Tytułowe pytanie może szokować, ale perspektywa drugiego z rzędu braku awansu do fazy grupowej Ligi Europy każe je zadać całkiem na poważnie. Warto napisać, o co tak naprawdę idzie gra i jak ważne są spotkania z Dudelange oraz ewentualnie z Cluj.
Aby nikt nam po raz tysięczny nie zarzucił, że jesteśmy wrogami Legii bądź Dariusza Mioduskiego, od razu zaznaczymy, iż najlepiej sytuację finansową klubu opisuje jeden z jej kibiców, Marcin Żuk, w artykułach na portalu legia.net. Można je przeczytać TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ. W zasadzie wszystko, co przeczytacie poniżej jest wyciąganiem oczywistych wniosków z ogólnodostępnych informacji.
*
Dariusz Mioduski wielokrotnie zaznaczał, że celem Legii jest gra w fazie grupowej Europy, a Liga Mistrzów to po prostu gigantyczny bonus. Bez LE budżet klubu po prostu się nie spina i wtedy trzeba szukać pieniędzy poprzez sprzedaż zawodników. Aby jednak sprzedawać piłkarzy za naprawdę wysokie kwoty, trzeba takich zawodników mieć. Do tego dojdziemy.
Szacunkowo: przychody Legii z wyłączeniem europejskich pucharów oraz transferów to około 100 milionów złotych rocznie, natomiast koszty stałe to około 160 milionów złotych (a wydatki akurat w poprzednim sezonie pewnie wyższe, oszacujmy je na 170). Rok temu było łatwiej poradzić sobie z tym finansowym kryzysem. Po pierwsze – Dariusz Mioduski kupił klub z ok. 15 milionami złotych na koncie, a mniej więcej drugie tyle miało spłynąć w ramach rat z przeprowadzonych wcześniej transferów. Dodatkowo miał większą zdolność pożyczania pieniędzy, także własnych.
Jednak drugi rok z rzędu z podobną stratą oznacza sporych rozmiarów katastrofę. Katastrofę, którą mógłby udźwignąć Bogusław Cupiał czy Józef Wojciechowski, ale nie Dariusz Mioduski. Przy czym awans do LE też nie rozwiązuje problemu, ale daje czas, aby się nim zająć. Przegrywając ze Spartakiem Trnawa Legia straciła możliwość dojścia do LE poprzez ostatnią rundę kwalifikacji Ligi Mistrzów, co dałoby dodatkowe dwadzieścia (!) milionów złotych. Teraz za awans do LE można dostać już „tylko” dwadzieścia pięć milionów złotych, plus oczywiście możliwość wywalczenia kolejnych pieniędzy dzięki ugranym punktom (0,8 miliona złotych za każdy punkt) i dniom meczowym. Generalnie uznaje się, że awans do LE, ale tą właściwą ścieżką (przez ostatnią fazę eliminacji LM) to dla klubu dodatkowe 50 milionów złotych, jeśli zliczyć wszystkie możliwe przychody. Ścieżką gorszą – dodatkowe 30. Ale część tej kwoty (niecałe 10 milionów) wpłynęłoby na konto dopiero w czerwcu przyszłego roku, czyli późno, a część trzeba wypracować meczami.
O jak dużych i trudnych do wypracowania inaczej sumach mówimy, każdy może sobie wyobrazić dzięki bardzo prostemu zadaniu: przez 4,5 roku panowania poprzedniego zarządu, klub rok w rok grał w Lidze Europy, a raz nawet w Lidze Mistrzów i przy okazji prowadził regularną i zyskowną politykę transferową. Według ostatniego dostępnego sprawozdania na 30 czerwca 2017r. klub wypracował zysk operacyjny EBITDA 91 mln złotych, z czego 15 milionów zostało na koncie, 15 miało dojść z transferów z poprzedniego sezonu, a za 40 mln spłacono dług wobec ITI.
