Reklama

Bezimienna mistrzyni – córka bramkarza pnie się na szczyt

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

18 kwietnia 2018, 16:48 • 8 min czytania 2 komentarze

Rok temu dla przeciętnego kibica była anonimem. A potem kompletnie niespodziewanie wygrała Roland Garros. No dobra „kompletnie niespodziewanie” to West Bromwich może wygrać z Manchesterem United. To, co zrobiła Jelena Ostapenko to była sensacja, szok i niedowierzanie. Jakie szanse miała w Paryżu? Cóż, właściwie żadnych. Najwyraźniej jednak albo o tym nie wiedziała, albo zupełnie się tym nie przejmowała. A najciekawsze w tym wszystkim jest to, że po roku jest jeszcze lepsza.

Bezimienna mistrzyni – córka bramkarza pnie się na szczyt

Zaczniemy od piłki, i to wcale nie tenisowej. Oczywiście, Lewandowski jest znakomity, Szczęsny i Fabiański dają radę, jest Zieliński, do formy wracają Milik i Błaszczykowski, defensywę trzyma Glik. Mamy dobrego trenera, dobrą atmosferę w drużynie, mieliśmy niezłe losowanie. Ale czy ktoś racjonalnie myślący naprawdę typuje zwycięstwo biało-czerwonych na rosyjskim mundialu? No bądźmy poważni. Wyjście z grupy może być realnym celem, ćwierćfinał byłby fajny, półfinał to bajka. Wygranie mistrzostw świata wydaje się absolutnie nierealne. Aby to się mogło udać, potrzeba by zbiegu masy pozytywnych okoliczności: szczytowej formy całej drużyny, kontuzji u rywali, sędziowskich błędów na naszą korzyść i tak dalej. Słowem: science – fiction. Bukmacherzy szanse na coś takiego wycenili na 1:40. Dużo? Cóż, za wygraną Jeleny Ostapenko w ubiegłorocznym Roland Garros płacili 100:1. Nie musimy chyba dodawać, że była to jedna z największych sensacji we współczesnym tenisie.

Szybko uderza, szybko chodzi, szybko mówi

Zanim wrócimy na dobre do tenisa, jeszcze jedno nawiązanie piłkarskie. Jevgienijs Ostapenko (tak naprawdę Jewgienij, bo to Rosjanin z łotewskim paszportem) zawodowo grał w futbol, był choćby bramkarzem Metalurga Zaporoże. Wielkiej kariery nie zrobił, po zawieszeniu rękawic na kołku zajął się różnymi biznesami w Rydze. W międzyczasie związał się z Jeleną Jakowlewą, trenerką tenisa. Z tego związku w 1997 roku urodziła się Jelena.

Przy takich genach, na sport była właściwie skazana. Od małego nie mogła usiedzieć w miejscu i miała tyle energii, że jeden sport nigdy nie wystarczał. Wzorem taty kopała więc piłkę, z mamą grała w tenisa. Do tego jeszcze pływała i uczyła się tańczyć. I to ze znakomitym skutkiem. Profesjonalne treningi doprowadziły ją na mistrzostwa Łotwy w tańcu towarzyskim. Kiedy miała 12 lat, trzeba było już wybierać. Najwcześniej odpadł piłka i pływanie, potem taniec. Decyzja była prosta: na korcie była po prostu odrobinę lepsza niż na parkiecie. Niewykluczone, że zadziałały też wspomnienia. – Gdy miała 10 lat, ojciec zabrał ją na wycieczkę do Paryża i pokazał jej korty Rolanda Garrosa. Kiedy wróciła, powiedziała, że może kiedyś zostanie mistrzynią tego turnieju – opowiadała Jelena Jakowlewa już po sensacyjnym triumfie córki.

Reklama

No właśnie, sensacyjnym, ale ekspertów nie zaskoczył fakt, że Jelena Ostapenko wygrała turniej wielkoszlemowy. Zaskoczyło ich to, że zrobiła to tak szybko. Bo to, że ta dziewczyna ma papiery na wielką grę – było jasne od dłuższego czasu. Wygrywając juniorski Wimbledon w 2014 roku tylko potwierdziła wielki potencjał. Inna sprawa, że szybki sukces w pewien sposób wkomponował się w całą resztę. – W życiu Jeleny wszystko dzieje się szybko. Ona szybko uderza, szybko chodzi, nawet szybko mówi – śmiała się Anabel Medina Garrigues, która dołączyła do sztabu szkoleniowego Jeleny niedługo przed Roland Garros. Niezły początek pracy, nie ma co!

