Reklama

Legii wciąż do wielkości daleko. Ale dziś nieco urosła

redakcja

Autor:redakcja

29 października 2017, 21:05 • 4 min czytania 134 komentarzy

Legia Warszawa z dzisiejszego meczu to zdecydowanie nie jest skończony produkt. To wciąż nie zespół, przed którym respekt będzie czuć każdy, komu terminarz nakaże spotkać się z mistrzem Polski. Ale ta Legia pokazuje coraz więcej przebłysków. Krótszych lub dłuższych momentów, w których można odnaleźć podobieństwa choćby do zespołu, w którym karty niedawno rozdawali Odjidja-Ofoe, Nikolić czy Prijović.

Legii wciąż do wielkości daleko. Ale dziś nieco urosła

Oczywiście wciąż są to momenty, a nie całe spotkania oparte na dominacji absolutnej. Na boisku Legia wciąż nie potrafi zaprowadzić swojej dyktatury, wobec której sprzeciw kończy się dla rywala egzekucją. Raz czy drugi bez konsekwencji potrafią przejść próby zamachu stanu. Choć warto odnotować, że już od czterech spotkań żadna z nich nie zakończyła się obaleniem legionistów.

Dziś Arka także spróbowała przejąć władzę przy Łazienkowskiej. Ruszyła po nią w zasadzie od pierwszej minuty. Przez dwa kwadranse nakazując myśleć, że oto po raz trzeci w ciągu kilkunastu miesięcy Legia zostanie przez ten zespół pokonana w swoim domu. Musiał się podobać aktywny Piesio, Leszek Ojrzyński przygotował też dodatkowe warianty autów, które dały w tym sezonie tyle radości kibicom gdynian. I które dziś mogły się okazać skuteczne, gdyby tylko egzekucja już po wrzucie nie zaszwankowała.

Z egzekucją nie miał za to problemu Jarosław Niezgoda. Chciałoby się powiedzieć – jak zwykle. Cztery razy w tym sezonie otwierał wynik dla Legii, dziś dokonał tego po raz piąty. Nie powiodło mu się jeszcze pokonanie Steinborsa przy pierwszej próbie, gdy po świetnym rzucie Hamalainena na prawe skrzydło i płaskiej wrzutce Guilherme nie trafił w piłkę w „piątce” Arki. Udało się za drugim razem, gdy idealnie z wolnego dorzucił mu piłkę Mączyński, a wyciągnięty przez Astiza Marciniak złamał linię spalonego.

To nie Niezgoda był jednak bohaterem Legii. Tych gospodarze mieli dwóch. W tyłach rządził Michał Pazdan, który zaczął co prawda od ryzykownej interwencji, gdy przytrzymywał Siemaszkę we własnym polu karnym (karny, co nakazuje nieco obniżyć jego ocenę), ale już później grał jak prawdziwy profesor. Trudno chyba w szeregach Arki znaleźć zawodnika ofensywy, któremu nie zostałoby po starciach z nim kilka siniaków. Zawsze doskakiwał w odpowiednim momencie, co poskrobał po achillesach, to jego. Był też jak cień dla Siemaszki, który kompletnie nie mógł przy nim rozwinąć skrzydeł. Popisał się kilkoma zablokowanymi w ostatniej chwili dośrodkowaniami i strzałami.

Reklama

Drugim zaś, dość nieoczekiwanie, stał się Guilherme. Brazylijczyk w tym sezonie bardzo często frustrował. I sam też wielokrotnie przejawiał frustrację w swoim zachowaniu na placu gry. Dziś zaś można o nim było wreszcie mówić jako o prawdziwym liderze. Rozrzucał piłki na lewo i prawo, a właściwie wszystko co dobre, zaczynało się od niego. To on został sfaulowany chwilę przed wolnym, którego na gola zamienił Niezgoda. To on dogrywał do napastnika chwilę wcześniej, kreując mu sytuację absolutnie stuprocentową. To jego przewrotkę musiał bronić Steinbors, to z jego strzałem z dystansu miał w pierwszej połowie tyle problemów. To jego podanie stworzyło Kucharczykowi okazję na 2:0, gdy łotewski bramkarz parował strzał skrzydłowego na poprzeczkę.

Co nie udało się po zagraniu Guilherme, tego „Kuchy” dokonał po świetnym podaniu Sadiku z okolic linii środkowej. Albańczyk zastawił się z rywalem na plecach i zagrał koledze idealną piłkę na sam na sam ze Steinborsem. I choć skrzydłowy mógł jeszcze szukać partnera, to do jego wykończenia wręcz nie wypada się przyczepić. Piłka posłana idealnie obok interweniującego golkipera, przy samym słupku.

Końcówka, gdy padł tenże gol, była zresztą już małym popisem Legii. Sytuacje strzeleckie stwarzała sobie z dużą łatwością (dobrą miał nawet Broź), korzystając poniekąd z fatalnych zmian Ojrzyńskiego. Bo dziś rezerwowi kompletnie nie pomogli swojej drużynie – nie pamiętamy choćby jednej udanej akcji Zarandii, a Jazvić kojarzy nam się tylko z popsuciem wysiłku kolegów, gdy na lewym skrzydle zakończył kontrę nieudaną próbą posłania piłki w pole karne między nogami rywala.

Tak jak napisaliśmy na wstępie – to wciąż nie jest Legia nawet bliska tej z najbardziej efektownych występów poprzedniego sezonu. Ale też trzeba oddać piłkarzom Jozaka, że choć powoli, to wreszcie zmierzają w tę właściwą stronę.

[event_results 375579]

fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Komentarze

134 komentarzy

Loading...