Reklama

Załóżmy, że historia Joanny (czyli Andrzeja) wcale nie jest zabawna

Paweł Marszałkowski

Autor:Paweł Marszałkowski

28 czerwca 2024, 18:45 • 14 min czytania 41 komentarzy

Temat można streścić formułką, zwiastującą konwulsje ze śmiechu: chłop przebrał się za babę. Można, ale nie warto. Bo ta historia zabawna jest tylko na pierwszy rzut oka. O Joannie (czyli Andrzeju) wszyscy napisali wszystko, ale chyba nikt nie zastanowił się nad konsekwencjami. Gdy burza ucichła, zajrzeliśmy do Gdyni, żeby sprawdzić, co po Andrzeju (czyli Joannie) pozostało.

Załóżmy, że historia Joanny (czyli Andrzeja) wcale nie jest zabawna

Najpierw był szok, potem trochę śmiechu. A teraz? Teraz jest nieprzyjemnie.

W kwietniu o Checzy Gdynia mówiło się w całej Polsce.

„Był policjantem i bramkarką, oszustem i oszustką. Dwa razy zmieniał płeć, a i tak go złapali”

„Skandal w polskiej lidze. Joanna okazała się być… Andrzejem”

Reklama

„Ciocia Asia okazała się wujkiem Andrzejem. Oszust unikał więzienia”

„Aśka okazała się Andrzejem. Policja na meczu piłkarek w polskiej lidze”

„Co mu zrobisz, jak ją złapiesz?”

To tylko kilka z setek tytułów. W każdym z tekstów wspominano o Checzy Gdynia. Aśka okazała się Andrzejem, policja złapała go podczas meczu. Joanna zniknęła, ale piłkarki Checzy zostały. I dziś mierzą się z gorzką codziennością.

Mimo że historię Andrzeja opowiedziano na dziesiątki sposobów, sporo kwestii pozostaje niedopowiedzianych. Wiele rzeczy wciąż możemy jedynie zakładać. Załóżmy więc, że warto raz jeszcze przyjrzeć się tematowi z nieco innej perspektywy.

Załóżmy, że Andrzej ucieka z policji

Tę historię najłatwiej opowiedzieć od początku.

Reklama

1969 rok. We Wrocławiu rodzi się Andrzej. Jest jedynym synem szwaczki i milicjanta.

1987 rok. Osiemnastoletni Andrzej kończy technikum zawodowe i rozpoczyna karierę milicjanta. Jego rejon to wrocławskie Stare Miasto.

2000 rok. Andrzej ma 31 lata. Jest policjantem we wrocławskim wydziale przestępczości gospodarczej. Jego drogi przecinają się z detektywem Krzysztofem Rutkowskim. Andrzej organizuje inscenizację wmontowaną do programu telewizyjnego celebryty. Wkrótce zostaje za to upomniany. Z kary nic sobie nie robi i podpada po raz kolejny. Tym razem potajemnie wyprowadza z celi podejrzanych na spotkanie z prawnikiem. Do dwóch razy sztuka. Andrzej ucieka z policji, ale konsekwencje i tak go dopadają. Pierwsza instancja sądu skazuje go za przekroczenie uprawnień, druga uniewinnia.

2001 rok. Bezrobotny Andrzej spędza czas z żoną i córką. Zastanawia się, co zrobić z życiem. Zakłada stowarzyszenie Europejska Izba Arbitrażowa.

2004 rok. W miejsce Europejskiej Izby Arbitrażowej powstaje Europejski Trybunał Arbitrażowy. Andrzej zakłada również: fundację Pro-Eko-Med-Utilitas, Ogólnopolskie Stowarzyszenie Służb Mundurowych oraz Instytut Szkoleniowy Wymiaru Sprawiedliwości.

Im bardziej skomplikowane i poważnie brzmiące nazwy kolejnych tworów, tym lepiej. Łatwiej nabrać ludzi.

Załóżmy, że Andrzej zmienia płeć dwa razy

Jeszcze łatwiej nabrać ludzi, jeśli można zniknąć z dnia na dzień.

2007 rok. W wieku 38 lat Andrzej zostaje Joanną. Oficjalną zmianę płci zatwierdza Sąd Okręgowy we Wrocławiu. Joanna D. otrzymuje nowy numer PESEL i nowy dowód osobisty. Poprzedni, należące do nieistniejącego już Andrzeja D., powinna zdać, ale oświadcza, że zgubiła dokumenty.

