Reklama

Cudowny gol Nalepy łyżką miodu w beczce zabrzańsko-gdyńskiego dziegciu

redakcja

Autor:redakcja

15 grudnia 2018, 20:51 • 4 min czytania 0 komentarzy

Fenomenalne trafienie z rzutu wolnego w wykonaniu Michała Nalepy zdecydowanie osłodził nam dzisiejsze popołudnie, spędzone na oglądaniu starcia Górnika Zabrze i Arki Gdynia. Poza tym strzałem nie było czego podziwiać, chyba że zaczniemy wyróżniać poszczególnych zawodników za waleczność i pojedyncze udane zagrania. Choć to raczej mija się z celem. Im dalej w las, tym bardziej było widać, że na zwycięstwie za wszelką cenę zależało tak naprawdę tylko gospodarzom. Podopieczni Marcina Brosza cisnęli do końca, ekipa Zbigniewa Smółki w pewnym momencie zadowoliła się jednym punktem. Na więcej zresztą nie zasłużyła.

Cudowny gol Nalepy łyżką miodu w beczce zabrzańsko-gdyńskiego dziegciu

Pierwszych kilka minut meczu zapowiadało jednak, że obejrzymy otwarte, dość efektowne spotkanie, toczone pod zdecydowane dyktando aktywnych i kombinacyjnie grających gości. Którzy już na samym początku spotkania dorobili się stuprocentowej okazji, ale tę popisowo spartaczył Maciej Jankowski. Nie ma sensu się nad nim pastwić, bo później i tak srogo od losu oberwał – rozbita głowa i rozkwaszony nos to naprawdę sporo nieprzyjemności jak na jeden mecz. Na szczęście nic poważnego się nie stało i Maciej raczej będzie mógł świąteczne potrawy spożywać bez grymasu bólu na twarzy.

Gdyby wtedy trafił, zamiast przymierzyć w nogi świetnie interweniującego Bielicy, mielibyśmy pewnie zupełnie inny, bardzo otwarty mecz. A tak? Lipa.

Żółto-niebiescy szybko stracili animusz, ich ofensywa zupełnie zdechła. Luka Zarandia nie błyszczał w dryblingu, Jankowski lizał rany, Janota tracił piłki, Aankour był bezużyteczny. Gospodarze niekoniecznie potrafili z tego skorzystać, choć trzeba im oddać, że przynajmniej próbowali. Niestety – ograniczyli swoje starania niemal wyłącznie do wrzutek w pole karne. Niekiedy przedwczesnych, forsowanych, niepotrzebnych. O ile odzyskiwanie piłki w środkowej strefie wychodziło im nieźle, tak później nie potrafili rozdysponować futbolówki w inny sposób, niż podaniem do boku, co było w gruncie rzeczy dość przewidywalne.

Reklama

Zawodził też wykonawca stałych fragmentów gry, Jimenez, notorycznie posyłając futbolówkę w nogi pierwszego obrońcy. Knocił do tego stopnia, że w końcu zdecydował się na krótkie rozegranie rzutu rożnego i… akurat z tej akcji padła bramka. W polu karnym najsprytniej nabiegł i wyskoczył niezawodny w takich przypadkach Dani Suarez i głową skierował piłkę do siatki, niejako pieczętując w 31. minucie optyczną przewagę zabrzan.

Druga połowa przyniosła sporo ożywienia z obu stron, zwłaszcza tej gdyńskiej, która ewidentnie została dotknięta pobudzającą mocą trenerskiej suszarki. Wciąż bez wielkiej piłki z obu stron, ale zrobiło się trochę ciekawiej. No i przyniosła też bramkę Michała Nalepy – absolutnie fenomenalny strzał z rzutu wolnego, choć pewnie znajdą się takie bramkarskie autorytety, które zarzucą Danielowi Bielicy delikatny błąd w ustawieniu i nie do końca prawidłową pracę nóg. Choć wydaje się jednak, że po prostu uderzenie było potężne, precyzyjne, a co za tym idzie – nie do wyjęcia.

Gol sezonu? Kto wie, na pewno mamy kandydata do nagrody.

Ale po strzeleniu gola Arka znów spuściła z tonu, nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę, że po jednym z kontrataków doczekała się rzutu karnego, później anulowanego przez VAR. Mateusz Młyński – który dał ciekawą zmianę, aczkolwiek na jedno jego niezłe zagranie przypadało kilka niedokładnych – świetnie sobie poradził z obrońcą i wykorzystał kontakt, żeby wywalczyć jedenastkę. Na jego nieszczęście, kilkanaście sekund wcześniej faul popełnił Adam Danch, co przeoczył arbiter główny, ale wychwycił sędzia VAR-owy. I z karnego nici.

Reklama

Ostatecznie zatem Łukasz Szczech meczu swoim niedopatrzeniem nie położył, ale miał kilka szemranych decyzji, które warto odnotować. A to nie pokazał drugiej żółtej kartki za nakładkę, a to umknęło mu zagranie ręką. Tu pomyłeczka, tam kolejna i trochę się ich w sumie nazbierało.

Tymczasem Górnicy cisnęli do ostatnich sekund, korzystając z hektarów wolnej przestrzeni, jakie z biegiem czasu pojawiły się w środkowej strefie. Gdzie niepodzielnie królował dzisiaj Szymon Żurkowski. Może nie był to jakiś olśniewający mecz w jego wykonaniu, ale mimo wszystko trzeba tego gościa docenić. Był wszędzie, rozgrywał, odbierał, utrzymywał się przy piłce, grał pod faul. Brakowało tylko bramki, choć strzałów oddał całkiem sporo. Jednak bez niezbędnego łutu szczęścia.

No i chyba bez wystarczającego wsparcia ze strony partnerów – części z nich brakuje po prostu odpowiedniej klasy piłkarskie, a inni – jak choćby Igor Angulo – mieli zwyczajnie kiepski dzień.

Ostatecznie podział punktów, satysfakcjonujący raczej Smółkę niż Brosza. Świadczyły o tym zmiany tego pierwszego, ewidentnie sygnalizujące, że gdynianie punkt przyjmują z zadowoleniem. Arka ma względnie bezpieczną pozycję w tabeli, Górnik wciąż musi drżeć o swój los. Jednak – jeżeli przymkniemy oko na prostackie schematy rozegrania akcji i niedostatki techniczne – ekipa z Zabrza naprawdę zaczyna przypominać team z zeszłego sezonu. Wybieganie, dyscyplina taktyczna, waleczność, przebojowość poszczególnych piłkarzy robiła pewne wrażenie. Jeśli tak będą grać wiosną – zwycięstwa przyjdą, a spadek im nie zagrozi.

Choć trochę szkoda, że doniosłego jubileuszu nie udało się uświetnić boiskowym triumfem.

[event_results 548002]

fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...