Reklama

No to pograne?

redakcja

Autor:redakcja

06 sierpnia 2018, 14:43 • 5 min czytania 149 komentarzy

Chciałoby się napisać, że w Europie nie ma już słabych drużyn, ale przecież w eliminacjach do Ligi Europy wciąż są nasze ekipy, więc jakoś tak głupio. Dziś nasze eksportowe towary dowiedziały się, na jakich POTENCJALNYCH rywali trafią w czwartej rundzie kwalifikacji. 

No to pograne?

Legia – Cluj (Rumunia) / Alaszkert (Armenia)
Jagiellonia – Bordeaux (Francja) / FK Mariupol (Ukraina)
Lech – Spartak Subotica (Serbia) – Brøndby IF (Dania)

Jest to losowanie złe.

Wydaje się, że z całego grona najlepiej trafiła Legia Warszawa, ale to akurat żaden powód do optymizmu, bo znajduje się obecnie w zdecydowanie najgorszej formie ze wszystkich. Rumuni to – podobnie jak polska ekipa – spadkowicze z II rundy eliminacji Ligi Mistrzów, gdzie zbyt wysokimi progami okazało się szwedzkie Malmoe. W ciemno można zakładać, że pukną Armeńczyków, którzy z LM pożegnali się już w pierwszym dwumeczu (przegrali dwa razy po 3:0 z Celtikiem). Później odprawili z kwitkiem Czarnogórców, lecz w starciu z Cluj stoją na straconej pozycji. Chyba że Rumuni okażą się takimi dzbanami jak Lech Poznań, który męczył się do ostatnich minut z Gandzasacośtam.

Cluj w poprzednim sezonie dość pewnie sięgnęło po tytuł mistrza Rumunii, przewodząc stawce od szóstej do ostatniej kolejki. Do sukcesu poprowadził ich dobrze znany z Polsce Dan Petrescu, który po zakończeniu rozgrywek nieoczekiwanie odszedł jednak z klubu, odpuszczając walkę o Ligę Mistrzów. Były szkoleniowiec Wisły Kraków połakomił się na zdecydowanie większe pieniądze w Chinach i od lipca pracuje już Guizhou Hengfeng. Jego miejsce zajął Portugalczyk Toni Conceicao, który w Cluj pracował już dwukrotnie i dwa razy sięgnął z klubem po puchar kraju. Kolejną kadencję rozpoczął jednak średnio, bo do odpadnięcia w rywalizacji z Malmoe dołożył też wygraną i dwa remisy w trzech pierwszym kolejkach ligi rumuńskiej.

Reklama

Zespół, który Conceicao ma do swojej dyspozycji, nie różni się znaczącą od tego, z którym pracował Petrescu. Z wiodących zawodników ubył jedynie środkowy obrońca Kevin Boli, którego rumuński szkoleniowiec zabrał ze sobą do Chin. W jego miejsce udało się pozyskać Adama Langa, więc w tym przypadku bilans wyszedł w zasadzie na zero. Węgier na razie nie ma jednak pewnego miejsca w pierwszym składzie mistrza Rumuni, gdyż w centrum bloku defensywnego okopali się doświadczeni Andrei Muresan i Paulo Vinicius. Z ważnych piłkarzy, którzy latem opuścili klub można wymienić jeszcze napastnika Ibrahimę Balde, który przeniósł się do Realu Oviedo i któego miejsce zajął pozyskany z drugiej ligi tureckiej Robert Tambe. Dokładnie ten sam, który jeszcze dwa lata temu grał w piłkę w LZS-ie Piotrówka, a w poprzednim sezonie zdobył dwanaście bramek dla Adana Demirsporu. Ogólnie trzon mistrzowskiej drużyny nie został jednak specjalnie zachwiany, co przynajmniej w teorii powinno być mocną stroną Cluj.

Wydaje się, że trudniejsze zadanie będzie stało przed Lechem i Jagą, które – o ile oczywiście znajdą się w czwartej rundzie – staną naprzeciwko zespołom z lig znacznie poważniejszych niż Ekstraklasa. Chcemy znaleźć jakikolwiek powód do optymizmu przed ewentualnym starciem Jagi z Bordeaux, ale… sorry, to inne światy. Jaramy się tym, że białostoczanie pogonili ostatnio rywala z renomowanej ligi, ale mówiliśmy o było nie było ogórkach targanych dużymi problemami kadrowymi, bez poważnych piłkarzy, z kraju, w którym poza wielką czwórką nie liczy się praktycznie nikt. Bordeaux? Szósta drużyna ligi francuskiej z Igorem Lewczukiem na pokładzie, z nieporównywalnym budżetem i potencjałem. To naprawdę inny świat.

