Reklama

Abbes od miesiąca w rezerwach, czyli jak nie wiadomo, o co chodzi…

redakcja

Autor:redakcja

27 września 2013, 03:41 • 3 min czytania 0 komentarzy

Dokładnie miesiąc temu do trzecioligowych rezerw Widzewa przesunięty został Hachem Abbes. Od tamtej pory nie ma możliwości trenowania z pierwszym zespołem, może tylko przychodzić na zajęcia drugiej drużyny. Na tym zakres jego możliwości (obowiązków) się jednak kończy, bo w jakichkolwiek meczach on występować nie może – trener rezerw Rafał Pawlak ma zakaz zabierania go nawet na ławkę rezerwowych.
Decyzję o przesunięciu Abbesa podejmował – albo przynajmniej przekazywał do wiadomości mediów – trener Radosław Mroczkowski. Mówił wówczas o jego wcześniejszej kontuzji, słabej i niezadowalającej dyspozycji, a także konieczności dojścia do zadowalającego poziomu. Zdawało się to mieć sens: poćwiczy tam trochę, odbuduje się, a jak odzyska formę, to wróci. Ale nie wrócił. Kilka dni temu komentujący spotkanie Piasta z Widzewem (3:0), widząc tragiczną postawę łódzkiej defensywy, dopytywali, gdzie dziś podziewa się Tunezyjczyk. Mroczkowski, zapytany ostatnio przez nas o tę sprawę, odpowiedział: – Hachem powiedział grubym tekstem, że nie chce umierać za Widzew. Podłoże jest oczywiście finansowe. On nie rozumie i nie chce zrozumieć sytuacji finansowej. Nie chce przejść razem z nami przez ten trudny okres.

Abbes od miesiąca w rezerwach, czyli jak nie wiadomo, o co chodzi…

Temat jest jednak bardziej skomplikowany i dobrze, że Mroczkowski znów nie zrzucał go na sprawy sportowe (w końcu wystawiał go w pierwszym składzie jeszcze kilka tygodni temu). Po pierwsze, niezrozumienie sytuacji finansowej miało przejawiać się w tym, że Abbes – w przeciwieństwie do niektórych piłkarzy – nie zgodził się na obniżkę zarobków. W Widzewie twierdzą, że propozycję renegocjacji umowy Tunezyjczyk odrzucił, osoby blisko z nim współpracujące – że wcale jej nie otrzymał. Jedyna oferta to oferta rozwiązania kontraktu (pracodawcy znacznie bardziej na tym zależy), ale tutaj rozbieżności okazały się nie do przeskoczenia. Po drugie, problem finansowy jest faktycznie, jednak nieco innej natury. Piłkarz od kilku miesięcy nie otrzymuje wynagrodzenia, wcześniej też niektórych premii: mniejsza część tych zaległości objęta jest postępowaniem układowym, większej części po prostu Widzew mu nie wypłacił. W klubie przyznają, że zaległości wobec Abbesa są, ale mając do wyboru opłacenie piłkarza rezerw albo kilku pierwszego składu wybierają to drugie. I w ten sposób zawodnicy, którzy w Widzewie grają, kasę mają na czas, a ten odstrzelony nie ogląda jej od kilku dobrych miesięcy.

Staramy się w tym całym bałaganie zrozumieć postawę Widzewa: klub znalazł się na zakręcie, ma nałożone ograniczenia, przechodzi restrukturyzację, stopniowo spłaca dawne należności i gdzieś w tym wszystkim stara się zachować resztki normalności. Niby dopiero od niedawna, ale jednak – ten wielki, wcześniej narobiony bałagan próbuje sprzątnąć się małą szufelką. Częścią właśnie tego bałaganu jest Abbes: piłkarz, z którym podpisano kontrakt na duże pieniądze (jedne z najwyższych w drużynie), których w klubie nie było, nie ma i nie będzie. Dziś, chcąc rozwiązać umowę, Widzew musiałby spłacić wszelkie zaległości i – ponieważ mowa o umowie obowiązującej jeszcze przez dwa lata – dorzucić coś ekstra. To jednak nie wchodzi w grę. Podobnie jak i to, by Abbes zrezygnował z należnej mu kasy, bo ani tak łatwo nie znalazłby teraz klubu, ani tym bardziej takiego, który zaoferowałby podobne wynagrodzenie.

Widzewowi pozostał więc krok typowej dla polskich klubów rozpaczy: postanowił piłkarzowi dalej nie płacić, odsunął do rezerw, bez możliwości trenowania z pierwszym zespołem i rozgrywania meczów w drugim. I nie po raz pierwszy, jeśli chodzi o rozstawanie się z piłkarzami, Widzew pokazuje zupełny brak klasy…

PT

Reklama

Fot.FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...