Reklama

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

10 września 2013, 15:21 • 5 min czytania 0 komentarzy

Mój kolega zwykł mawiać: statystycznie rzecz biorąc ja i mój pies podczas spaceru mamy po trzy nogi. Aktualnie wokół kadry mamy fanów statystyk i matematyki jako takiej w ogóle. Statystyki po meczach kadry służą do udowadniania, że wcale nie było tak źle, jak sugerowałby wynik, natomiast matematyka ma troszkę inne zastosowanie: dzięki niej oblicza się, czy trenera już należy zwolnić, czy dopiero po następnym meczu. „Szanse matematyczne” to bowiem jedno z najczęściej spotykanych w naszym futbolu pojęć i dopóki te „szanse matematyczne” są, można się nimi zasłaniać i pobierać wynagrodzenie. „Dajcie mi spokojnie pracować, przecież ciągle mamy szanse”.
– Wierzy pan w awans?
– A szanse matematyczne jeszcze są?
– Tak.
– No to wierzę!

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

Gdyby ktoś kazał mi do piątku z 10 złotych zrobić 10 milionów, to bym powiedział: szanse matematyczne są! W końcu byłbym w identycznej sytuacji jak reprezentacja – przede mną dwa losowania Lotto, w których można zgarnąć potężną pulę, tak jak przed kadrą dwa mecze i dwie duże pule punktów do wzięcia. Prawdopodobieństwo obu tych zdarzeń – ja trafiam szóstkę dwa razy z rzędu, a PZPN-owcy ogrywają Ukrainę i Anglię na wyjeździe i jadą na MŚ – uważam za bardzo zbliżone. Powinienem nawet na tę okoliczność się zapożyczyć, rozdysponować dziesięć baniek, a gdyby ktoś nagle w czwartek zaczął domagać się oddania długu, odpowiadałbym: – Człowieku, daj mi spokój. Dopóki są matematyczne szanse, że ci oddam, nie przeszkadzaj!

Podczas gdy poważni trenerzy analizują grę przeciwników, no i własną też, nasi przede wszystkim analizują terminarz. Ci z tamtymi remisik, ci jak przegrają, a my wygramy… Tamci sensacyjnie przegrają, ale wyżej niż trzema bramkami… I wtedy my znowu wygramy… Tamci zremisująâ€¦ O, wtedy będzie szansa, że awansujemy, o ile jeszcze w ostatnim meczu padnie remis 8:8. Wniosek: matematyczne szanse są! I wszyscy rozchodzą się do domów w nie najgorszych humorach. Co tu płakać, skoro walka trwa. Ostatnio nawet trafiłem na fajny obrazek, dobrze ilustrujący ten cały bełkot o „szansach”:

Image and video hosting by TinyPic

* * *

Reklama

Bełkot w ogóle atakuje nas z każdej strony. Waldemar Fornalik mówi: – Jak wygramy z San Marino, to na Ukrainę pojedziemy w znacznie lepszych humorach. I jeszcze dorzuca: – Drużyna San Marino dopóki nie straci bramki broni się bardzo umiejętnie. To zorganizowany zespół jeśli chodzi o defensywę.

Tak, jest to zespół tak świetnie zorganizowany, ostatnio stracił tylko dziewięć bramek w starciu z Ukrainą i „bardzo umiejętnie bronił się” to momentu straty pierwszego gola, czyli do jedenastej minuty. Ten zorganizowany w defensywie zespół jest najgorszą drużyną świata według rankingu FIFA (do spółki z Bhutanem i wyspami Turks i Caicos) i w eliminacjach stracił na razie 38 goli w siedmiu meczach. Na miejscu Fornalika wstydziłbym się wygadywać takie bzdury, bo świadczyć mogą albo o braku podstawowej wiedzy, albo o zakłamaniu i hipokryzji, albo o braku pewności siebie, czyli generalnie pizdowatości. Znam regułkę, że „żadnego przeciwnika nie należy lekceważyć”, ale przedstawianie San Marino jako niewygodnego rywala to naigrywanie się ze zdrowego rozsądku. No, chyba że Fornalik naprawdę uważa, iż przez ponad rok zbudował drużynę, która dzisiaj wieczorem będzie miała problem z wygraniem meczu – w takim razie powinien szybko podać się do dymisji.

