Reklama

Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

20 kwietnia 2024, 08:32 • 8 min czytania 0 komentarzy

David James, Glen Johnson, Sol Campbell, Jermaine Defoe, Yakubu Aiyegbeni czy Nwankwo Kanu to najpopularniejsi zawodnicy grający w Portsmouth. Ta lista jest okazała i wręcz kultowa, ale również pokazuje, jak wiele czasu upłynęło w historii futbolu. Wszyscy występowali bowiem dla „Pompey”, gdy klub znajdował się jeszcze w Premier League, a było to już 14 lat temu. Po sezonie 2009/10 ekipa zanotowała trzy spadki w cztery lata i dopiero w tym roku ponownie zagra w Championship. Awans był ogromnym sukcesem dla całego Portsmouth, a wszystko sfilmował polski fotograf, Marcin Jędrysiak. Jego wideo stało się popularne na całym świecie. 

Awans z perspektywy drona. Po 12 latach Portsmouth znowu zagra w Championship

Z perspektywy 14 lat wspomnienie występów Portsmouth w Premier League jest jak mara senna. Od tego czasu nastąpiło całkowite wywrócenie hierarchii w angielskiej piłce, a trzeba podkreślić, że „Pompey” nie zostawili po sobie dobrego wrażenia. Ostatni sezon, który spędzili w elicie, wyglądał jak nieśmieszny żart bogaczy, którzy zrobili sobie z dwukrotnego mistrza Anglii zabawkę. Problemy finansowe sprowadziły klub na dno. Dosłownie, bo Portsmouth musiało drżeć o to, czy utrzyma się w League Two – ostatnim profesjonalnym piłkarskim szczeblu rozgrywkowym na wyspach. Z niebytu uratowali go kibice. Ci sami, którzy teraz mogli świętować awans do Championship. Najlepiej widać ich na filmie, który nagrał Marcin Jędrysiak.

Historia klubu uwieczniona przypadkiem

Zapewne domyślasz się, co dzieje się teraz na moim telefonie – powiedział i wysłał zdjęcia artykułów i wiadomości, które zalały jego skrzynkę pocztową, po czym przechodzi do swojej opowieści o Portsmouth.

– Stało się to całkiem przypadkowo. Jestem fotografem, ale z Portsmouth nie byłem mocno związany. Pewnego wieczoru, kiedy zespół grał mecz, pojechałem zrobić kilka zdjęć dronem. Było to spotkanie przeciwko Boltonowi, które zakończyło się wygraną 2:0. Fotografie szybko obiegły internet. Dużo osób mi gratulowało i byli mi wdzięczni za to, jakie zdjęcia zrobiłem Portsmouth. Od tego momentu zacząłem bacznie obserwować poczynania drużyny – wraca pamięcią fotograf.

Reklama

Wiem, że kilkanaście lat temu klub stał na skraju bankructwa i brakowało tylko godzin, aby ogłosił upadłość. Fani wzięli jednak wszystko w swoje ręce, dzięki temu przetrwał to załamanie – dodaje Jędrysiak.

Co gorsza, w tej wypowiedzi nie ma krzty przesady. Tylko w ostatnim sezonie Portsmouth w Premier League klub czterokrotnie zmieniał właściciela. Najpierw Sulaiman Al-Fahim – ten sam, który brał czynny udział w przejęciu Manchesteru City przez rodzinę królewską z ZEA – wykupił „Pompey” od Sachy Gaydamaka. Władzę sprawował jednak tylko sześć tygodniu, a później na jaw wyszło, że pięć milionów na poczet kupna ukradł z konta swojej żony, za co skazano go na pięć lat pozbawienia wolności. Po 40 dniach 90% akcji wykupił Ali Al-Faraj. A przynajmniej twierdził, że tak się nazywa.

