Reklama

Wszystko dla igrzysk. Kszczot i Lewandowski dopiero się rozkręcają!

Kacper Bartosiak

Autor:Kacper Bartosiak

13 sierpnia 2018, 17:04 • 8 min czytania 9 komentarzy

Marcin Lewandowski i Adam Kszczot od lat byli naszym eksportowym duetem na 800 metrów. Od 2010 roku dzielili się medalami najważniejszych imprez w hali i na stadionie, jednak podczas mistrzostw Europy w Berlinie nie zobaczyliśmy kolejnego odcinka tej fascynującej rywalizacji. Po raz pierwszy mogliśmy im kibicować w oddzielnych startach i na efekty naprawdę nie sposób narzekać. Kszczot wrócił do domu ze złotem (trzecim z rzędu!) na 800 metrów, Lewandowski z cennym srebrem na 1500. Marzenia obu sięgają jednak o wiele dalej – żaden nie zdobył jeszcze medalu igrzysk olimpijskich, a start w Tokio w 2020 roku może być do tego ostatnią okazją.

Wszystko dla igrzysk. Kszczot i Lewandowski dopiero się rozkręcają!

W tej sprawie do samego końca nic nie było oczywiste. Kilkanaście dni przed ME obaj mieli spotkać się w bezpośredniej walce o medale mistrzostw Polski. Ostatecznie tak się jednak nie stało. Lewandowski postanowił jeszcze raz sprawdzić się na koronnym dystansie, z kolei jego długoletni rywal i kolega z kadry trochę nieoczekiwanie wybrał… 1500 metrów. Kszczot taką decyzję tłumaczył względami taktycznymi – w ten sposób mógł sprawdzić się jeszcze ze światową elitą na 800 metrów podczas mityngu Diamentowej Ligi w Londynie, gdzie udało mu się zresztą poprawić swój najlepszy w tym sezonie wynik.

Ostatecznie wskutek tego obaj ukończyli najważniejsze krajowe zawody ze złotymi medalami. Lewandowskiemu zdecydowanie dało to do myślenia – i to do tego stopnia, że do końca nie był pewny, który dystans wybrać podczas najważniejszej imprezy sezonu. O radę zapytał nawet… kibiców. Na Instagramie około 70 procent zainteresowanych podpowiedziało mu, by jednak spróbował sił na dłuższym dystansie – nawet pomimo tego, że to na 800 metrów mógł się pochwalić w tym sezonie lepszym wynikiem w światowych tabelach.

„Szukam nowych celów, nowych wyzwań. Właśnie z tego powodu wybrałem na ME 1500 metrów – mimo że będzie ciężej o medal niż na moim koronnym dystansie” – w ten sposób Lewandowski komentował potem w mediach społecznościowych swój ostateczny wybór. Przyznał, że do Berlina przyjechał przede wszystkim spełniać marzenia. W podjęciu trudnej, ale koniecznej decyzji mogły mu pomóc doświadczenia z ostatniej wielkiej imprezy.

Podczas mistrzostw świata w 2017 roku w Londynie „Lewy” boleśnie zderzył się z rzeczywistością. Wcześniej dwukrotnie kończył mistrzostwa świata na czwartym miejscu w gronie 800-metrowców i tym razem zapowiadał walkę o upragniony medal. Nieoczekiwanie dla wszystkich tym razem nie zdołał awansować nawet do finału. „Nie czuję się na tym dystansie spełnionym zawodnikiem i może już nie będę…” – mówił rozgoryczony na mecie. Start na dłuższym dystansie wypadł lepiej – Polak wystąpił w finale, ale zajął dopiero siódme miejsce. Mimo wszystko potraktował to jako poligon doświadczalny i w tym roku postanowił skupić się na jednym dystansie.

Reklama

Teraz też droga do medalu znów mogła wydawać się długa i kręta – czas Polaka dawał mu dopiero ósme miejsce w stawce najszybszych Europejczyków na 1500 metrów. Aspiracje do czegoś więcej zgłosił wygrywając w dobrym stylu bieg w eliminacjach. Pobiegł tam jak to ma w zwyczaju – długo plasował się w tyle grupy, by w kluczowym momencie przypuścić skuteczny atak. Po wszystkim przekonywał, że… dopiero się rozkręca i że w finale powinno być jeszcze lepiej.

Lewandowski mocno wierzył w medal, ale nie brakowało takich, którzy spodziewali się na podium trzech braci Ingebrigtsen. Z broniącym tytułu Filipem Polak spotkał się w półfinale i choć wygrał, to rywal zaimponował niesamowitym hartem ducha. Mniej więcej w połowie dystansu zaliczył upadek, ale zdołał dobiec do mety na pozycji gwarantującej awans do finału.

