Reklama

„1992 Wielka Gra”, czyli jak znów zostałem dziewięciolatkiem

Paweł Wojciechowski

Autor:Paweł Wojciechowski

04 maja 2024, 11:15 • 6 min czytania 41 komentarzy

– Wehikuł czasu, to byłby cud – śpiewał kiedyś Ryszard Riedel. Czy jest możliwe przeniesienie się do czasów, kiedy moim największym zmartwieniem było jak najdłuższe udawanie, że nie słyszę mojej mamy wołającej mnie na obiad i to, czy w gumie Turbo będzie ten najrzadszy model samochodu? Do czasów kiedy jako dziewięciolatka rozpierała mnie duma, że piłkarze w biało-czerwonych koszulkach wygrywają mecz za meczem i walczą o złoto na turnieju, na który patrzy cały świat? Oficjalnie ogłaszam, że jest. Ja przynajmniej przeniosłem się, kiedy obejrzałem mini-serial dokumentalny „1992: Wielka Gra” o drodze Polaków do olimpijskiego medalu w Barcelonie.

„1992 Wielka Gra”, czyli jak znów zostałem dziewięciolatkiem

Na wstępie, bo trzeba to zaznaczyć, mam do tamtej drużyny stosunek wybitnie osobisty. Gra Polaków na igrzyskach w 1992 roku to jedno z moich najpiękniejszych piłkarskich wspomnień. To dziecięce, nieskalane zakulisowymi gierkami, plotkami, przeciekami, których teraz wokół futbolu mamy aż nadto. Oglądane z szeroko otwartymi oczami przez chłonącego jak gąbka piłkarskie emocje dziewięciolatka, który zdążył się nasłuchać, że kiedyś to było i miał już za sobą pierwsze przerżnięte eliminacje do Euro 92, przeżyte świadomie przy akompaniamencie wspomnień rodziców i dziadków o wspaniałym 1974 roku.

Pokolenie dzisiejszych czterdziestolatków wychowywało się w poczuciu, że Polska to kraj piłkarskich peryferii. Nawet ci kilka lat starsi mieli szansę pamiętać chociaż naszą kadrę na mundialu w latach 80. My nie. Pierwszych pozytywnych emocji dostarczyła nam dopiero słynna ekipa Engela, zresztą mająca na swoim pokładzie kilku członków „tamtej” reprezentacji olimpijskiej, już dobijających powoli do portu. Chwilę później nie omieszkała nam jednak zapewnić ogromnego rozczarowania, ale to nie o tym jest ta historia.

Wtedy, na początku lat 90., w atmosferze coraz większej piłkarskiej smuty, jako dzieciaki dostaliśmy do oglądania reprezentację olimpijską. Była ona bytem absolutnie osobnym, trochę poza PZPN, a wręcz zupełnie przeciw jego standardom rodem z głębokiego PRL-u. Powiewem świeżości po chudych latach i obietnicą czegoś zupełnie nowego i innego. Ten mini-serial dokumentalny zresztą świetnie to pokazał na tle przełomu jaki się wtedy w naszym kraju zadział również na poziomie politycznym i gospodarczym. Polska zmieniała się po mrocznych schyłkowych latach komunizmu, a młodzi piłkarze bez żadnego respektu dla historii byli tej zmiany idealną forpocztą.

„Zmieniamy szyld i jedziemy dalej”

Ja wiem, że po latach ten medal jest trochę niedoceniany, że to tylko młodzieżowy turniej, że nie wszyscy wysyłają tam najmocniejsze składy, albo wręcz nie jadą na tę imprezę, odpuszczając eliminacje. Zapytajcie więc Neymara, czy zamieniłby olimpijskie złoto na wygraną w Copa America, albo w Champions League z PSG. Nie ma co deprecjonować tego wyniku, kiedy to wciąż ostatni medal polskiej piłki na turnieju, który obserwuje cały świat.

Reklama

I wspomnienia z tamtego gorącego lata 1992 roku wróciły dzięki „Wielkiej Grze”. A jak śpiewał Dawid Podsiadło w kawałku Taco Hemingwaya „lato trwało wtedy całe lata”. Pamiętam ten beztroski czas doskonale. Trwoniony na jednym z bydgoskich blokowisk z całą grupką rówieśników z podwórka. Czas, kiedy dusznymi wieczorami siadało się z ojcem i oglądało mecz Polaków. Jeden z kolegów, który kompletnie nie interesował się piłką, mówił nam wtedy, że nie musi oglądać, a i tak siedząc przed blokiem wie doskonale jaki jest wynik, bo we wszystkich otwartych oknach słychać było okrzyki radości.

A było je słychać często, bo Polacy byli najbardziej bramkostrzelną drużyną tamtego turnieju. Siedemnaście goli w sześciu meczach to średnia imponująca i taka, która jeszcze podbijała uwielbienie kibiców, zwłaszcza tych młodocianych, wpatrzonych w graczy tamtej drużyny jak w obrazek. Ja nie chciałem być wtedy van Bastenem, Papinem czy Schillacim. Ja chciałem być tylko i wyłącznie Kowalczykiem albo Juskowiakiem. Mając w pamięci wyczyny młodego Kowala sprzed kilkunastu miesięcy z Sampdorią, byłem jego absolutnym psychofanem, a spotkać go po latach w roli mojego redakcyjnego kolegi było przyjemnością tyleż wielką, co niespodziewaną.