A skoro już o dymisji mowa (chociaż do niej nie nawołuję, nie jestem naiwniakiem, zresztą niczego by nie przyniosła, poza krótkim bałaganem), fajny filmik nadesłany przez czytelnika. Na czasie…

* * *

Ale ile można o tej nieszczęsnej kadrze, zwłaszcza gdy w Hiszpanii wykładają stówkę za Bale’a. Powiedział Zidane, że żaden piłkarz nie jest warty takich pieniędzy, co tylko pokazuje, dlaczego Francuz dzisiaj musi przebierać się w dres, a nie w garnitur. Jego królestwem zawsze jednak będzie boisko, a nie gabinet, niewiele chyba kuma, gdy mowa o poważnym biznesie (podobnie jak „Tata” Martino, który wydurnił się podobną wypowiedzią podczas konferencji prasowej). W ogóle zawsze przy takiej okazji pojawia się cała zgraja osób, które twierdzą, że wydawanie tak ogromnych kwot jest „nieracjonalne” albo nawet „niemoralne”.

Reklama

Równie dobrze mógłby się Zidane oburzyć, że żadna liga nie jest warta miliarda funtów rocznie. A jednak właśnie miliard funtów rocznie kosztują prawa do Premier League. Pieniądze potem krążą po klubach i żeby krezusowi wyciągnąć największy skarb, to trzeba się wykosztować. Real forsę ma, to sobie Bale’a kupił. Zwykła transakcja biznesowa, która w dłuższej perspektywie ma madryckiemu klubowi przynieść zysk. I pewnie przyniesie.

Gdyby stosować logikę Zidane’a, należałoby napisać, że…

– żaden film nie jest warty 300 milionów dolarów, a jednak na Piratów z Karaibów właśnie tyle wydano.

Image and video hosting by TinyPic

– żaden obraz nie jest warty 87 milionów dolarów, a jednak tyle kosztowało poniższe paskudztwo…

Image and video hosting by TinyPic

– żadna rzeźba nie jest warta 104 milionów dolarów, a przecież ta szkaradna za tyle została sprzedana…

Image and video hosting by TinyPic

I można byłoby tak wymieniać długo. Założę się, że sam Zidane nie ma zegarka wartego 50 dolarów (a przecież pokazywałby czas jak trzeba!), tylko prędzej 15 000 dolarów, nie jeździ też na wczasy za 2 000 dolarów, lecz za 20 000.

Real potrzebuje Bale’a, tak jak „Piraci z Karaibów” potrzebują Deppa. Johnny Depp tylko na grze w jednej części wspomnianego filmu zarobił 35 milionów dolarów, mówi się, że następnym razem ma zgarnąć 95 baniek (!) i nikt w Hollywood nie odważy się powiedzieć, że „żaden aktor nie jest warty takich pieniędzy”. Seria o piratach przyniosła już blisko 4 miliardy dolarów przychodu, między innymi dlatego, że ludzie pokochali głównego bohatera, granego przez konkretnego aktora. Real Madryt aż takich sum nigdy nie wypracuje, ale poprzedni sezon zamknął z przychodem przekraczającym 500 milionów euro. To też jest piłkarskie Hollywood, tu też sprzedaje się bilety, też sprzedaje się gadżety, też organizuje się seanse. I tu też potrzebują gwiazd, zwłaszcza że – tu różnica względem rynku filmowego – w futbolu pojawia się jeszcze element bezpośredniej rywalizacji.

Cała ta gadka o wartości Bale’a mnie śmieszy, bo co mnie tak naprawdę obchodzi, ile on kosztował? Przecież nie ja płaciłem. Obchodzi mnie to, że będzie grał w Realu. Wydaje mi się, że i Barcelona, i Real będą jeszcze mocniejsze w tym, z czego słyną. Barca z Neymarem – w grze piłką w okolicach pola karnego przeciwnika. Real – w kontratakach i uderzeniach z dystansu. Na sam koniec znaczenie będzie miała tabela, bilans bramek i asyst, a nie madryckie konto bankowe, do którego i tak nikt z nas nie ma dostępu.

* * *

No dobra, ten obraz i ta rzeźba to syf taki, że nie wydałbym na to tysiaka. Więc dla mnie owa „sztuka” nie jest warta, po zsumowaniu, blisko 200 milionów dolarów. Ale przecież nikt nie kupił tych brzydactw, żeby się im przyglądać, tylko dla zysku. Odczeka i sprzeda jeszcze drożej.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...