91 milionów, czyli suma zbliżona do tej ew. utraconej podczas dwóch ostatnich podejść do LE.
Nie da się takich pieniędzy stracić i jednocześnie funkcjonować sobie jak gdyby nigdy nic.
*
Jeśli cofniemy się do przywołanych artykułów Marcina Żuka, dowiemy się z nich, że po braku awansu do LE rok temu przychody Legii mogły spaść do 106 milionów złotych, natomiast koszty wyniosły 160 milionów. Po odjęciu amortyzacji deficyt w kasie miałby wynieść minimum 30 milionów złotych. Teraz widnieje perspektywa co najmniej podwojenia tego deficytu. Po porażce w ubiegłym roku Mioduski miał opcję dużych oszczędności, pozostawienia poprzedniego sztabu, grania młodzieżą ściągniętą z wypożyczeń, zamrożenia transferów zakupowych, przyspieszenia sprzedaży najdroższych zawodników. Bolałoby, ale przyniosłoby efekty finansowe.
Od pierwszego nieudanego szturmu na Europę na Legii odbyła się tyleż bezsensowna, co kosztowna bałkańska rewolucja, dopełniona ściągnięciem na wysokie kontrakty piłkarzy z innych krajów. Płacono piłkarzom, których sprowadzano, ale też płacono piłkarzom, aby zgodzili się odejść. Oczywistym jest, że efektem tych roszad był wzrost kosztów i tylko w scenariuszu naprawdę optymistycznym należałoby pozostać przy kwocie 160 milionów (dlatego wyżej napisaliśmy o 170). A to wszystko przy spadku przychodów z dnia meczowego (coraz gorsza frekwencja) i przy prawodopodobnym spadku przychodów biznesowych. Jeżeli zatem Legia nie awansuje do LE to nie jest więc wcale takie pewne, że Legia wypracuje 106 milionów przychodów także w tym sezonie (dlatego powyżej napisaliśmy o 100), bo generalnie biznesowo radzi sobie gorzej niż wcześniej.
Jednocześnie nie za bardzo widać zawodników, których dałoby się sprzedać za dużą sumę. Może mógłby być kimś takim Sebastian Szymański, ale wątpliwe, aby akurat w tym momencie i szukając kupca na gwałt dałoby się uzyskać za niego naprawdę atrakcyjną cenę. Nie jest to niemożliwe, ale bardzo trudne (pamiętajmy, że np. w Anglii okienko już się zamknęło).
Transze z krajowych praw TV spływają w lipcu, styczniu oraz na koniec sezonu. Tej lipcowej, większej już nie ma. Zostaje styczniowa, ale mniejsza. To wszystko oznacza, że Legia od zaraz będzie potrzebowała miesiąc w miesiąc kilkunastu brakujących milionów złotych, aby regulować swoje zobowiązania, a perspektywy zarobkowe pojawią się dopiero podczas zimowego okienka transferowego (i nie będą to perspektywy nadzwyczajne), a takie poważne: za rok, podczas kolejnych eliminacji do europejskich pucharów.
*
W sytuacji braku awansu do LE optymistyczny scenariusz jest taki, że Legia sprzedaje w ciągu ostatnich dwóch tygodni sierpnia piłkarzy za 10 milionów euro, a jeszcze lepiej za 15 milionów. Hmm. Albo, że pojawia się książę z bajki – w postaci bardzo mocnego, w zasadzie płacącego – i to z góry – nierynkowe stawki sponsora (ale to naprawdę bajka), albo w postaci inwestora. Wydaje się, że inwestor nie miałby żadnej ochoty za udziały w klubie płacić cokolwiek, gdyż jego wartość jest w obecnej sytuacji znikoma/żadna lub zapłaciłby naprawdę symboliczną stawkę, a kasa poszłaby na zasypanie dołka. To by jednak oznaczało, że Dariusz Mioduski musiałby przyklepać własną gigantyczną stratę finansową. Przypomnijmy, że półtora roku temu za 40 procent udziałów zapłacił ok. 40 milionów złotych.