Wojciech Kowalczyk cieszy się po strzeleniu gola w finale z Hiszpanią. W tle Jerzy Brzęczek i Andrzej Kobylański

Ten serial pokazał całą drogę tych chłopaków do olimpijskiego srebra. Chwile trudne, jak lanie w Kopenhadze, prawie pozbawiające ich wtedy szans na turniej, czy podejrzenia o doping, do dziś nie do końca wyjaśnione. Ale pokazuje też chwile ogromnej radości i triumfu. Ja piszę o swoich odczuciach z perspektywy ówczesnego dziewięciolatka, a oni byli wtedy dwudziestolatkami, wychowanymi w PRL-u, biorącymi udział w największej imprezie sportowej, spełniających swoje marzenia i oglądających kolorowy świat „zgniłego zachodu” z perspektywy słonecznej i kolorowej Barcelony. Oni też go chłonęli, grając przy tym w piłkę na największej scenie i do tego grając rewelacyjnie, co na tle ówczesnej reprezentacyjnej beznadziei, wybrzmiewało jeszcze głośniej.

„Będzie trójka”

„Wielka Gra” świetnie oddała ten nastrój w kadrze, te heheszki i napięcia między nimi, poczucie dobrze zorganizowanej i zgranej grupy, mającej swoją hierarchię i miejsce dla każdego. Najlepiej to pokazują nieoficjalne nagrania wideo z amatorskich kamer, tak w tamtych czasie popularnych. Jednym z moich ulubionych momentów jest fragment, kiedy kilku członków zespołu w pokoju hotelowym rozmawia przed jednym z meczów jaki będzie wynik i pojawiają się propozycje: 1:0, 1:1, 2:0. W końcu z jednego z łóżek podnosi się Kowal i z charakterystycznym uśmiechem stwierdza: – Będzie trójka, czym rozbraja wszystkich zgromadzonych w pokoju.

Reklama

Nie wszystko pamiętałem. Niektóre rzeczy z mojej ówczesnej dziewięcioletniej świadomości się zatarły. Pamiętałem bramki Juskowiaka z Kuwejtem, to nieoczekiwane lanie, jakie sprawiliśmy Włochom, młodzieżowym mistrzom Europy. Pamiętałem Katar i Australię, choć akcji bramkowej na 6:1, o której mówił Kowal łamiącym się głosem, jako o najpiękniejszej, w jakiej brał udział, akurat nie zarejestrowałem. A może nawet jej wtedy na żywo nie widziałem, bo zasnąłem? Nawet jeśli tak było, to obejrzenie jej polecam każdemu, niezależnie od osobistego stosunku do tamtego turnieju olimpijskiego.

Ale jedno pamiętam najbardziej. Kibicowskie poczucie wściekłości, żalu i niewykorzystanej szansy po ostatnim gwizdku finału na Camp Nou. To pierwsze, to dziecięce, tak bardzo nieskażone jeszcze futbolowymi niuansami. Moja wielka radość po golu Kowala do szatni i piętnaście minut radości w przerwie, że mamy to, że jesteśmy lepsi. Ten niesamowity pościg i bramka Stańka na 2:2, po której kibicowska euforia mieszała się z pewnością, że teraz to już musimy dobić rywala. I ta ostatnia minuta… Nie potrafiłem zrozumieć, jak obrońcy stojący na linii bramkowej nie mogli wtedy wybić tej piłki strzelonej przez Kiko. Nie potrafiłem zrozumieć, jak Polacy byli w stanie się cieszyć na olimpijskim podium ze srebra po takim meczu. Świetnie zresztą ten moment przejścia polskich piłkarzy od rozpaczy do radości był w serialu pokazany.

Tamto osiągnięcie to wciąż ostatni medal jakiejkolwiek polskiej reprezentacji piłkarskiej w wymiarze globalnym. I niestety, nie zanosi się na razie, że przestanie być ostatnim. Dzięki temu dokumentowi przeniosłem się do okresu, który dziś mógłbym określić jedynie jako sielankowy i beztroski. Może i brzmię dla dwudziestolatków tak samo, jak dla mnie boomerzy opowiadający o meczu na Wembley w 1973 roku, ale co tam. To właśnie jest piękno piłki, że każdy własne futbolowe pamiątki gromadzi w zakamarkach swoich wspomnień jako najcenniejsze relikwie, a takie momenty jak „Wielka Gra” pozwalają się do nich chociaż na chwilę przenieść.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. Newspix

Kibic FC Barcelony od kiedy Koeman strzelał gola w finale Pucharu Mistrzów, a rodzice większości ekipy Weszło jeszcze się nawet nie znali. Fan Kobe Bryanta i grubego Ronaldo. W piłce jak i w pozostałych dziedzinach kocha lata 90. (Francja'98 na zawsze w serduszku). Ma urodziny tego dnia co Winston Bogarde, a to, że o tym wspomina, potwierdza słabość do Barcelony i lat 90. Ma też urodziny tego dnia co Deontay Wilder, co nie świadczy o niczym.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

41 komentarzy

Loading...