2013 rok. Joanna ponownie staje się Andrzejem. Do bycia mężczyzną przywraca go Sąd Okręgowy w Warszawie. 44-latek powraca do porzuconego imienia, a do nazwiska dołącza drugi człon. Od teraz jest Andrzejem D.-C. Znów nie zwraca starych dokumentów. Zgubił.

Wkrótce żałował tej decyzji i – jak mówią ci, którzy go wtedy znali – wściekał się, gdy słyszał „proszę pana”. Więc znów mówili do niego per Joanna – opisuje w „Polityce” Marcin Kołodziejczyk.

Mimo żalu, kolejnej zmiany płci nie było. Od 2013 roku, według prawa, nieustannie istnieje Andrzej. Joanna jednak nie zniknęła. Przeciwnie. Do Joanny D. w międzyczasie doszły dwie kolejne: Joanna P. i Joanna R. – każda z innym nazwiskiem, wszystkie nielegalne.

Andrzej żongluje osobowościami, życiorysami i dokumentami. Raz jest mężczyzną, raz kobietą. Raz Andrzejem, raz Joanną. Którymś z Andrzejów i którąś z Joann. W sumie jest ich piątka:

Andrzej D.
Joanna D.
Andrzej D.-C.
Joanna P.
Joanna R.

Joanna R. to feministka, wielbicielka opery i przede wszystkim piłki nożnej.

Załóżmy, że Andrzej zostaje bramkarką

Jest rok 2021. Przez ostatnie lata Andrzej podawał się między innymi za: mężczyznę, kobietę, biznesmena, adwokata, radczynię prawną, właściciela londyńskiej kancelarii, lobbystę, wykładowcę, finansistę, zarządczynię luksusowego hotelu. Mnożył spółki, instytuty i fundacje. Kręcił i chachmęcił, pojawiał się i znikał. Sąd skazał go za nieprawidłowości przy zatrudnianiu pracowników i naciągnięcie banku na blisko 400 tysięcy złotych. Z dnia na dzień Andrzej rozpłynął się.

Teraz – jako 53-letnia Joanna R. – wkracza w świat futbolu. Joanna Radziwiłowa, dla przyjaciół Aśka. A przyjaciół chce mieć wielu.

Aśka zgłasza się do Żbiku Nasielsk. To amatorski klub z czwartej ligi. Wcześniej bezskutecznie próbowała wkręcić się do dwóch innych zespołów. AKS Zły i Vulcan Wólka Mlądzka podziękowały, więc jedzie na testy do Nasielska. Dostaje się.

Żbik rejestruje Aśkę w Mazowieckim Związku Piłki Nożnej i zgłasza do rozgrywek. W wymaganej deklaracji gry amatora wpisano: Joanna Radziwiłowa, urodzona w 1969 roku.

W 2022 roku Aśka trafia do Pragi Warszawa. Z czwartej ligi wskakuje do drugiej. Głównie siedzi na ławce rezerwowych. Na boisko wchodzi tylko w kilku meczach i – delikatnie mówiąc – nie radzi sobie najlepiej. Mimo to w lutym 2023 roku wskakuje jeszcze wyżej i dołącza do kadry występującego w ekstralidze Sportisu Bydgoszcz. Wcześniej zadzwoniła do trenera i zapytała, czy nie szuka rezerwowej bramkarki. Trener popytał o Aśkę w środowisku i usłyszał, że świetna z niej dziewczyna.

W dwa lata Aśka dała się polubić. Znały ją zawodniczki, znali działacze. Wszędzie było jej pełno. Kilka treningów w tygodniu i siedzenie na ławce nie wystarczało. Aśka angażowała się na wszystkie sposoby. Pomagała w sprawach organizacyjnych, uczestniczyła w stażach trenerskich, współpracowała z agencją menadżerską, zgłosiła się na kurs sędziowski, prowadziła zajęcia bramkarskie dla dzieci, organizowała mecze charytatywne, szukała znajomości, zawodniczkom i działaczom oferowała pomoc prawną.

