Gdy trener wraca do miejsca, w którym przed chwilą sam rządził, to z reguły są to spotkania wyjątkowe. Szkoleniowcy mają podwójną motywację, by odegrać się na byłym pracodawcy, a gdy jeszcze nie odchodzili w najlepszej atmosferze, to scenariusz na historyjkę o wielkiej zemście jest w zasadzie gotowy. Kilka lat temu Manuelowi Pellegriniemu chyba za bardzo zależało na wiktorii w Madrycie i skończyło się to katastrofą.
Cristiano Ronaldo, Kaka, Karim Benzema, Xabi Alonso, Raul Albiol, Alvaro Arbeloa – w sumie ponad 250 milionów miał chilijski trener na odbudowę potęgi Królewskich, wydano je właśnie na tych piłkarzy. Udało się zająć drugie miejsce w La Liga, czyli tak naprawdę odnotować porażkę. W Lidze Mistrzów Real musiał uznać wyższość Lyonu w 1/8 finału, a Pucharu Króla też wygrać się nie udało. Drugiej szansy od Florentino Pereza Chilijczyk już nie dostał, zastąpił go Jose Mourinho.
Jeśli ktoś myślał, że objęta przez niego później Malaga może powalczyć na Estadio Santiago Bernabeu, to się srogo pomylił. Nie dość, że nie spróbowała walczyć, to nawet zrobiła coś gorszego – nadstawiła twarz i dostawała kolejne razy. A Real jak to Real – z takiej okazji byłoby wstyd nie skorzystać i fani „Los Blancos” mogli policzyć do siedmiu bramek na stadionie. Pogrom, łomot – aż brakuje słów, by opisać tamto lanie.
Sami widzicie na filmie – Real robił, co chciał. Patrząc po przebiegu meczu, to mogło się skończyć 12-0. Zawodnicy z Malagi wyglądali jakby po raz pierwszy zobaczyli piłkę, nie wiedzieli co to gra w defensywie, krycie czy odbiór. Zawodnicy ze stolicy Hiszpanii mijali ich jak chcieli, czasami nawet ośmieszali. Mimo że Pellegrini zaprowadził tę ekipę bardzo daleko jak na jej możliwości, to powrót na stare śmieci wspomina bardzo, bardzo źle.