Pytanie pierwsze: czy ktoś taki się w ogóle pojawi?
Pytanie drugie: czy ktoś taki zdoła przeprowadzić transakcję w 2-3 miesiące?
Pytanie trzecie: czy Dariusz Mioduski zaakceptuje taki układ?
Wydaje się, że z Legią jest trochę jak z potężnymi bankami – jest za duża, aby upaść. W Warszawie jest tak dużo firm, jest też tak dużo majętnych kibiców, lub też po prostu ludzi, którzy chętnie ociepliliby swój wizerunek, że udałoby się uchronić Legię przed katastroficznym scenariuszem.
Za to może dojść do akcji trochę w stylu Ruchu Chorzów: z problemami z płatnościami dla piłkarzy, rozpaczliwymi próbami pozyskiwania kasy (Ruch np. sprzedawał prawa telewizyjne w przód, oddając sporo procentów firmie z Bydgoszczy, ale w ten sposób nie pozyska się tak wielkich sum). No i przede wszystkim może dojść do zmian wśród udziałowca/udziałowców.
Ale jeśli udziałowiec miałby pozostać ten sam, to musiałby… No właśnie, co?
I to jest najgorsze: nie wiadomo. Trudno wymyślić scenariusz, w którym udziałowiec jest ten sam i wszystko się jakoś kręci.
Brak awansu do LE oznacza zły klimat wobec klubu, kiepską frekwencję, generalnie niezbyt dobry moment, by miał pojawić się duży sponsor, a jeśli nawet – to przecież nie zapłaci wielkiej kasy z góry. Więc co? Zasypanie dołka własnymi środkami? Mówimy już o kwotach, z którymi problem mieliby ludzie bardziej majętni niż Dariusz Mioduski.
*
Jako PR-ową zaślepkę można uznać kwestię budowania ośrodka treningowego, bo jego koszt obliczono na 80 milionów złotych (pozostaje pytanie, czy nie należało stworzyć skromniejszego projektu), a Legia nie pozyska teraz kredytu na taką inwestycję, nie będzie miała wkładu własnego, szacowanego na minimum 20 procent (pomijając już to, z czego miałaby taki kredyt spłacać). Oczywiście ten temat będzie się pojawiał, bo jest bardzo wygodny: ma ruszyć kiedyś, ale nie wiadomo kiedy, więc trudno z tego rozliczać prezesa. Podobnie jest z budową boisk przy stadionie.
Marcin Żuk już dawno temu pisał, że Legia jest w stanie przetrwać jeden rok przez awansu do LE, ale dwa lata z rzędu oznaczają – jak to określił – „pójście pod wodę”.
Dlatego właśnie starcie z Dudelange/Cluj można określić jako jedno z najważniejszych w historii klubu. Trudno sobie przypomnieć, kiedy poprzednio porażka oznaczała tak gigantyczne kłopoty.
ILE ZARABIA SIĘ NA LIDZE EUROPY, DWA WARIANTY
Awans do Ligi Europy poprzez czwartą fazę kwalifikacji Ligi Mistrzów:
Pieniądze podniesione z boiska: 8 580 000 euro.
Pieniądze do podniesienia z boiska: 190 000 euro za każdy punkt.
Pieniądze od UEFA z market pool oraz za ranking: 2 000 000 euro.
Do wypracowania: przychody z dnia meczowego.
Awans do Ligi Europy ścieżką, którą teraz podąża Legia:
Pieniądze podniesione z boiska: 3 880 000 euro.
Pieniądze do podniesienia z boiska: 190 000 euro za każdy punkt.
Pieniądze od UEFA z market pool oraz za ranking: 2 000 000 euro.
Do wypracowania: przychody z dnia meczowego.
Trzeba też pamiętać, że Legia musi zapłacić 60 000 euro kary za zachowanie kibiców podczas meczu ze Spartakiem Trnawa.