Reklama

Ćwiąkała z Rio: Naprawdę „różnie bywa”?

redakcja

Autor:redakcja

17 czerwca 2014, 11:09 • 6 min czytania 0 komentarzy

Alexi Lalas żartował już pierwszego dnia po wylądowaniu. – Jeszcze mnie nie okradli i nie wyrwali mi narządów – napisał na Twitterze tuż po tym, jak pojawił się w Brazylii. Legenda US Soccer to kolejna postać, która padła ofiarą stereotypów. Kolejna, dla której Rio kojarzyło się z fawelami i która Brazylię oceniała nie przez pryzmat Pele czy Ronaldinho, ale kilku filmów zakrzywiających obraz tego kraju. „Miasto Boga” do dziś leci w naszej telewizji. „Elitarnych” oglądał niemal każdy fan kina. I większość z tych ludzi – przyznaję, sam się do nich zaliczałem – nie zdecydowałaby się na dłuższy pobyt w Rio w obawie przed kradzieżami czy rozbojami. Trudno o bardziej mylny obraz…

Ćwiąkała z Rio: Naprawdę „różnie bywa”?

– Jeszcze kilka lat temu nie przewiózłbym pana tą trasą.
– Dlaczego?
– Bo wtedy w ogóle nie jeździłem na lotnisko.
– To jak pan pracował?
– Po prostu. Woziłem ludzi po mieście, a gdy ktoś prosił o trasę na Galeao, to szukałem jakiejś wymówki.

Kilkudziesięciominutowa rozmowa z Jorge, doświadczonym taksówkarzem z Rio musiała zejść na ten temat. Fawele i bezpieczeństwo. Mijając kolejne dzielnice biedy, niekoniecznie ulokowane na morros, jak Brazylijczycy nazywają te charakterystyczne wzgórza, wysłuchuję kolejnych historii. Tutaj zdarzały się strzelaniny, tutaj było siedlisko boquetes (od słowa „boca”, czyli usta – możecie się domyślić), a tutaj po prostu lepiej się nie pojawiać. Tutaj natomiast – gdzie prowadzi droga na lotnisko – kierowcy w nocy się nie zapędzali. Drogi pilnował jeden z miejscowych twardzieli wyposażony w kałacha. Duża część tych, którzy chcieli przyjechać, musiała się odmeldować. A odmeldowanie oznaczało negocjacje, targowanie i tak dalej, i tak dalej. Szkoda ryzykować.

Dzisiaj Jorge nie obawia się już tej drogi. Rozpoczęte przed kilkoma laty pacyfikacje dały pozytywny efekt. Brazylia – choć od pewnych stereotypów nie ucieknie przez lata – stała się w miarę bezpiecznym krajem.

– Rafa, ty pochodzisz z faweli. Dałoby radę tam wejść podczas mistrzostw? – zapytałem tak „od czapy” Raphaela Augusto podczas jednego z treningów Legii.
– Dałoby, jaki problem?

Reklama

– Alex, jesteś z biedniej dzielnicy. Da się ją odwiedzić w czerwcu?
– Jasne, daj znać, jak będziesz – Alex Bruno z Widzewa też nie ma wątpliwości.

Brazylia się zmieniła. Dziś słowo „fawela” nie kojarzy się już z notorycznymi przestępstwami. Mówiąc kolokwialnie – nie śmierdzi wpierdolem na każdym kroku. Można tam wejść o każdej porze dnia (bo nocy jednak nie) i o ile nie świecisz przed wszystkimi iPhone’m, kamerą lub koszulką od Tommy’ego Hilfigera, to raczej nie musisz się o siebie martwić. Podobnie jest w wielu innych przeciętnych dzielnicach Rio czy Sao Paulo. Większość turystów, którzy wybrali Brazylię jako cel wakacji, biedniejsze miejsca albo omija szerokim łukiem, albo podziwia z odległości kilkunastu kilometrów, a tak naprawdę nie ma powodu, żeby się bać. Nie ma powodu, by trzymać się za kieszeń na każdym rogu i zastanawiać, czy ten koleś pod sklepem, który wygląda na przemytnika dragów, ma ochotę cię okraść.

Wszyscy padamy ofiarami stereotypów. Po spędzeniu kilku dni w Sao Paulo pojawiłem się ponownie w Rio z kumplem z Onetu. Pierwsza niespodzianka spotkała nas już na dworcu. Facet, który zamówił nam taksówkę i wziął z góry za przejazd 70 reali, nagle zniknął. „No, kurwa, wiedziałem”. Mijają dwie minuty i wraca. – Przepraszam panowie, kolega już jest za światłami. Trzy minutki i będzie – słyszymy to jakieś cztery razy. Kolega taksówkarz nie zna jednak dzielnicy Grajau, w której wynajęliśmy mieszkanie. Przekraczając dozwoloną prędkość o jakieś 30 kilometrów, nagle gwałtownie hamuje. Tuż przed typem, który z kompletnie rozwalonym okiem prowadzi motor. Kumpel w fotelu ledwo siedzi ze strachu, a nasz kierowca po prostu pyta:
– Synu, gdzie jest Rua Caruaru?
– Dwie przecznice dalej – odpowiada lokalny bandzior (?), po czym macha nam ręką.

