Bzzz-bzzzz. Bzzz-bzzz. Zawsze na dźwięk budzika przypominam sobie pierwszą scenę z „Dnia Świra”. Adam Miauczyński wstawał sfrustrowany i przeklinał życie. Nie mam na to czasu, poranek musi być starannie rozplanowany.
4:15 – pobudka
4:16 – zakładam kapcie
4:18 – seria przysiadów, brzuszków i pompek
4:25 – zarówno prysznic, jak i śniadanie
4:29 – zapinam koszulę, osiem guzików, zaczynam od góry, ostatni pozostaje rozpięty
Kawa – czarna. Cukier to węglowodany, po strzale insulinowym będę senny. Nie mam czasu być sennym. Ale i tak zamieszam. Siedem razy w prawo, trzy razy w lewo. Nie stukam łyżką w krawędź kubka. Piję gorącą, hartuję przełyk, rozbudzam organizm
O 4:40 muszę wyjść z hotelu. Umówiliśmy się ze sztabem na 7:30, ale nic nie zostawiam przypadkowi. 5:24 melduję się przy Bułgarskiej.
– Dzień dobry, panie Adamie! – wita mnie mężczyzna przy wjeździe.
– Dzień dobry, panie Mariuszu! – odpowiadam. Imię ciecia znam. Poprosiłem o listę wszystkich pracowników, nie mogę traktować ich jak powietrze. Profesjonalizm, budowanie relacji zarówno towarzyskich, jak i służbowych. Wjeżdżam. Ochroniarz w holu to Maciej, o dwunastej zmienia go Krzysztof. Na urlopie jest starszy Henryk, wraca w przyszłym tygodniu. Witam się ze wszystkimi, skórzane torby Louis Vuitton kładę w gabinecie. – Cholera jasna – klnę pod nosem. Wiedziałem, że czegoś zapomnę. Na tablicy korkowej są tylko białe pinezki. Miałem zamówić niebieskie – dwadzieścia dwie sztuki – i domówić cztery białe, żeby było po równo.
Z torby wyciągam teczki. Biała z gumką, biała na plastikowe zatrzaski, biała ze sznureczkiem. Niebieska z gumką, niebieska na plastikowe zatrzaski, niebieska ze sznureczkiem. Zarówno pióra, jak i długopisy przywiozłem już wczoraj.
Rozlega się pukanie.
– Tak, proszę? – widzę znajomą twarz.
– Panie thhhenerze, przywiozłem te wieszaki z Ikei, co thhenehh phhhosił wczohhhaj – mówi Piotrek.
– Są haczyki zamiast uchwytów? – doprecyzowuję.
– Tak jak thhhenehhh zamawiał – kłania się.
– Okej. Poproś kogoś, żeby ci pomógł i podmieńcie te uchwyty na haczyki. Zarówno w szatni gospodarzy, jak i gości – ucinam temat.
O 7:15 na stadion docierają asystenci. Kwadrans później zaczynamy rozmowę przy kawie. Tym razem mieszam trzy razy w lewo i siedem w prawo – dla zasady. Rozmawiamy przy okrągłym stole – prawdopodobnie Piotr przywiózł go w nocy z Ikei, wczoraj go o to poprosiłem. Prosiłem też o stopera i środkowego pomocnika, ale tym zajmę się już sam. Może lepiej będzie, jak Piotrowi zostawię tę Ikeę…
***
– Trenerze, te dwa treningi dziennie, do tego odprawa taktyczna… Wie, trener, wcześniej to na jeden kręcili nosem. Jak mecz w sobotę, to poniedziałek wolny. Jak w niedzielę, to widzieliśmy się dopiero w środę na rozruchu – tłumaczy ten gość, którego Piotr kazał zostawić w sztabie.
– A co z tymi rozruchami? – dopytuję.
– Pół godziny na salce, streczing, później trucht do Lasku Marcelińskiego – mówi.
– I gdzie z tego lasku dalej?
– No… na stadion.
– Warty?
– Nie, nie. Na nasz, tu z powrotem.
– Ile takich interwałów?
– No… jeden.
– To zmiana zasad. Salka zostaje. Streczing też. Wydłużamy je do godziny. Lasek może być, ale po Marcelińskim biegniecie na Golęciński i przez park Górczyński wracacie…
– Ale to będzie z piętnaście kilometrów!
– … i tak trzy pętle.
***
Pierwszy trening przebiegł bez większych komplikacji. Tylko zdziwiła mnie obecność tego gościa w długich włosach.
– Skąd ty się, chłopaku, wziąłeś?
– Ja był w SPA, tu dawno nie grać u Ivan, stoper, Nikola – mówi z bałkańskim akcentem.
Aaaaa, tak! Dopiero po chwili skojarzyłem, że był w kadrze. Świetnie, Piotr się ucieszy, że nie będzie do tej Ikei jeździł sam.
***
– Panie trenerze, o piętnastej konferencja! – przypomina rzecznik. „Łukasz, pięć lat w klubie, przychodzi o 8:15, dwa numery telefonów – prywatny i służbowy, dzwonić pod służbowy” – otwieram kolejne szufladki w płatach ciemieniowych.
Luzik. Dzisiaj konferencja, a później już tylko przedmeczówki i pomeczówki. Wchodzę do sali – matko z córką, ostatni raz tyle ludzi było w Arłamowie, gdy chłopaki od Basałaja wprowadzili do konferencji kawę i słodkie.
Zarówno w ofensywie, jak i defensywie. He, he. Tak, tak, będę stawiał na młodzież. Tak, Lech silny klub. Tak, oczywiście, ważny każdy kolejny mecz.
– Powiedz, że trzy pytania i koniec – pukam w kolano Łukasza.
– Ostatnie trzy pytania – komunikuje rzecznik.
Wychodzimy, w holu mijam Piotra.
– Thhhenerze, bo chłopaki mówią, że dwa thhheningi to thhhochę dużo… – wysapuje znad kartonów z logo szwedzkiego koncernu.
– Którzy chłopaki?
– No…
– Którzy?
– No Maciek i Mihai…
– Mhm.
***
19:42. Popołudniowy trening skończony. Dzisiaj chłopcy mieli luźniejsze zajęcia, zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. Jarek mówi, że albo zimą namówimy Tytonia, albo on wraca do Naprzodu Rydułtowy, bo z tymi ananasami nie wyrobi. Bogdan obdzwonił rezerwy Lechii i Legii. Sławek i Krzysiu mu powiedzieli, że pomyślą i się odezwą.
Muszę zadzwonić do pana Jacka, żeby przywiózł czeki z Wronek.
***
Przed 21 wyjeżdżam ze stadionu. Zmrok już dawno zapadł, z okna taksówki widzę dwie zziajane postacie, które słaniając się na nogach wybiegają zza rogu Ptasiej.
– Maciek, Mihai, jutro zbiórka o 7:30. Możecie spać w klubie, Bogdan zostawił karimaty dla was. No, trzymajcie się, pa!
***
Dobranoc, Pamiętniczku
Adam
***
zbieżność imion, nazwisk, zachowań jest kompletnie przypadkowa
albo i nie