Załóżmy, że Aśka marzy o morzu

13 maja 2023 roku Sportis Bydgoszcz gra mecz Centralnej Ligi Juniorek z Checzą Gdynia. Na ławce, obok trenera, siedzi Mateusz Bieszke, prezes klubu z Trójmiasta. Aśka podchodzi i proponuje kawę. Bieszke kawy nie lubi, więc grzecznie dziękuje. Jednak po chwili Aśka i tak wraca z kubkami, do tego ciastka, no i przysiada się. Wypytuje o klub, opowiada o swojej drużynie, gadka szmatka. Rzuca też, jakby od niechcenia, że zawsze marzyła o przeprowadzce do Gdyni. I tyle. Dopija kawę i idzie dalej.

Miesiąc później prezes Checzy odbiera telefon. Dzwoni Aśka. Mówi, że w wakacje przenosi się na stałe do Gdyni. Pyta, czy nie mogłaby pomóc w klubie. Tak, wie, że w pierwszej lidze to raczej nie pogra za wiele w tym wieku, ale może nawet banery rozwieszać albo protokoły dla sędziów wypełniać. Po prostu kocha piłkę i chce przy niej działać.

Przez następne tygodnie Aśka codziennie pisze do Bieszke na WhatsAppie. Już na wstępie zaznaczyła, że jest prawniczką, więc wysyła linki do ministerialnych konkursów, gotowe wnioski, wskazuje, o które dotacje warto się jej zdaniem ubiegać i obiecuje, że klub będzie mógł na nią liczyć również w tych kwestiach. Wysyła fotki z różnych polskich miast, w których załatwia sprawy. We wtorek jest w Bydgoszczy, w środę w Warszawie, w czwartek w Zakopanem. W sierpniu melduje się nad morzem.

Od razu zaczyna przychodzić na treningi. Jeszcze bardziej angażuje się poza boiskiem. Jest bardzo uczynna. Już po kilku dniach deklaruje, że może pełnić funkcję kierowniczki drużyny. Nie chce żadnych pieniędzy. Jak trzeba gdzieś pojechać, płaci z własnej kieszeni. Wychodzi z inicjatywą, wynajduje źródła dofinansowania, przygotowuje pisma, wnioski i projekty. Wszystkim tłumaczy, że to z pasji.

Załóżmy, że Aśka myli numery

Aśka dalej jeździ po całym kraju. Fotki wysyła na Whatsappie i wrzuca na Facebooka. Jej profil to: Joanna Aśka (Zła). Pod przydomkiem, motto: ego impurior diaboli. Co w wolnym tłumaczeniu oznacza: jestem czystym złem. Dosłownie: jestem bardziej nieczysta od diabła.

We wrześniu Aśka jedzie do Łodzi na mistrzostwa Polski kobiet 35+. Pokój dzieli z funkcjonariuszką policji z wydziału kryminalnego.

W październiku prowadzi busa, którym drużyna wraca z meczu. Policjanci zatrzymują pojazd. Rutynowa kontrola, proszą o dokumenty, Aśka pokazuje dowód. Wszystko gra, można jechać dalej.

W listopadzie w systemie policyjnym pojawia się list gończy za Andrzejem D.C., ale do środowiska piłkarskiego nie dociera.

W lutym Aśka wysyła do Bieszke pozdrowienia z Zakopanego. Pisze: „piłka piką, ale trzeba popracować” i dołącza fotkę sprzed starostwa. Bieszke prosi, żeby przelała mu składkę. Po chwili przychodzi blik. Bieszke zerka w telefon. Nadawca: Andrzej D.-C., dzwoni obcy numer. – Dzień dobry, tutaj Andrzej D.-C., przed momentem przez pomyłkę przelałem pieniądze na pana numer, będę wdzięczny za zwrot – Bieszke odkłada telefon, a po kilku sekundach przychodzi blik od Aśki. Więcej się nie odezwała. Był 6 lutego.

Mateusz Bieszke poznaje całą historię Andrzeja, kontaktuje się z wiceprezes Pomorskiego Związku Piłki Nożnej Agnieszką Matuszewską i wspólnie zgłaszają sprawę na policję.

Na treningu Checzy pojawiają się tajniacy przebrani za ekipę do odśnieżania. Krążą wokół stadionu z łopatami, ale Aśka nie pojawia się. Nie ma jej również na kolejnych treningach.

Aśka wraca do Gdyni po trzech tygodniach. 24 lutego jedzie z drużyną na sparing do Tczewa. W przerwie meczu wchodzi do szatni po wodę.

– Pan Andrzej? Pójdzie pan z nami.
– Myślałam, że to już nieaktualne.