Oszuści, pozerzy, złodzieje

Kibice uważają, że Al-Faraj to tak naprawdę Balram Chainrai, który miał pomóc rodzinie Gaydamak w wyciągnięciu jak największej sumy pieniędzy z klubu, zanim konta zostały zamrożone. Swoje argumenty popierają tym, że na początku lutego 2010 roku Al-Faraj stracił swoje udziały w Portsmouth na rzecz dłużnika, którym był wspomniany Chainrai. Nepalczyk miał mu pożyczyć 17 milionów funtów pod zabezpieczenie terenu wokół stadionu Fratton Park i samej marki „Pomey”. Gdy przyszło do spłaty, Al-Faraj miał puste kieszenie, a Chainrai przejął kontrolę nad klubem. Chciał go od razu sprzedać, ale w międzyczasie wydzierżawił Fratton Park miastu Portsmouth, zapewniając sobie zyski z wynajmu na poziomie prawie miliona funtów rocznie.

Ta pokręcona sytuacja zakończyła się zamrożeniem kont Portsmouth 26 lutego 2010 roku. Klub trafił w ręce likwidatora sądowego – firmy UHY Hacker Young, odebrano mu pieniądze z praw telewizyjnych i rozdysponowano między ekipami, którym „Pompey” zalegali z wypłatą za transfery. Zespołowi odjęto dziewięć punktów w Premier League, co oznaczało niemal pewny spadek. Choć już przed sezonem było wiadomo, że będzie jedną z najsłabszych drużyn w lidze, to Avram Grant starał się wycisnąć z zawodników jak najwięcej. Zadanie miał wręcz karkołomne, bo w ciągu pięciu miesięcy piłkarzom czterokrotnie nie wypłacono pensji. Degradacji nie udało się uniknąć, ale Portsmouth dotarło do finału Pucharu Anglii. W maju 2010 roku przegrało na Wembley z Chelsea, ale zapewniło sobie prawo gry w europejskich pucharach. Z tego przywileju zrezygnowało po spadku, bo klub ledwo wiązał koniec z końcem, dzięki czemu w Lidze Europy wystąpił Liverpool.

Jeśli jeszcze nie pogubiliście się w tym natłoku zmian właścicielskich, to trzymajcie się mocno. Portsmouth po spadku znalazło się na skraju bankructwa. Władze wydały nawet oficjalny komunikat w tej sprawie na swojej stronie: „Bardzo prawdopodobne, że klub zostanie teraz zamknięty i zlikwidowany przez likwidatora sądowego”. Wtedy Sascha Gaydamak przypomniał sobie o istnieniu tej drużyny i stwierdził, że ma rozwiązanie sprawy. Jego zobowiązania spłacił Rosjanin Władimir Antonow i to on został nowym właścicielem klubu. Okazało się jednak, że jest oszustem finansowym i w listopadzie 2011 roku wydano za nim europejskich nakaz aresztowania, a przed pięcioma laty sąd w Sankt Petersburgu skazał go na kolonię karną. Dwa lata później prokuratura w Rydze wlepiła mu kolejny wyrok.

Kibice uratowali klub

Oficjalnie klub reprezentowała spółka Portsmouth Football Club Limited. Szybko okazało się, że to wydmuszka, która wpędziła „Pompey” w kolejne problemy. Kłopoty finansowe nie minęły, tak samo jak nadzór likwidatora sądowego, co skończyło się kolejnym oświadczeniem, mówiącym o tym, że jeśli nie uda sprzedać się zawodników, Portsmouth przestanie istnieć. Trzech najlepiej opłacanych piłkarzy opuściło to portowe miasto i udało się po raz kolejny oszukać przeznaczenie. W końcu dzięki wsparciu brytyjskiego parlamentu klub trafił w ręce kibiców, którzy zjednoczyli się pod nazwą The Pompey Supporters Trust. To oni wyprowadzili wszystko na prostą.

Reklama

Jeśli chodzi o sam klub to czuć ogromne wsparcie od kibiców. Na każdy mecz przychodzi mnóstwo osób. Praktycznie co spotkanie stadion jest pełen, a mowa przecież o 20 tysiącach. Piłkę w Portsmouth traktuje się jak religię – tłumaczy Jędrysiak. Podkreślał to również Avram Grant, kiedy rozstawał się z klubem po spadku. – Zostałem zasypany listami i e-mailami od fanów. Wiele z nich sprawiło, że łzy napłynęły mi do oczu – ale uwierzcie mi, odpowiem na nie, choć wymaga to wiele pracy. Nigdy nie zapomnę o was, wiernych fanach „Pompey”, którzy bez wątpienia pomogli mi uratować zespół w tak skomplikowanej sytuacji. Niewiele jest drużyn na świecie, które mają kibiców tak pełnych pasji i oddania jak wy. Współpraca z wami to najlepsza nagroda, jaką mogłem otrzymać.

