Reklama

Poczet gliwickich bohaterów nieoczywistych

redakcja

Autor:redakcja

14 maja 2019, 17:49 • 5 min czytania 0 komentarzy

Piast to na pewno nie Avengersi, których wszyscy znają i na których wszyscy stawiają. Jeśli już mielibyśmy użyć superbohaterskiego porównania, postawilibyśmy na Strażników Galaktyki, którzy atakując z tylnego fotela podbili serca publiki. Kogo znajdziemy w gliwickiej galerii bohaterów nieoczywistych? Oczywiście moglibyśmy… wymienić prawie wszystkich, bo taka to drużyna. Ale postawmy na tych, dla których gliwicki happy end napisze najmocniejszą puentę.

Poczet gliwickich bohaterów nieoczywistych

TOMASZ JODŁOWIEC

Tomasz Jodłowiec pokazuje jak pokręcone potrafią być losy piłkarza. Przebijał się do Ekstraklasy wolno i z niemałymi kłopotami: zaczął w Widzewie Łódź, gdzie w drugoligowych barwach przegrał cztery mecze i jeden zremisował. Poszło mu tak znakomicie, że aż trafił na wiosnę do Stali Głowno. 13 sierpnia 2005 roku zagrał dla ŁKS-u, jeszcze u boku Igora Sypniewskiego, ale to był koniec łódzkiej przygody: oddano go do Podbeskidzia. Dopiero tam pokazał się na tyle, że wziął go do siebie Groclin i Jodłowiec zaistniał w lidze.

Zaistniał na tyle, że zaczął otrzymywać powołania do kadry. Do pewnego momentu wydawało się, że będzie specjalizował się tylko w powołaniach na różne mniej lub dziwne castingi ligowców – zaliczył Tajlandię, Singapur,mecz z ligowcami z Bośni. Doszło do absurdu: gdy Jodłowiec miał 32 mecze w kadrze, zaledwie jeden był grą o stawkę. W dodatku wtedy, z Czechami jeszcze za Beenhakkera, wszedł raptem na minutę. Rekord świata.

KURS NA POGOŃ – PIAST W ETOTO: Pogoń 4.50 – remis 3.95 – Piast 1.80

Reklama

Ale później zagrał 90 minut z Niemcami na Narodowym i przebił szklany sufit, wchodząc na inny poziom. Stał się istotnym elementem najmocniejszej reprezentacji Polski ostatniego ćwierćwiecza. Nie, nie ciągnął wózka, ale na Euro zagrał w każdym meczu. W międzyczasie wszedł też z Legią do Ligi Mistrzów, zajmując trzecie miejsce w grupie, przed Sportingiem, co wcześniej wydawało się marzeniem ściętej głowy.

Ale jego reputacja właśnie w tym szczytowym momencie zaczynała się sypać zamiast iść w górę. Coraz słabsza forma boiskowa, do tego pogłoski o kłopotach z hazardem. Jodła wypadł z kadry, potem przestał grywać regularnie w Legii, aż wreszcie ta zdecydowała się go wypożyczyć do Piasta.

To miała być w zasadzie emeryturka, ot, wiadomo, że chłop na poziomie ligowym da radę, choć już raczej nie w grze o wszystko, PESEL też robi swoje – to rocznik 1985, powoli trzeba myśleć o wieszaniu butów na kołku.

A tymczasem Jodła postanowił kolejny raz zaskoczyć, bić się o tytuł, dokładając nie tylko równą, wysoką formę, ale i kluczowego gola na 2:1 z Jagiellonią, wciąż będąc formalnie piłkarzem Legii, którego Vuković chciałby przy Łazienkowskiej.

Jak się dobrze zastanowić, powstaje jedna z ciekawszych, bardziej zagmatwanych historii polskiej piłki ostatnich lat.

JAKUB SZMATUŁA

Reklama

Jakub Szmatuła jest tak doświadczonym zawodnikiem, że pamięta jeszcze jak siedział na ławie w Lechu Poznań za Norbertem Tyrajskim, Waldemarem Piątkiem, rywalizując o miejsce nr3 z Mariuszem Luncikiem. Nie był wtedy nastolatkiem, miał już 22 lata – niektórzy w takim wieku już pewnie bronią. On czekał dość długo.

W Gliwicach jest jedenasty rok. To klubowa legenda pierwszej wody. Ligowy kozak, nikt nie ma wątpliwości, wszyscy pamiętamy, że trzy lata temu w wicemistrzowskim sezonie został bramkarzem roku. Potrafił wtedy sam wygrać mecze.