Andrzeja podającego się z Aśkę zatrzymują w Tczewie policjanci z Wrocławia. Na zlecenie sądu w Kielcach odwożą go do więzienia w Gdańsku.

Jak czytamy w „Polityce”, biegli psychiatrzy wykrywają u Andrzeja „specyficzne zaburzenia osobowości”. Analizują nawracające depresje, myśli samobójcze, transseksualność, wycofanie, brak zainteresowań i długodystansowych celów, a jednocześnie wielką pewność siebie i skłonność do ryzyka. Nie stwierdzają deficytów, które czyniłyby go niezdolnym do logicznej obrony przed sądem.

Andrzej nie wykazuje skruchy. W marcu rozpoczyna odsiadywanie dwóch i pół roku więzienia za wyrok sprzed trzech lat.

Załóżmy, że Aśka ma dobre intencje

Na tym kończy się historia Andrzeja, którą na dziesiątki sposobów przedstawiono setki razy. Jedynie ją streściliśmy, gdyby ktoś z was jakimś cudem nie słyszał o niej wcześniej. Nas jednak najbardziej interesuje, co wydarzyło się później.

W Gdyni spotykamy się z Mateuszem Bieszke i Agnieszką Matuszewską, dzięki którym Andrzej został aresztowany. Dwie osoby ze świata piłki nożnej skuteczniejsze od setek policjantów i śledczych. Oddajemy im głos.

Mateusz Bieszke: – Zanim zgodziłem się, żeby Aśka dołączyła do drużyny, sprawdziłem jej historię. Była zgłoszona w strukturach Polskiego Związku Piłki Nożnej, wcześniej trenowała w innych klubach, nawet w ekstralidze, popytałem, wszyscy wypowiadali się o niej pozytywnie. Każdy w środowisku znał Aśkę. Sama chciała, żeby było o niej głośno. Była nadzwyczajnie aktywna w mediach społecznościowych. Pchała się do pierwszego szeregu. Naciskała, żebyśmy robili sesje zdjęciowe czy nagrywali filmiki, które potem trafiały do sieci. Wszędzie było jej pełno. Chwaliła się swoją pracą. Mówiła, że jest prawniczką sportową. Na pytanie, po co jej piłka, odpowiadała, że chce być aktywna i pomagać innym. Weryfikacja następowała rok po roku, w jej papierach wszystko się zgadzało. Zrobiła badania lekarskie.

Agnieszka Matuszewska: – PZPN ma ograniczone pole manewru. Były dokumenty, PESEL się zgadzał. Inaczej nie zostałaby wpisana do ekstranetu. Namierzenie Andrzeja było zadaniem dla policji. Przecież federacja nie może weryfikować dogłębnie każdej osoby zgłoszonej do rozgrywek. To są setki tysięcy nazwisk. Dopóki ktoś nie pracuje z dziećmi albo nie jest trenerem czy sędzią, nie sprawdza się Krajowego Rejestru Karnego. Zawodniczki i zawodnicy nie muszą przedstawiać zaświadczenia o niekaralności. Żadne przepisy nie regulują obecnie kwestii zmiany płci. Zresztą były takie przypadki na całym świecie, a pewnie będzie ich coraz więcej. Przepisy nie nadążają za rzeczywistością.

Mateusz Bieszke: – Aśka kompletnie nie potrafiła bronić. Jako bramkarki nikt nie traktował jej poważnie, nie zagrała u nas żadnego meczu. Nadrabiała charakterem i zaangażowaniem poza boiskiem. Nie chciała pieniędzy. Na testy przyjechała do nas zawodniczka z Brazylii. Aśka pomagała w kwestiach formalnych. Wypełniała dokumenty, kontaktowała się z FIFA, świetnie operowała językiem angielskim. Innym razem namówiła młodą zawodniczkę z innego miasta, aby pojechała z nami na obóz. Kontaktowała się z jej rodzicami, wszystko załatwiła. Każdy był zadowolony. Nie oszukała nas ani na złotówkę, ale skądś pieniądze musiała mieć. Żyła wystawnie, ciągle gdzieś podróżowała. Wynajmowała mieszkanie w Gdyni, jeździła taksówkami, zapisywała się na drogie szkolenia. Nie oszukała nas, ale zrobiła coś gorszego. Podważyła futbol kobiecy. To zdarza się co jakiś czas, ale rzadko na taką skalę.