Rok po przejęciu klubu The Pompey Supporters Trust posiadało 2300 akcjonariuszy, którzy zgromadzili blisko 2,5 mln funtów. Po półtora roku stowarzyszenie poinformowało, że Portsmouth spłaciło wszystkich wierzycieli i byłych zawodników. W 2016 roku nazwiska wszystkich zaangażowanych osób wypisano na tablicy „Wall of Fame”, zlokalizowanej na tylnej zewnętrznej ścianie trybuny północnej Fratton Park.

Disneyowskie zakończenie

W końcu, po wielu perturbacjach, zarządzaniu przez oszustów, pozerów i złodziei, Portsmouth wyszło z kryminalnej spirali, trafiło w ręce kibiców. Życie napisało jednak jeszcze jeden istnie disneyowski scenariusz i tego przymiotnika używamy nie bez przyczyny, bo od sierpnia 2017 roku właścicielem „Pompey” jest były dyrektor naczelny Disneya, Michael Eisner, zarządzający firmą The Tornante Company. Oczywiście zgodę na to wydało stowarzyszenie The Pompey Supporters Trust, które nadal działa blisko klubu.

Odkąd Eisner przejął klub, nie ma już takich problemów i Portsmouth się rozwija – wyjaśnia Jędrysiak.

Problem w tym, że odkąd rozpoczęła się disneyowska przygoda „Pompey”, zespół nie ruszył się z League One. Dwa razy nie przebrnął baraży. Za każdym razem powielał się ten sam scenariusz, o którym mówi nam fotograf. – W przypadku Portsmouth często powtarzała się historia, że do Świąt Bożego Narodzenie piłkarze grali bardzo dobrze. Wygrywali mecze i plasowali się w czołówce. Po nich, do maja remisowali bądź przegrywali niemal każde spotkanie, więc każdy obawiał się, że i tym razem stanie się to samo i nikt nie robił sobie wielkich nadziei [Portsmouth zajmowało 1. miejsce podczas Świąt Bożego Narodzenia – przyp. red.]. Tym razem było inaczej. Dalej zwyciężali, dzięki czemu udało im się pozostać na szczycie ligi.

Film, który obiegł cały świat

Portsmouth pozostaje niepokonane od 20 stycznia. W starciu z Barnsley 16 kwietnia przyklepało awans do Championship po 12 latach. Było to niebywale wyczekiwane wydarzenie nie tylko dla klubu, co całego miasta, a udało się to uwiecznić polskiemu fotografowi.

Moim marzeniem było nagrać jak piłkarze i kibice Portsmouth świętują awans. Gdy po problemach na przełomie grudnia i stycznia, zespół wrócił na prowadzenie w League One, pomyślałem sobie, że być może będę miał okazję to sfilmować. Przygotowywałem się, by sobie z tym poradzić. Udało się nagrać film, ale nie spodziewałem się, że zostanie tak przyjęty na całym świecie – kończy. O tym filmie rozpisywały się największe sportowe portale na świecie od Daily Mail, The Sun czy The Athletic aż po Markę czy 11Freunde.

W najbliższych miesiącach Jędrysiak będzie miał więcej okazji na udokumentowanie ważnych momentów dla Portsmouth. Klub ma apetyty, by wrócić do elity. Jednak już sam awans po wieloletnich perturbacjach jest ogromnym sukcesem i jak widać, życie pozostaje najlepszym scenarzystą. A polskiemu fotografowi po prostu udało się zamknąć w kilkadziesiąt klatek historię spinającą klamrą uwalnianie się Portsmouth spod ciężaru przeszłości.

WIĘCEJ O ANGIELSKIM FUTBOLU:

Fot. MJ Photography

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Komentarze

0 komentarzy

Loading...