Reklama

Wyszło: Biedaki, cebulaki. Pojechaliśmy podpompować grecką gospodarkę

redakcja

Autor:redakcja

28 stycznia 2014, 12:04 • 4 min czytania 0 komentarzy

Gdzie jesteśmy? W Grecji! Kolega wymawia te słowa i w tej samej chwili wyrzuca puszkę po piwie na ulicę. Dzień wcześniej obserwujemy jak ludzie w klubach kiepują fajki na posadzce, więc tutaj nic już nas nie zdziwi. Piękne dziewczyny, brud, bezdomni na ulicach. Freestyle w śródziemnomorskim wydaniu.
Mentalność Greków najlepiej widać z wysokości kosza na śmieci obok placu Monastiraki. Na prawo restauracja zawalona hipsterami, na lewo stary dziadyga próbujący zmazać z kościoła graffiti. Dalej kolejka po najtańszego w mieście souvlaka i resztki jedzenia na ulicy. Aż wierzyć się nie chce, że naród, który stworzył europejską cywilizację, dziś rzuca brudnymi serwetkami pod siebie. Spray na ścianach, papier toaletowy spływający po ulicach… Oj, chyba nie tak wyobrażali sobie to wszystko Zeus i spółka, gdy kilka tysięcy lat temu w brązowych sandałach i białych skarpetkach nakurwiali na Akropolu rybki.

Wyszło: Biedaki, cebulaki. Pojechaliśmy podpompować grecką gospodarkę

Pojechaliśmy do Aten w idealnym momencie. Grecy właśnie przejęli przewodnictwo w Unii. To dobra okazja, żeby zobaczyć jak sobie radzą z kryzysem. W gazetach czytałem o wyłączanym prądzie albo o gościu, który zabił się wyskakując z trolejbusu, bo nie miał dwóch euro na bilet. Słyszałem o sztucznych etatach i zatajanych podatkach, o wiecznym udawaniu Greka, który pół dnia przesiedzi w knajpie, chociaż zżerają go kredyty.

No cóż, tak to mniej więcej wygląda. Pięć lat po zamieszkach w Grecji dalej jest bieda. Podobno stać ich na więcej niż nas, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć, gdy pod drzewami pomarańczy w centrum miasta leżą bezdomni, a koło Akropolu 4-letni chłopaczek z akordeonem prosi o euro.

To miasto to jeden wielki kontrast. Mieszanka Zachodu z Azją. Na ulicy ktoś chce ci sprzedać iPhone’a 5, a za chwilę podchodzi Arab i pyta, czy nie kupisz od niego… zszywaczy. Ponad połowa młodych nie ma pracy, ale siedzą w knajpach i popijają kawkę. Nigdzie nie ma koszy na śmieci. Ciągle brodzisz w gównie, ale gdy chcesz sobie pomyśleć „brudasy”, widzisz przepiękną dziewczynę, która u nas szybko podczepiłaby się pod sponsoring, a tam przerzuca bułki w piekarni.

Reklama

Kolega mówi: piękna nacja w zaśmieconym kraju i to chyba najlepsze podsumowanie tych naszych południowych „biedaków, cebulaków”. Sympatycznych i otwartych ludzi, których życiowa tinda doprowadziła do zderzenia ze ścianą. Dzisiaj każdy chwyta się wszystkiego. Taksówkarz mówi, że zawiezie cię do burdelu za 30 euro. Knajpiani naciągacze przekrzykują się, że to ich restauracja jest najlepsza.

– Chodźcie do mnie, wypijecie swoje piwo u mnie – nagania nas właściciel baru w Pireusie. Po chwili orientujemy się, że zajmują one cały brzeg. Siedzi w nich garstka osób. Jasne – sezon zimowy, pora dnia też taka sobie, ale jeśli przez godzinę tylko my zostawiamy tu kasę, to coś jest nie tak.

„Dam wam butelkę wina!”, „Owoce morza po 20 euro tylko dla was Polacy!”. Przypomina to tanią desperację. Właściciele próbują się uśmiechać, mówić po polsku „cześć” albo opowiadać, że mieli dziewczynę w Ciechanowie. Wszystko po to, żeby wcisnąć ci na deser saganaki i dorzucić niechciany chleb, za który potem zabulisz jeden euro. Kryzys mocno kopnął ich w dupę. Teraz każdy rachunek jest nabijany na kasę fiskalną (kiedyś nie, żeby uniknąć VAT) i dostarczany po każdej zamówionej rzeczy. Nawet, jeśli jest to tylko kieliszek wódki, do którego ktoś zapomniał dolać alkoholu.

W knajpach piwo kosztuje 5 euro, średnie danie 10. Najlepiej jest więc kupować alkohol w kioskach, bo tam przynajmniej wóda to wóda, a kioskarz, kibic AEK-u krzyknie: „Poland? Mirek Okoński! He was a dancer!”. Tak, kioski zdecydowanie na plus, choćby za to, że mają siedem sportowych dzienników i pięć gazet o bukmacherce. Jeśli na siebie zarabiają, to szacun. Ale wątpię. Tutaj pod wierzchołkiem góry lodowej zawsze kryje się jakaś wtopa.

Poza tym w Grecji na plus klubokawiarnie (Rock and Balls, Faust), gdzie jazz miesza się ze electro-swingiem (czyli muzycznie nie cebulaki!), a dziewczyny – wiadomo – piękne i ciekawe obcokrajowców. No i oczywiście pogoda. Kiedy w Polsce zamarzały sople, a jakaś kobieta mówiła w telewizji „sorry, taki mamy klimat”, w Grecji było plus 17 stopni.

Tak sobie wspominam te widoki i klimat jest chyba ich największym atutem. Chyba można go przekuć w wyjście z kryzysu. Turystyka w Grecji znowu funkcjonuje jak trzeba. W zeszłym roku odwiedziło ich 17 milionów ludzi.

Reklama

Widać to zresztą po Akropolu, gdzie liczba Japończyków płacących 12 euro za wejście, świadczy, że trochę jeszcze ten kraj powinien pociągnąć. Bogowie zostawili im niezłe aktywa i jak tylko wstaną od kawiarnianych stolików, być może zaczną wygrzebywać się na powierzchnię.

Najpierw trzeba jednak zacząć od rzeczy najprostszych. W knajpach posprzątać kiepy, z kościołów zmazać graffiti, a w unijnych ankietach przestać zaznaczać, że to oni pracują najciężej. Na razie to jeden wielki freestyle. Bal na Titanicu.

***

Więcej tego typu tekstów przeczytasz na…

https://wyszlo.com/

Najnowsze

Anglia

Manchester United sprzeciwia się zmianom w regulacjach finansowych Premier League

Bartek Wylęgała
0
Manchester United sprzeciwia się zmianom w regulacjach finansowych Premier League

Komentarze

0 komentarzy

Loading...