Kumpel z Onetu jest przerażony. „Jak to jest Rio, to ja zaczynam tęsknić za Sao Paulo”.

Ale to właśnie Sao Paulo, a nie Rio – o ile w ogóle można tak mówić – budzi w nas wszystkich większą obawę. To tutaj po wyjściu z hotelu na Praca da Republica – a to przecież centrum – czuć na sobie wzrok wielu „lokalsów”.
– Mieszkacie przy Pracy? To uważajcie na siebie. Kawałek dalej, przy katedrze, jest „crackolandia”. A tam naprawdę lepiej się nie zapuszczać – Marek Zarzycki, nasz nocny przewodnik po mieście, a w cywilu współpracownik ambasady, zna to miasto doskonale.
– Stało ci się kiedyś coś?
– Mnie nie, ale wiesz, różnie bywa.

„Różnie bywa”. Tę odpowiedź słyszę już po raz enty.

Reklama

– Można tu wyjść wieczorem?
– Można, ale różnie bywa.

– Można w nocy jechać autobusem?
– Można, ale różnie bywa.

– Grajau w nocy jest bezpieczne?
– Niby tak, ale różnie bywa.

Różnie bywa, różnie bywa, różnie bywa. Tylko nikomu do tej pory nic się nie stało. Ani naszemu właścicielowi mieszkania („mnie nikt nie napadł, ale wiecie, uważajcie”), ani Zarzyckiemu, ani całej masie innych ludzi, którzy przestrzegają nas przed każdą kolejną uliczką. A te, mimo poniedziałkowego wieczoru, naprawdę tętnią życiem. Jadę taksówką z dala od elitarnego Leblon, z dala od Copacabany, z dala od Barra da Tijuca, a w lokalnych, narożnych barach klimat jak na Placu Zbawiciela lub krakowskim Kazimierzu. Ludzie żartują, imprezują, po czym wsiadają do autobusów i odpisując na kolejne SMS-y jadą do domu. Nie martwią się, że „różnie bywa”. Nie myślą o tym, że kogoś kiedyś gdzieś tam ktoś napadł. Nie padają ofiarami stereotypów, które nam narzucono i nie trzymają się za kieszeń, gdy pod bar podjeżdża motor. Wiedzą, że tutaj, w „normalnej”, przeciętnej Brazylii trzeba zachowywać się normalnie. Czyli być przyjaznym, uśmiechać się, ale nie obnosić się z żadnym lepszym sprzętem czy markowymi ubraniami. Po prostu być normalnym.

Alex Bruno, z którym umówiłem się na koniec tygodnia, tłumaczy mi, gdzie mieszka na co dzień. Baixada Fluminense.

– Co to za miejsce? – pytam właściciela mieszkania, które wynajmujemy.
– Baixada? Lepiej tam nie jedź. Tam uciekło sporo ludzi po pacyfikacji faweli. Jak już musisz się tam wybrać, to w dzień.

– Alex, faktycznie tam jest tak źle?
– Nie, możesz przyjechać.

O Rocinhii, największej dzielnicy biedy na całym kontynencie, która stała się niemal symbolem wszystkich faweli, też mówi się wiele. „Różnie bywa”, wiadomo. Tymczasem kolega, Bartek Buk z „Przeglądu Sportowego” wybrał się tam, objechał za niewielką opłatą całą okolicę na motorze jednego z miejscowych, wrócił cały i dziś proponuje, byśmy ruszyli tam z kamerą, bo szkoda nie skorzystać z takiego tematu. W tym samym miejscu pojawiła się parę dni temu Fanny Neguesha, dziewczyna Balotellego. David Beckham posunął się dalej – na jednym z „morros” kupił dom. Nie interesowały go posiadłości z dala od cywilizacji, jakie skusiły bodaj Claudio Taffarela. Anglik zapragnął pięknego widoku na jedną z najpiękniejszych plaż w południowej części Rio. A taki zapewniała mu fawela.

Policja stoi na każdym kroku, mieszkańcy są przyjaźni. Poprosisz o ogień do papierosa, to nawet jeśli nie mają – skombinują ci w kilka minut. Nie wiesz, którędy gdzieś dojść? Najchętniej pomogłaby ci cała ulica. To jest Brazylia. To jest Rio i Sao Paulo, mimo wszelkich różnic, jakie dzielą te miasta. Kraj radości, imprez, samby i pięknych kobiet, a nie strzelanin i napadów na każdym kroku. Pacyfikacja zrobiła swoje. Czasy „Tropa de Elite” i „Cidade de Deus” minęły bezpowrotnie. I „różnie bywa” już coraz rzadziej…

Najnowsze

Piłka nożna

Prezes Pogoni uderza w sędziów po porażce w finału Pucharu Polski. „Powinni przejść na emeryturę”

Bartek Wylęgała
13
Prezes Pogoni uderza w sędziów po porażce w finału Pucharu Polski. „Powinni przejść na emeryturę”

Komentarze

0 komentarzy

Loading...