Najstarszy z trójki – Henrik – po złoto ME sięgnął w 2012 roku, ale najgłośniej było w ostatnich miesiącach o 17-letnim Jakobie. To właśnie z nim „Lewy” stoczył ostatecznie walkę o złoto. Mimo porywającego finiszu pierwszy był Norweg, ale srebro miało wyjątkową wymowę – to pierwszy medal mistrzostw Europy Polaka na tym dystansie od… 1971 roku! „Miałem niesamowitą 'lufę’ – nie czułem zmęczenia i cisnąłem do przodu. Ostatnie dwieście metrów było piekielnie mocne” – komentował na gorąco Lewandowski.

Rzeczywiście – gdyby meta była dwa metry dalej, to na rozpędzonego Polaka nie byłoby mocnych. Mimo wszystko finiszujący na trzeciej pozycji Jake Wightman był przekonany, że to „Lewy” sięgnął po złoto. „To prawdziwy drapieżnik. Przez cały bieg zdajesz sobie sprawę, że on gdzieś tam jest, ale naprawdę zaczynasz czuć jego obecność na ostatnich dwudziestu metrach. Jego przyspieszenie to coś niesamowitego – właśnie dlatego myślałem, że to on wygrał!” – tłumaczył Brytyjczyk.

Jak dwa dni później wyglądał finał rywalizacji na 800 metrów już bez Lewandowskiego? Zgodnie z marzeniami polskich fanów był solowym popisem Adama Kszczota. 28-latek sięgnął po historyczne trzecie z rzędu złoto ME – takiej serii nie miał wcześniej nikt, jednak warto dodać, że do 2010 roku impreza odbywała się co cztery lata, więc było o to trudniej. Mimo wszystko tegoroczna wygrana miała szczególny smak, bo w pokonanym polu został Pierre-Ambroise Bosse – złoty medalista mistrzostw świata sprzed roku.

Reklama

Polak finiszował wtedy drugi, ale obecny sezon był dla niego pod wieloma względami wyjątkowy. Musiał przygotować dwa szczyty formy – sierpniowe mistrzostwa Europy były drugą z docelowych imprez.  Pierwszą – halowe mistrzostwa świata na początku marca. Plan wypalił w stu procentach – udało się sięgnąć po dwa złote medale. Podobnie było zresztą w przypadku Lewandowskiego, który podczas HMŚ zdobył srebro na 1500 metrów. Wyjątkowe cenne – to jego pierwszy medal z jakichkolwiek mistrzostw świata.

Profesor wśród biegaczy

Kszczot od lat zachwyca nie tylko równą formą na najważniejszych imprezach (właśnie dorzucił – bagatela – dwunasty medal z zawodów tej rangi), ale przede wszystkim strategią. Jest uważany za jednego z najlepszych analityków w gronie 800-metrowców. „Nikt nie biega lepiej na tym dystansie pod względem taktycznym” – zachwycali się podczas ostatnich mistrzostw świata dziennikarze NBC. Kunszt Polaka docenia też jeden z jego największych rywali. „Niezależnie od tego, jak szybki jest bieg, Kszczot jako jedyny potrafi się do tego dostosować” – ocenił Bosse.

Pod tym względem dystans 800 metrów faktycznie jest wyjątkowy. Dwa kółka nie wybaczają błędów – każda reakcja musi być naprawdę dobrze przemyślana. Nie można zaatakować za wcześnie, bo mocni rywale tylko czekają na kontrę. Właśnie w takim stylu biega Kszczot – najpierw umiejętnie reaguje na poczynania przeciwników, by w końcówce próbować kontrataków na własnych warunkach. Zazwyczaj z bardzo dobrym skutkiem, ale… no właśnie, nie zawsze.

Największy problem Polaka to David Rudisha – absolutny fenomen w świecie biegów. Jeśli Kenijczykowi akurat nie dokuczają kontuzje, co ostatnio zdarza się dosyć często, to regularnie jest poza zasięgiem wszystkich. Na koncie ma dwa złote medale igrzysk olimpijskich oraz dwa triumfy w mistrzostwach świata. W 2012 roku w Londynie wyśrubował rekord świata do kosmicznego poziomu 1:40.91. Tamten finał igrzysk do dziś jest znany jako „najszybszy bieg w historii”.

