Reklama

Angielskie ślady w Realu i hiszpańskie w Liverpoolu. Ponad 100 lat historii

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

26 maja 2018, 17:13 • 6 min czytania 2 komentarze

Postępująca globalizacja znajduje swoje wyraźne odbicie w piłce. Futbol angielski i hiszpański przez ostatnie dwie dekady zaczął się mocno przenikać, co widać idealnie po najnowszych dziejach dzisiejszego finalisty Ligi Mistrzów. Do 2004 roku w Liverpoolu nie zagrał żaden Hiszpan, dziś ta lista liczy już… 20 nazwisk. Angielskie ślady w Realu Madryt są znacznie mniej liczne i dużo bardziej rozciągnięte w czasie, za to każdy przypadek jest niezwykle ciekawą historią. 

Angielskie ślady w Realu i hiszpańskie w Liverpoolu. Ponad 100 lat historii

To niesamowite, ale wątek angielski w dziejach Realu przewija się od samego początku. Wszystko przez osobę Arthura Johnsona, który… strzelił pierwszego gola w historii madryckiego klubu. Trafił do siatki 13 maja 1902 roku w przegranym 1:3 meczu z Barceloną. Było to też oczywiście premierowe El Clasico. Johnson był potem trenerem „Królewskich” w latach 1910-1920.

Aż do 1979 roku trzeba było czekać na pierwszego Anglika, którego „Blancos” sprowadzili z jego ojczyzny. To oczywiście Laurie Cunningham, który wcześniej zdążył zostać pierwszym czarnoskórym piłkarzem reprezentującym Synów Albionu w meczu o punkty (kadra U-21 ze Szkocją). Uwagę Realu przykuł świetnym dwumeczem z  Valencią w Pucharze UEFA (październik 1978) jako zawodnik West Bromwich Albion. Transfer do Madrytu wiązał się z niebywałym awansem finansowym. W WBA zarabiał niecałe 6,5 tys. funtów rocznie, po zmianie barw inkasował 400 tys. funciaków. Hiszpańscy kibice podchodzili do tego ruchu ze sporym sceptycyzmem, ale błyskawicznie zmienili zdanie. Cunningham już w debiucie – a jakże! – z Valencią strzelił dwa gole i jednego wypracował. Kapitalnie zaprezentował się też przeciwko Barcelonie. Zdobył bramkę w wygranym 2:0 spotkaniu wyjazdowym, a gdy schodził z boiska, publiczność na Camp Nou pożegnała go brawami. Kilka dekad później to Ronaldinho będzie oklaskiwany na Santiago Bernabeu.

Wszystko super się układało, aż do złamania palca w meczu z Betisem. Anglik musiał dłużej pauzować, wciągnęła go rozrywkowa strona Madrytu. Dość powiedzieć, że podczas jednej z dyskotek kontuzja mu się odnowiła. Cunningham potem na chwilę wrócił do formy, dobrze grał w przegranym finale z Liverpoolem w 1981 roku, ale z czasem dochodziły kolejne urazy. Przez nie tracił swój największy atut – szybkość. Był też niezadowolony z konieczności sztywnego poruszania się przy linii, narzekając, że w West Bromwich miał więcej swobody. Najbardziej przeżył jednak brak powołania na Euro 1980. Argumenty? Nie grał w Anglii.

Reklama

W pewnym momencie zrobiło się dla niego w Realu za ciasno. Najpierw odchodził na wypożyczenia do Manchesteru United i Sportingu Gijon, a później już definitywnie do Olympique Marsylia. W barwach „Królewskich” wywalczył mistrzostwo i dwa krajowe puchary. Cunningham zaczął się bujać od klubu do klubu. Przy drugim podejściu w Rayo Vallecano walnie przyczynił się do awans na najwyższy szczebel, lecz nie zdążył już na nim wystąpić. 15 lipca 1989 roku zginął w wypadku samochodowym.

10 lat po tej tragedii na Santiago Bernabeu z… Liverpoolu zawitał Steve McManaman. W ojczyźnie dał się poznać głównie jako skrzydłowy, w Realu często ustawiano go też jako środkowego pomocnika. Zdecydował się opuścić Wyspy, bo był głodny sukcesów. W Anglii zdobywał jedynie krajowe puchary. Z Realem dwukrotnie wygrał Ligę Mistrzów (2000, 2002), a w pierwszym z finałów (3:0 z Valencią) strzelił efektownego gola. Został wtedy pierwszym Anglikiem, który wygrał LM z zagranicznym klubem.

McManaman wzorcowo zaaklimatyzował się w Madrycie, ale tak naprawdę już od 2001 roku był wypychany z klubu. Florentino Perez wolał sprowadzać kolejne gwiazdy. Już po sprowadzeniu Luisa Figo sugerowano mu, żeby zmienił otoczenie, ale zawziął się i nadal był przydatny dla zespołu. Gdy jednak kupiono Ronaldo i Zinedine’a Zidane’a, długowłosy wyspiarz był skazany na rolę rezerwowego. Mimo to dołożył dużą cegłę do drugiego triumfu w LM. W półfinale z Barceloną zdobył decydującą bramkę. W finale z Bayerem Leverkusen (pamiętny gol Zidane’a) wszedł z ławki. W następnym sezonie pełnił już rolę epizodyczną, więc w sierpniu 2003 przyjął ofertę Manchesteru City.

McManaman zdążył przywitać w Realu Davida Beckhama, którego zakontraktowano dwa miesiące wcześniej. To był szczytowy moment polityki „galacticos”. W klubie nawet nie ukrywano, że element marketingowy jest równie istotny jak sportowy. W szatni jego pozyskanie, delikatnie mówiąc, przyjęto bez entuzjazmu. Iker Casillas i Roberto Carlos publicznie kręcili nosami. „Bekcs” jednak szybko przekonał kolegów do siebie sumienną pracą i dobrą postawą na boisku. W debiucie przeciwko Betisowi po dwóch minutach strzelił gola po podaniu Ronaldo.

