Reklama

Good job, Juergen! Liverpool dokopał City, Leicester liderem Premier League

redakcja

Autor:redakcja

21 listopada 2015, 22:37 • 3 min czytania 0 komentarzy

Widowiskowo było dziś nie tylko w Hiszpanii. Przedsmak końskiej dawki futbolowych emocji dostarczyła nam Premier League, chociaż określenie takich meczów przedsmakiem, jest chyba delikatnym faux-pas. Leicester City liderem, demolka w wykonaniu Evertonu, przegrana Arsenalu z West Bromwich Albion. No i wreszcie creme de la creme, czyli gwałt Liverpoolu na Manchesterze City. Urwanie głowy. 

Good job, Juergen! Liverpool dokopał City, Leicester liderem Premier League

Po nieco ponad pół godziny kibice na Etihad Stadium łapali się za głowy. Ich drużyna, która przed rozpoczęciem meczu była przecież dość wyraźnym faworytem, przegrywała 0:3. Mecz rzecz jasna był określany jako hit kolejki, ale spodziewano się jeśli nie wygranej City, to przynajmniej płynnej wymiany ciosów. Tymczasem doszło do deklasacji. Co prawda to jeden z piłkarzy The Citizens otworzył wynik meczu, ale to należy zrzucić na gościnność Elaquima Mangali, który na dzień dobry postanowił nagrodzić Liverpool bramką samobójczą. Kolejne gole padły po wymuskanych akcjach dwóch liverpoolskich canarinhos – Philippe Coutinho i Roberto Firmino. Rach, ciach, szybka akcja. Klopp rozmontował Pellegriniego w pół godziny.

Później do bramki trafił co prawda Sergio Aguero, ratując resztki honoru swoje i kolegów, ale na kilka minut przed końcem przysoleniem z kilkunastu metrów popisał się Martin Skrtel i było już kompletnie po zawodach. City próbowało, próbowało, ale właściwie nic z tego nie wynikało. Wynik mówi sam za siebie. Klopp już podbił serca kibiców Liverpoolu, a teraz jego zespół – kroczek po kroczku – odbudowuje pozycję w tabeli. Choć strata do lidera jest bardzo duża, bo wynosi całe osiem punktów, to taka wygrana, w meczu o taką stawkę, z takim przeciwnikiem, może okazać się tym, czym podtlenek azotu dla samochodów. To był triumf absolutny.

Osiem punktów przed Liverpoolem, czyli na szczycie tabeli, jest sobie klub, którego jeszcze kilka miesięcy temu kompletnie nikt by o to nie podejrzewał. Przeciętny kibic na pewno bardziej skłaniałby się ku Leicester City w strefie spadkowej, niż pucharowej. A jednak. Piłkarze Claudio Ranieriego idą jak burza. Dzisiejsza wygrana 3:0 z Newcastle United była ich szóstym meczem bez porażki i czwartą wygraną z rzędu. Metronomem Leicester jest Jamie Vardy, który zdobył bramkę w dziesiątym kolejnym spotkaniu, czym wyrównał rekord sprzed lat należący do Ruuda van Nistelrooya. Nieźle, prawda? To, że facet ma trzynaście goli i prowadzi w klasyfikacji strzelców nikogo dziś już nie dziwi. Jest gwiazdą.

Reklama

Znamienne, że mecze Manchesteru United i Chelsea zostawiliśmy na sam koniec. Oba kluby wygrały, ale nie były to zwycięstwa przekonujące. The Blues ledwo, ledwo dali sobie radę z Norwich City, dzięki bramce powszechnie uwielbianego na wyspach Diego Costy. Ale co tam. Szczęście mieli przede wszystkim podopieczni Louisa van Gaala, którzy z Watford wygrali – uwaga – po samobójczym trafieniu w ostatniej minucie. Żeby było śmieszniej, swojaka walnął facet, który kilka minut wcześniej zdobył bramkę z rzutu karnego. Szczęście nie dopisało z kolei Arsenalowi, który wtopił z West Bromem 1:2. I tu też zadecydował… samobój. Tym razem nabitego w polu karnym Mikela Artety. W końcówce szansę na wywalczenie choćby punktu dostał Santi Cazorla, ale spartaczył rzut karny. Tym sposobem Arsenal nie wygrał trzeciego meczu z rzędu.

Najnowsze

Anglia

Anglia

Roberto De Zerbi docenił Modera, ale ten wczoraj akurat oberwał w mediach

Bartosz Lodko
0
Roberto De Zerbi docenił Modera, ale ten wczoraj akurat oberwał w mediach
Anglia

Fabiański: Wierzę, że możemy powalczyć i wyjść z grupy

Bartosz Lodko
2
Fabiański: Wierzę, że możemy powalczyć i wyjść z grupy

Komentarze

0 komentarzy

Loading...