Polaków w finale wtedy zabrakło. Kszczot ma zresztą do igrzysk przedziwnego pecha – w dwóch dotychczasowych startach ani razu nie walczył o medale. Za każdym razem w niemal identycznych okolicznościach – kończył swój półfinał na trzecim miejscu w wolniejszym biegu, z którego awansowało tylko dwóch najszybszych. W 2016 roku odważnie zapowiadał walkę o medal i deklarował życiową formę. Nikt się temu specjalnie nie dziwił – w końcu przyjechał na imprezę jako wicemistrz świata, który przed rokiem w finale przegrał tylko nieznacznie właśnie z Rudishą. W olimpijskim półfinale na ostatnich metrach stało się jednak coś, czego sam zainteresowany nie potrafił wytłumaczyć.

„Nie wiem co się stało. Nie wiem, dlaczego nogi nie podawały. Nie potrafię tego wytłumaczyć. (…) Jestem wkurwiony i rozżalony” – komentował po wszystkim nie przebierając w słowach. W finale pobiegł wtedy za to Lewandowski i ukończył rywalizację na szóstej pozycji. Medalu nie zdobyłby jednak nawet gdyby udało mu się pobić rekord życiowy – poziom znów był wysoki, choć już nie tak kosmiczny jak cztery lata wcześniej w Londynie.

Kolejne olimpijskie rozczarowanie skłoniło Kszczota do zmian. W zimowych miesiącach więcej czasu spędza na siłowni. Na początku 2018 roku zapowiedział więcej pracy nad dynamiką oraz wytrzymałością szybkościową – wyniki najważniejszych imprez zdają się bronić tego odświeżonego podejścia. Polak w świecie 800-metrowców jest nie tylko taktykiem, ale też pragmatykiem. Nie interesuje go śrubowanie życiowego rekordu i tabela najlepszych wyników w danym roku – najważniejsze są medale.

„Nie ma znaczenia jak szybko biegasz w trakcie sezonu. Liczy się tylko to, jak szybko i dobrze pod względem taktycznym poradzisz sobie w finale imprezy docelowej. To jest najważniejsze. Za kilka lat nikt nie będzie pamiętał, czy zwycięzca przybiegł na metę z czasem 1:41 czy 1:44, ale wszyscy będą pamiętali nazwisko mistrza” – tak Kszczot tłumaczył swoją filozofię na początku 2017 roku.

I choć największy rywal z krajowych bieżni postanowił spróbować czegoś nowego, to pod okiem „Profesora” dojrzewa nowe pokolenie utalentowanych zawodników. Michał Rozmys przegrał brąz mistrzostw Europy z Bosse o dwie setne sekundy, z kolei Mateusz Borkowski wpadł na metę tuż za nim. Obaj poprawili w finale rekordy życiowe. Rozmys po wszystkim nazwał nawet mistrza Europy swoim idolem z dzieciństwa, przez którego w ogóle zainteresował się zawodowym bieganiem, choć jest od niego przecież tylko o pięć lat młodszy.

Świętowanie nie trwało jednak długo. Kszczot już w Berlinie deklarował, że myśli o operacji Tokio 2020. „Ten medal to rzecz, która strasznie mnie motywuje” – przyznał i zapowiedział… kolejne zmiany. Niemal na pewno odpuści kolejny sezon halowy, który od lat zaliczał się przecież do jego specjalności. Ostatni olimpijski zryw na początku tego roku zapowiedział także Lewandowski. „Można powiedzieć, że poświęcam rodzinę na rzecz sportu, bo jakieś 300 dni w roku oddaję pracy. Zdecydowaliśmy, że to ostatnie takie lata. Po igrzyskach w Tokio zostanę więcej w domu – to moja umowa z żoną” – zdradził.

Obaj z sukcesami realizują się także poza sportem – nie tylko w życiu rodzinnym. Marcin Lewandowski ukończył studia, a pracę magisterską napisał… o sobie – podobnie jak „Lewy” z Bayernu przy okazji licencjatu. Oprócz tego jest żołnierzem sił zbrojnych w stopniu kaprala – prawdopodobnie najszybszym na świecie. Adam Kszczot w ostatnim czasie spełnia się za to z coraz większym powodzeniem jako mówca motywacyjny. Obu wypada chyba życzyć, by kolejne igrzyska olimpijskie dostarczyły im zdecydowanie najbardziej inspirującej sportowej historii.

KACPER BARTOSIAK

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Inne kraje

Serbscy piłkarze odmawiają gry. A już za moment kontrowersyjny sparing z Rosją

Bartek Wylęgała
3
Serbscy piłkarze odmawiają gry. A już za moment kontrowersyjny sparing z Rosją

Inne sporty

Komentarze

9 komentarzy

Loading...