Pieprzyć drabinę!

Ale sama Jelena także nie może narzekać na nieudane początki. Dość powiedzieć, że rok temu do Paryża przyjechała bez ani jednego wygranego turnieju na koncie, a wyjechała z wielkoszlemowym triumfem. Trochę tak, jakby ktoś zatrudnił trenera bez doświadczenia w zawodowym futbolu i liczył, że poprowadzi drużynę po mistrzostwo Polski… E, no dobra, nieważne… W każdym razie w tenisie zazwyczaj droga do sukcesów przypomina wchodzenie po drabinie. Zaczyna się od najmniejszych turniejów, w których cała pula nagród wynosi znacznie mniej niż kwota za odpadnięcie w pierwszej rundzie Wielkiego Szlema. Szczebelek dalej, kolejny szczebelek, jeszcze jeden i przechodzi się do turniejów rangi WTA. Oczywiście – zaczyna się od tych najmniejszych, stopniowo wchodząc coraz wyżej. Jeśli wszystko przebiega zgodnie z planem, dociera się do imprez wielkoszlemowych. Po pewnym czasie można zapracować w nich na rozstawienie. Jeszcze jeden, dwa szczebelki i można w tych Wielkich Szlemach powalczyć o dalsze rundy. Wreszcie – o ile nic po drodze się nie zepsuje – przymierzyć w wygraną. Jelena zrobiła to po swojemu, na zasadzie: „pieprzyć tę drabinę, idę po to, bez odbioru”!

Do Roland Garros przystępowała nie tylko bez wygranego turnieju, ale także z mocno przeciętnym rankingiem – 47. miejsce na świecie nie pozwalało nawet na rozstawienie w imprezie. Ale – po co komu rozstawienie, skoro gra się jak maszyna do wygrywania?! Styl Jeleny najkrócej można określić „uderz i zniszcz”. Jeśli trafia, jest nie do zatrzymania. A w Paryżu – trafiała. Chociaż nie zawsze, bo na przykład turniej zaczęła od przegranego seta ze 128. w rankingu Louisą Chirico. Potem ograła mistrzynię olimpijską Monikę Puig, Lesię Tsurenko oraz byłą mistrzynię US Open Samanthę Stosur. Już ćwierćfinał był dużym sukcesem, bo nigdy wcześniej tak daleko w Wielkim Szlemie nie dotarła. Pokonując w ćwiartce byłą liderkę rankingu Karolinę Woźniacką została pierwszą w historii reprezentantką swojego kraju w półfinale turnieju wielkoszlemowego oraz pierwszą nastolatką od 10 lat (poprzednią była Ana Ivanović, która zresztą rok później wygrała Roland Garros i została liderką rankingu).

W ślady Kuertena

Dalej było jeszcze ciekawiej, a zagęszczenie niesamowitych historii było wręcz absurdalne. Trudno wręcz było uwierzyć, że nikt tego nie podkręcał. Na przykład półfinał z Timeą Bacsinszyky, 8 czerwca. Dokładnie tego dnia Jelena obchodziła dwudzieste urodziny. Mało? No to dodajcie do tego fakt, że Szwajcarka, dla której półfinał Szlema to także życiowy sukces, również urodziła się tego samego dnia (8 lat wcześniej)! Panna Ostapenko wygrała w trzech setach, bo znów w kluczowych momentach trafiała. W finale zameldowała się jako pierwsza Łotyszka w historii i pierwsza nierozstawiona zawodniczka od 24 lat. Szans na zwycięstwo nie miała wielkich, murowaną faworytką była Simona Halep – Rumunka jak lwica walcząca o pierwszy wielkoszlemowy triumf i przy okazji pierwsze miejsce w rankingu. Żeby nie przedłużać opowieści ze znanym wszystkim zakończeniem: Halep wygrała pierwszego seta, ale potem bomby Ostapenko zaczęły spadać tam, gdzie trzeba, co dało jej sensacyjne zwycięstwo.