Agnieszka Matuszewska: – Pracujemy z dziećmi. Znam kilka przypadków z Polski, gdzie dziewczynka uważa się za chłopaka i chce trenować w grupach chłopięcych. Nie chce, żeby zwracano się do niej żeńskim imieniem. Różne są historie. W teorii drużyny mają prawo poprosić sędziego, żeby przed meczem sprawdził dokumenty rywalek. Dochodzi do tego najczęściej w meczach juniorskich, gdy istnieje podejrzenie, że ktoś jest starszy od reszty. Ale w tym przypadku nic by to nie dało. Ta osoba miała przecież dokumenty Joanny.

Mateusz Bieszke: – Moja babcia, razem z dziadkiem, zakładała ten klub. Rozmawiałem z nią nieraz o podobnych przypadkach. Już w latach osiemdziesiątych na treningi przychodziły dziewczyny, które uważały się za mężczyzn. Formalnie były kobietami, ale wykluczały ten fakt. I grały w piłkę. Jeszcze kilkanaście lat temu zawodniczki wychodziły na boisko z dokumentami tożsamości. Stały w szeregu z wyciągniętymi dowodami i sędzia zerkał na każdy po kolei.

Załóżmy, że Aśka ściąga majtki

Mateusz Bieszke: – Tuż po historii z blikiem, zacząłem uważnie przeglądać jej media społecznościowe. Pod postem sprzed wielu tygodni znalazłem komentarz: „Andrzeju, lepiej dla ciebie będzie, jak zgłosisz się do najbliższej jednostki policji”. I niżej link do tekstu z „Dziennika Gazety Prawnej” autorstwa Miry Suchodolskiej, która przez lata opisywała historię Andrzeja. Nie usunęła tych komentarzy. Przeczytałem artykuł i tej nocy już nie zasnąłem. Byłem w szoku. Rano skontaktowałem się z Agnieszką Matuszewską i ona najbardziej pomogła w tej sytuacji. Choć na samym początku powiedziała, że chyba zwariowałem.

Agnieszka Matuszewska: – Wiadomo, że potrzebowałam chwili, żeby zrozumieć, o czym Mateusz do mnie mówi. Gdy wyszłam z pierwszego szoku, zaczęłam weryfikować jej dane w PZPN. Wszystko się zgadzało. Zadzwoniłam na policję. Później sprawę przejęli kryminalni z Wrocławia. Kontaktowałam się z nimi co kilka dni, żeby dowiedzieć się, co dalej. To było niewiarygodne. W sieci znaleźliśmy bardzo dużo pozostałości po Andrzeju. Ma nawet swój kanał na YouTube, wciąż aktywny. Na jednym z filmików przedstawia swoje uwagi do projektu ustawy antyterrorystycznej.

Mateusz Bieszke: – Jak zacząłem opowiadać o tym znajomym, nikt nie wierzył. Mówili, że chyba jestem pijany.  

Agnieszka Matuszewska: – Już po odkryciu prawdy, dowiedziałam się, że Aśka próbowała zgłosić się na kurs trenerski, ale jak okazało się, że potrzebne są dokumenty z sądu, zrezygnowała. Na kurs sędziowski zgłosiła się do innego województwa i próbowała w ten sposób ominąć konieczność sprawdzania KRK. Miała zaparcie. Usłyszałam też historię, że na którymś z wydarzeń sportowych, a pojawiała się na wielu, ktoś zwrócił się do niej „proszę pana”. Wściekła się. Uważam, że w całej sytuacji najbardziej poszkodowany jest klub i zawodniczki. O Checzy mówi się w niefajnym kontekście. Pojawiają się głupie komentarze.