Reklama

Beckham sportowo trzymał fason, ale w ciągu czterech lat spędzonych w Madrycie zabrakło mu jednego: wielkich sukcesów. Za jego czasów Real nigdy nie przebrnął 1/8 finału Ligi Mistrzów, a dopiero w ostatnim sezonie – gdy już w styczniu ogłoszono, że Anglik latem przeniesie się do Los Angeles Galaxy – udało się zdobyć mistrzostwo Hiszpanii. Fabio Capello początkowo śmiertelnie obraził się na swojego gwiazdora. Odsunął go od zespołu i powiedział, że więcej u niego nie zagra. Potem jednak zmienił zdanie, gdy po publicznej krytyce piłkarza ze strony prezydenta Ramona Calderona, po stronie „Becksa” stanęła cała szatnia. Na finiszu sezonu wychowanek Manchesteru United walnie przyczynił się do wywalczenia tytułu.

Beckham „przeżył” w Madrycie Jonathana Woodgate’a i Michaela Owena. Ten drugi, mimo że często był rezerwowym, w 45 meczach strzelił 17 goli. Nie był jednak zadowolony ze swojej pozycji w drużynie i po roku odszedł. Więcej o nim piszemy osobno TUTAJ. Woodgate to natomiast jeden z najdziwniejszych transferów w historii futbolu. W sierpniu 2004 roku sprowadzono go z Newcastle za ponad 18 mln euro, mimo że już wtedy miał opinię zawodnika notorycznie kontuzjowanego. Do Realu przyszedł zresztą niezdolny do gry. Miał pauzować jeszcze trzy tygodnie, a skończyło się na tym, że na debiut czekał… 561 dni. Gdy już 22 września 2005 zagrał z Athletic Bilbao, stał się antybohaterem. Strzelił gola samobójczego, by potem w 60. minucie wylecieć z boiska za dwie żółte kartki. Mimo to kibice bili mu brawo, bo wiedzieli, przez jaką gehennę zdrowotną przeszedł.

Woodgate w barwach „Królewskich” wystąpił zaledwie 14 razy i w 2006 roku wrócił do Anglii. Rok później Madryt pożegnał Beckham i od tej pory żaden Anglik już w barwach „Blancos” nie wystąpił, mimo że Real wciąż chętnie kupuje piłkarzy z Premier League.

Historia Hiszpanów w Liverpoolu jest znacznie krótsza, ale też znacznie intensywniejsza. Do połowy 2004 roku był to dziewiczy temat, nie byłoby o czym pisać. Wszystko zmieniło się po zatrudnieniu Rafy Beniteza. Od razu zaczął ściągać swoich rodaków. Jako pierwszy kontrakt podpisał Josemi. W tym samym okienku przyszli jeszcze Xabi Alonso, Luis Garcia i Antonio Nunez, a zimą dołączył Fernando Morientes. Ominęły go wiosenne emocje w Lidze Mistrzów, zakończone popisem Jerzego Dudka w finale z Milanem, gdyż jesienią występował w tych rozgrywkach w barwach Realu.

W tamtym sezonie kluczowymi postaciami „The Reds” byli Alonso i Garcia. Tak naprawdę poza tą dwójką na Anfield w pełni sprawdzili się jeszcze tylko Jose Reina, Alvaro Arbeloa i Fernando Torres, na którym zrobiono złoty interes. Z Atletico brano go za 38 mln euro, ale było warto. Przez 3,5 roku w 142 meczach strzelił 81 goli i za prawie 60 mln euro został sprzedany do Chelsea. Dopiero wtedy zaczął zawodzić i jego kariera trochę wyhamowała.

Z tej dwudziestki nie żyje już niestety Miki Roque. W pierwszym zespole „The Reds” rozegrał raptem sześć minut w Lidze Mistrzów. Później wrócił do Hiszpanii, ale za wiele nie pograł, bo dopadł go rak miednicy. Zmarł w 2012 roku mając zaledwie 23 lata.

Liverpool po raz ostatni sprowadzał Hiszpanów w sezonie 2014/15. Za 18 mln euro z Sevilli kupiono grającego na Anfield do dziś Alberto Moreno (obecny sezon zaczął jako podstawowy lewy obrońca, ale potem doznał poważnej kontuzji), a z Atletico wypożyczono Javiera Manquillo. Grał mało, nie wykupiono go. Teraz i tak rywalizuje w Premier League jako zawodnik Newcastle.

W przypadku Realu angielskie wpływy całościowo były niewielkie. Najważniejszy moment to gol McManamana w finale Ligi Mistrzów. Dla Liverpoolu w finale LM z Milanem trafił Xabi Alonso, wcześniej kluczowe bramki zdobywał Luis Garcia, ale generalnie jeśli ktoś z tej nacji wywarł największy wpływ na „The Reds” to trener Benitez. W przypadku piłkarzy było jednak więcej rozczarowań niż spełnionych oczekiwań.

Anglicy w Realu Madryt: Arthur Johnson, Laurie Cunningham, Steve McManaman, Michael Owen, David Beckham, Jonathan Woodgate.

Hiszpanie w Liverpoolu: Josemi, Luis Garcia, Xabi Alonso, Antonio Nunez, Fernando Morientes, Antonio Barragan, Miki Roque, Jose Reina, Alvaro Arbeloa, Fernando Torres, Daniel Ayala, Albert Riera, Dani Pacheco, Mikel San Jose, Jose Enrique, Suso, Luis Alberto, Iago Aspas, Javier Manquillo, Alberto Moreno.

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...