Jaga pozytywów powinna szukać w ubytkach kadrowych „Żyrondystów”. A właściwie to w jednym ubytku, bo sprzedaż Malcoma do Barcelony zdecydowania wybija się ponad inne odejścia z klubu. Brazylijczyk w poprzednim sezonie strzelił dwanaście goli i zanotował siedem asysty, będąc liderem drużyny, która finalnie uplasowała się na szóstym miejscu w tabeli Ligue 1. Zresztą klub Igora Lewczuka ostatni raz poza czołową siódemką znalazł się w sezonie 2004/2005, zgarniając po drodze mistrzostwo kraju, co najlepiej pokazuje, z jak mocną drużyną mamy do czynienia.

Lukę powstałą po odejściu Malcoma Francuzi załatali Samuelem Kalu, którego odkupili od… Gent, ułatwiającym tym samym zadanie Jagielloni w najbliższej rundzie eliminacyjnej. Szybki i przebojowy Nigeryjczyk miał już kiedyś okazję grać w europejskich pucharach przeciwko przedstawicielowi ekstraklasy. W lipcu 2016 jego Trenczyn z rywalizacji o Ligę Mistrzów wyeliminowała Legia Warszawa, a Kalu dał się wówczas poznać jako piłkarz o nietuzinkowym talencie. Jak widać, rozwój przebiega w jego przypadku wręcz modelowo i niewykluczone, że skrzydłowy napsuje sporo krwi obrońcom Jagi. Zresztą nie tylko on, bo piłkarze tacy, jak Francois Kamano czy Jonathan Cafu też mają niezłe pokrętło w nodze.

Innym światem nie jest może Broendby, czyli klub Kamila Wilczka i starego znajomego lechitów, Paulusa Arajuuriego, wicemistrz Danii, ale to wciąż poziom wyżej niż Ekstraklasa. Choć pucharowe doświadczenie działa zdecydowanie na niekorzyść ekipy Wilczka – ostatni raz w fazie grupowej wtedy jeszcze Pucharu UEFA znaleźli się w sezonie 05/06. Od tamtego czasu Lech miał okazję trzykrotnie gościć na tym poziomie turnieju. Przetarcia w eliminacjach Duńczycy jeszcze nie mieli – startują od trzeciej rundy, właśnie meczem z serbskim Spartakiem.

W poprzednim sezonie Broendby na własne życzenie przegrało walkę o mistrzostwo Danii, nie wygrywając żadnego z czterech ostatnich meczów sezonu, przez co na finiszu dali się wyprzedzić Midtjylland. W klubie powstrzymano się jednak od nerwowych ruchów i postawiono na pełną stabilizację. Posadę trenera zachował ceniony Alexander Zorniger, który w Broendby pracuje już dwa lata, a pion sportowy bardzo odważnie poczynał sobie na rynku transferowym. Wicemistrzowie Danii stracili wprawdzie defensywnego pomocnika Christiana Norgaarda, który przeniósł się do Fiorentiny i podstawowego bramkarza Frederika Roennowa, który wzmocnił Eintracht Frankfurt, ale ściągnięci do klubu zawodnicy mogą uchodzić za wartościowych. Na papierze wyróżniają się szczególnie Dominic Kaiser, który do niedawna reprezentował barwy RB Lipsk oraz Marvin Schwabe, podstawowy bramkarz Dynama Drezno w dwóch poprzednich sezonach. Do tego ze wspomnianego już Lipska wykupiono lewego obrońcę Alexandra Junga, no i zatrzymano Kamila Wilcza, co w zasadzie też można uznać za dowód na to, że Broendby mierzy naprawdę wysoko. Na razie wszystko sprawdza się zresztą bardzo dobrze, bo potencjalni rywale „Kolejorza” po czterech kolejkach nowego sezonu ligi duńskiej zajmują pierwsze miejsce z dziesięcioma punktami na koncie.

Reklama

Generalnie wydaje się więc, że każda z wylosowanych ekip ma większy potencjał, niż nasi reprezentanci. Najpierw jednak trzeba wyeliminować Dudelange, Gent i Genk. Skupianie się na następnej rundzie ma więc mniej więcej tyle sensu, ile w tym przysłowiu: myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb ucięli.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

EURO 2024

Media: Zmiana Probierza. Nie poznamy szerokiej kadry na Euro 2024

Bartosz Lodko
0
Media: Zmiana Probierza. Nie poznamy szerokiej kadry na Euro 2024
1 liga

Królewski: Miałem sygnały o planach wpływania na służby, by finał PP się nie odbył

Paweł Paczul
5
Królewski: Miałem sygnały o planach wpływania na służby, by finał PP się nie odbył

Komentarze

149 komentarzy

Loading...