Mateusz Bieszke: – Zawodniczki dowiedziały się o wszystkim dopiero po zatrzymaniu. Tylko trener znał szczegóły. Wcześniej nie chcieliśmy ich niepokoić, tym bardziej, że Andrzej nie wrócił do Gdyni, nie było go w szatni. Dziewczyny były dużym szoku. Ale najgorsze zaczęło się później. W sieci mnożyły się komentarze szydzące z piłki kobiecej. Zaczęły powstawać setki memów. Dziewczyny dostawały rykoszetem. Kobiecy futbol znów stał się obiektem drwin. Jedna z zawodniczek prowadzi salon masażu. Kiedy o Andrzeju zaczęła mówić cała Polska, zadzwoniła do niej klientka i odwołała wizytę. Powiedziała, że nie chce mieć do czynienia z osobą niewiadomej płci. Dziewczyny boją się, że takich sytuacji będzie więcej. Przez pryzmat Andrzeja niektórzy zaczęli postrzegać całe środowisko. Za pierwszym razem jakiś żart może być śmieszny, ale jak powtarza się setny raz w ciągu tygodnia, to masz dość. A tak jest w tym przypadku. Jestem tolerancyjnym człowiekiem. Już po wszystkim rozmawiałem z kilkoma osobami z Bydgoszczy. Mówili, że mieli podejrzenia, czy Aśka czasem nie przeszła tranzycji, coś nie grało, ale mówili to po fakcie. Wcześniej nikt jej nie pytał, no bo jak, żeby nie urazić? Co mogliśmy zrobić? Przyszła do nas po weryfikacji, z dokumentami. Nie mieliśmy innej możliwości, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Przecież nie mogliśmy jej powiedzieć, żeby ściągnęła majtki.

Jedna z zawodniczek Checzy: – Na treningi przyjeżdżała najczęściej na ostatnią chwilę, już przebrana. Prysznic brała jako ostatnia, wcześniej dużo gadała, kręciła się po szatni. Ale wiadomo, kilka razy widzieliśmy ją nagą, przepasaną ręcznikiem, na pewno miała cycki.

Agnieszka Matuszewska: – W piłce nożnej pracuję od 23 lat, ale takiej historii jeszcze nie przeżyłam. Materiał na serial. Mam też pomysł na ostatnią scenę. Aśka miała psa. Kiedy ją zgarnęli, pies został sam w mieszkaniu, więc zaopiekował się nim jeden z trenerów.

Tak więc po Andrzeju w Gdyni pozostały nie tylko kłopoty, ale i pies.

Załóżmy, że historia Andrzeja może się powtórzyć

Załóżmy, że wszystko, co napisano o Andrzeju (czyli Joannie) jest prawdą. Załóżmy, że prawdą nie jest nic. Załóżmy, że podobna historia może się powtórzyć. Dlatego warto potraktować tę opowieść jako pretekst do dłuższej dyskusji o świecie kobiecego futbolu i zmieniającej się rzeczywistości. Co można zrobić, żeby nigdy więcej nie doszło do sytuacji, w której znalazł się gdyński klub i jego zawodniczki? Niedługo postaramy się odpowiedzieć na to pytanie.

Czytaj więcej o piłce nożnej: 

Fot. Facebook

Kaszub. Urodził się równo 44 lata po Franciszku Smudzie, co może oznaczać, że właśnie o nim myślał Adam Mickiewicz, pisząc słowa: „A imię jego czterdzieści i cztery”. Choć polskiego futbolu raczej nie zbawi, stara się pracować u podstaw. W ostatnich latach poznał zapach szatni, teraz spróbuje go opisać - przede wszystkim w reportażach i wywiadach (choć Orianą Fallaci nie jest). Piłkę traktuje jako pretekst do opowiedzenia czegoś więcej. Uzależniony od kawy i morza. Fan Marka Hłaski, Rafała Siemaszki, Giorgosa Lanthimosa i Emmy Stone. Pomiędzy meczami pisze smutne opowiadania i robi słabe filmy.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Zegar Grbicia tyka. Kto pomógł sobie Ligą Narodów przed powołaniami?

Kacper Marciniak
0
Zegar Grbicia tyka. Kto pomógł sobie Ligą Narodów przed powołaniami?
1/8

Luis de la Fuente: Wynik był mylący, bo mogło się skończyć 8 lub 9:1

Radosław Laudański
1
Luis de la Fuente: Wynik był mylący, bo mogło się skończyć 8 lub 9:1

Niższe ligi

Polecane

Zegar Grbicia tyka. Kto pomógł sobie Ligą Narodów przed powołaniami?

Kacper Marciniak
0
Zegar Grbicia tyka. Kto pomógł sobie Ligą Narodów przed powołaniami?
1/8

Luis de la Fuente: Wynik był mylący, bo mogło się skończyć 8 lub 9:1

Radosław Laudański
1
Luis de la Fuente: Wynik był mylący, bo mogło się skończyć 8 lub 9:1

Komentarze

41 komentarzy

Loading...