsi. W każdym razie: poświęcę z wielką chęcią jeden mundial, przyjmę z radością zwycięzcę niesprawiedliwego, jeśli zrobi się raban i w kolejnych turniejach korzystalibyśmy już ze zdobyczy technologii.

Jest bowiem kpiną, że serwuje nam się system do przeanalizowania, czy piłka przekroczyła linię bramkową, co przydaje się średnio raz albo dwa razy w turnieju, a w tym czasie arbitrzy nie zaliczają prawidłowo zdobytych bramek albo zaliczają te zdobyte nieprawidłowo. Niektórzy mówią, że taki urok futbolu, a moim zdaniem to mniej więcej tak samo urokliwe, jak dostanie po ryju w środku nocy. Umówmy się, że świat zna lepsze rozrywki.

Sprawdzanie, czy piłka była za linią, czy przed, jest oczywiście potrzebne, ale to półśrodek, w dodatku mało logiczny. Kiedyś nam przecież tłumaczono: nie można wprowadzić techniki, ponieważ mecze w piątej lidze nigeryjskiej i finał mistrzostw świata muszą przebiegać w sposób identyczny. A to już bujda na resorach, futbol się rozwarstwił, biedni grają inaczej niż bogaci, korzystają z innego sprzętu, więc skończmy z hipokryzją. Powtórki w końcu wejdą, tylko musi przyjść ktoś, kto to przyklepie.

* * *

Reklama

O powtórkach wideo zaczął wspominać nawet Blatter, ale skoro taki stary dziad nagle zmienił zdanie, to znaczy, że albo ma w tym interes polityczny (wybory), albo finansowy (wnuczek opracował technologię do rozstrzygania kontrowersji?). Tak czy siak – dla mnie intencje nie mają znaczenia, oby efekt był pozytywny. Myślę, że Blatter tak naprawdę jest skłonny podpisać pakt z diabłem, byle tylko utrzymać się przy prezydenturze i to wcale nie dlatego, że bardzo mu się rządzenie piłką podoba, ale dlatego, że następca mógłby zbyt głęboko drążyć sprawę Kataru. Trzeba więc trzymać opozycję z daleka od wszelkich kwitów, a i organy dyscyplinarne lepiej mieć po swojej stronie. To trochę jak z dyktatorami, którzy wiedzą, że oddanie władzy jest równoznacznie z rychłym zadyndaniem na latarni.

Czy to w przypadku władz piłkarskich, czy państwowych, czy jakichkolwiek innych – mechanizm jest bardzo często podobny. Najpierw chcesz rządzić, by coś zmienić i zarobić, później do rządzenia się przyzwyczajasz i się rozleniwiasz, jeszcze później zaczynasz z chciwości, poczucia siły albo zwykłej wygody omijać przepisy, a na sam koniec: chcesz rządzić jak najdłużej, by nikt ci się nie dobrał do skóry i cię nie rozliczył za ten ostatni etap.

W Polsce afera taśmowa, determinowana strachem przed powrotem PiS-u (który jest oczywiście taki sam jak Platforma Obywatelska, tylko na innym etapie). Władza po raz kolejny się skompromitowała, chociaż jak się wczytać w zapis tych rozmów uważniej, to można dojść także do pozytywnych wniosków. Główny jest taki, że ci nabzdyczeni i niedostępni politycy to są jednak ludzie dokładnie tacy jak my wszyscy. Śmieją się z Rostkowskiego, że księciunio, z Grasia, że buc, z jeszcze innego typa, że pizdeusz, dogadują sprawy przy wódeczce, zgodnie z hasłem „wicie, rozumicie”. Nowak ma problemy ze skarbówką, Sienkiewicz ma w dupie orliki, a Hausner ma małego penisa. Problemy wcale nie z najwyższych sfer.

Afera oczywiście jest, ale to jednak pocieszające, że u nas koleś – były minister transportu – wylatuje z polityki, bo mu się stan konta nie zgadza o 50 tysięcy złotych (czyli o jedną pensję Daniela Łukasika!), a w tym czasie na Ukrainie ciężarówki wywożą z posiadłości byłego prezydenta tony banknotów. Generalnie teraz w Polsce wszyscy donoszą na siebie tak intensywnie, że coraz trudniej coś ukraść, a już na pewno coraz trudniej o kradzież zbiorową – bo zawsze znajdzie się jeden zdrajca, któremu przypadkowo wybierze się numer do dziennikarza.

Nagrania sprawiły, że nawet nabrałem sympatii do ministra Sienkiewicza, który zdaje się mieć racjonalną ocenę stanu państwa, dostrzega problemy, da się nawet wyczuć pewną troskę o Polskę i zdroworozsądkowość, tylko drogę wybrał na skróty i jakby nie do końca zgodną z tym, co przewiduje konstytucja. Beknąć więc powinien – wraz z premierem, dymisja bezzwłoczna! – ale przynajmniej pokazał się jako polityk z ludzką twarzą, a nie oderwany od rzeczywistości, widzący tylko czubek własnego nosa patafian.

Restauracja „Sowa i Przyjaciele”, która – jak się okazuje – serwuje kuchnię pełną niespodzianek, z pluskwami włącznie, to jedna z popularniejszych knajp także w środowisku piłkarskim. Bywają tam co ważniejsze postaci futbolowe, zdaje mi się, że Legia się tam ostatnio hucznie bawiła i udało się zachować dyskrecję. Lokal właśnie dlatego był popularny, że trudno było tam napatoczyć się na upierdliwych i natrętnych pacjentów, jednych nikt – tak się zdawało – nie podsłuchiwał, innych nikt nie prosił o wspólne zdjęcie czy autograf.

Reklama

W całej aferze taśmowej niezauważony przeszedł wątek naszych siatkarzy, którzy – co było tajemnicą Poliszynela – niemal w komplecie prowadzili bardzo kreatywną księgowość i przez moment zdawało się, że prawie cała reprezentacja pójdzie siedzieć, a rozgrywający dostanie zarzut kierowania grupą przestępczą. Przyznacie sami, byłaby to sytuacja bez precedensu, zwłaszcza, że rzecz działa się jakoś niedługo przed igrzyskami. Z tego co mi się kiedyś obiło o uszy, rzecz dotyczyła lewych faktur wystawianych hurtem przez jednego kolesia, na kosmiczne wręcz sumy. Jak przystawiałem ucho to tu, to tam, to słyszałem o kwotach idących w bardzo grube miliony. Według „Wprost” Andrzej Parafianowicz, były wiceminister finansów, mówił Sławomirowi Nowakowi, że siatkarzy udało się po cichu uratować.

Jestem dziwnie przekonany, że gdyby byli piłkarzami, a nie siatkarzami, to nikt by ich nie ratował, bo na wsadzeniu za kraty piłkarza można zyskać społeczne poparcie, a za wsadzenie siatkarza – stracić. Raz jeszcze naszym asom parkietu zaśpiewano „nic się nie stało”, z tą różnicą, że tym razem śpiewały służby państwowe.

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...