Ale w tym rzecz. Już wówczas narracja „stary, ale jary” Szmatuła kradła nagłówki. Tak jak wydawało się, że Piast wycisnął wówczas swoje maksimum, podobnie myślało się o weteranie z bramki. Tymczasem mamy 2019 rok, Piast mierzy jeszcze wyżej, a Szmatuła w decydującym momencie sezonu broni karnego, choć był to jego pierwszy mecz od października.

MARCIN PIETROWSKI

Marcin Pietrowski to przykład zawodnika, który jest w lidze od zawsze, ale jakby go nie było, w zasadzie mało kto by się tym przejął poza samym Pietrowskim i rodziną zawodnika. Niby synonim solidności, ale i synonim przeciętności. Po 262 meczach jego bilans to 7 bramek i 15 asyst, a przecież często występował jako boczny defensor. Największy atut, czyżby boiskowa wszechstronność? Cóż, łatwo go zbyć mówiąc: no tak, każda drużyna potrzebuje zapchajdziury, który zagra tam gdzie akurat będzie potrzeba. Nic wielkiego nikt się po nim nigdy nie spodziewał.

Ale czas wreszcie Pietrowskiego docenić. Dość widzieliśmy zawodników, którzy przemknęli jak komety, pokazując jeden, dwa dobre mecze, by potem zażenować trzema słabszymi. Trenerzy uwielbiają wszystkich Pietrowskich tego świata, bo chcą ludzi, na których umiejętnościach mogą polegać, których wystawienie nie będzie przypominać loterii.

Pietrowski to chodząca rzetelność. Jest coś bardzo ujmującego w fakcie, gdy nie wybitny talent, a właśnie konsekwentna rzetelność pozwala wejść na szczyt.

PIOTR PARZYSZEK

Wszyscy byliśmy ciekawi co pokaże Piotr Parzyszek w Ekstraklasie, ale wracał do kraju – nie ukrywajmy – będąc na poważnej znoszącej. Był czas, gdy spodziewaliśmy się, że będzie bił się o króla strzelców Eredivisie, względnie będzie strzelał w Championship, a potem to ho ho, kadra i topowa liga Europy. Ale czas płynął, a młody-zdolny coraz bardziej stanowczo wjeżdżał na tory prowadzące w kierunku zmarnowania talentu.

W Gliwicach początek też miał wręcz koszmarny, do 13 kolejki czekał na trafienie. Wydawało się, że to człowiek zagadka. Wiosną to jednak jedna z najlepszych dziewiątek ligi. Liczby? Sześć goli, cztery asysty. Do tego piekielnie inteligentna gra, świetne uderzenie kierunkowe głową, mrówcza praca na rzecz zespołu. Mocny punkt, bez którego gliwiczanie na pewno tak regularnie by nie punktowali.

MICHAL PAPADOPULOS

Papadopulos w pewnym momencie nazywany był już Odpadopulosem. Czech miał dobre pierwsze wejście do Lubina, by potem jego indolencja w ataku była jedną z głównych przyczyn spadku. Nie odszedł głównie, że był za drogi i nikt go nie chciał – gdyby nie komin płacowy jaki stanowił, dawno by go w Polsce nie było.

Ostatecznie tak się zasiedział w Polsce, że siedzi w niej do dzisiaj, a teraz, mimo 34 lat na karku, cały czas potrafi dać impuls jako dżoker. To byłoby jego pierwsze mistrzostwo kraju w karierze.

DAMIAN BYRTEK I KARSTEN AYONG

No cóż, pół żartem, pół serio, ale chyba sami nie spodziewali się, że 14 maja będą mieli szansę na świętowanie tytułu, prawda? A jednak, choć na plecach kolegów, tak w razie czego będą mieli prawo wpisać sobie triumf do CV.

***

Zrzut-ekranu-2018-10-16-o-12.42.23

Najlepsza oferta powitalna na rynku: bonus 200% aż do 100 zł! Drugi bonus to podwojenie depozytu aż do 900zł! Dodatkowo jeszcze 40 zł we freebetach!

***

Wciąż mało ci ligi? Przesłuchaj „Weszłopolskich” w Weszlo.FM! W niej choćby rozmowa z Jakubem Szmatułą, bohaterem ostatniej kolejki.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...