Reklama

I prawdę mówiąc, fakt, że żadna nierozstawiona tenisistka nie wygrała Roland Garros od 1933 roku nie działa na naszą wyobraźnię tak, jak coś innego. Wiecie, kto jako poprzedni swoje pierwsze zwycięstwo zanotował właśnie na Wielkim Szlemie? Gustavo Kuerten, późniejszy numer 1 w rankingu. A wiecie kiedy? 8 czerwca 1997 roku, czyli dokładnie tego samego dnia, którego urodziła się Jelena Ostapenko! Przypadek? Raczej tak, ale przyznacie, że robi wrażenie!

Najlepsza z dwóch milionów

Kojarzycie jakichś sportowców z Łotwy? Ale tak serio, bez pomocy internetu? Cóż, przez ostatnią dekadę największą sportową gwiazdą kraju był Martins Dukurs, medalista olimpijski w skeletonie. Z całym szacunkiem do jego sukcesów, nie jest to jednak sport o globalnym zasięgu. Bokserski mistrz świata Mairis Briedis także niedawno stracił swój tytuł. Trudno się więc dziwić, że marsz Ostapenko po triumf w Paryżu z miejsca stał się łotewskim tematem numer jeden. Finał transmitowany był na wielkim telebimie w centrum Rygi. Malutki kraj z niespełna 2 milionami obywateli (duża część to Rosjanie, albo Łotysze rosyjskojęzyczni) kompletnie oszalał. Ostapenko z miejsca wygrała plebiscyt na najlepszą sportsmenkę Łotwy.

Co najważniejsze, Jelenie nie uderzyła do głowy woda sodowa. Mimo gigantycznego sukcesu i wielkiej kasy (ponad 2,3 mln dolarów za triumf w Paryżu, prawie 4 mln przez cały poprzedni sezon) pozostała tą samą skromną, spokojną i uśmiechniętą dziewczyną. I co jeszcze bardziej istotne, nie spoczęła na laurach. – Oczywiście, teraz chcę wygrać pozostałe Wielkie Szlemy. To mój cel. Tak myślę. Zamierzam dalej ciężko pracować i piąć się w rankingu – mówiła po Roland Garros.

I słowa dotrzymała, choć w turniejach wielkoszlemowych na razie nie namieszała. Po średnim początku nowego sezonu wiosna znów przyniosła jej zwyżkę formy. W wielkim turnieju w Miami dotarła do finału (porażka ze Sloane Stephens), co dało jej nie tylko 650 tysięcy dolarów, ale także 650 punktów rankingowych. Dzięki nim zanotowała kolejny awans w rankingu. Dziś jest już na piątym miejscu. Legendarny Mats Wilander, dziś komentator Eurosportu, a w latach osiemdziesiątych numer 1 w rankingu i zwycięzca siedmiu turniejów wielkoszlemowych ocenia, że to właśnie Jelena zdominuje najbliższe lata w tenisie.

Na razie Ostapenko wpłynęła na… zmianę kalendarza! Kiedy wróciła do Rygi z pucharem Suzanne Lenglen z wygrawerowanym „Jelena Ostapenko” rozpoczęła się dyskusja. Chodziło o imię tenisistki. Oficjalnie: Jelena. Ale w kraju nikt nie mówi o niej inaczej niż „Aliona”. Tak mówią kibice, rodzina, tak piszą gazety. Skąd ta różnica? Kiedy tenisistka się urodziła, rodzice tak właśnie chcieli dać jej na imię. Ówczesne łotewskie przepisy wtedy jeszcze dopuszczały tylko imiona z oficjalnego kalendarza, a Aliony w nim nie było. Dziewczynka dostała więc imię po babci, ale nikt z bliskich nigdy go nie używał. Do tego stopnia, że kiedy Anabel Medina Garrigues zaczęła pracę z Ostapenko, kilka razy zawołała do niej, używając oficjalnego imienia. – Nie mów do mnie Jelena – usłyszała tylko.

W każdym razie, kiedy wygrała Roland Garros, łotewski rząd postanowił dodać imię Aliona do oficjalnego kalendarza. Dziś ma to znaczenie jedynie symboliczne, bo każdy w kraju może nadać dziecku takie imię, jakie tylko chce. Od ubiegłego roku „Aliona” cieszy się dużym powodzeniem. Co na to sama zainteresowana? – Myślałam nad tym, żeby zmienić imię. Ale dziś wszyscy znają mnie, jako Jelenę, więc byłoby to dość trudne. Ludzie mogliby pomyśleć, że pojawiła się inna zawodniczka o takim samym nazwisku – śmieje się.

JAN CIOSEK

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...