Reklama

Louis Nicollin – wielki budowniczy schludnych śmieciarzy z Montpellier

redakcja

Autor:redakcja

23 maja 2012, 16:02 • 8 min czytania 0 komentarzy

– My i mistrzostwo? Niemożliwa kombinacja. Ale martwi mnie fakt, że koniec końców możemy zagrać w Lidze Europy. A to takie gówniane rozgrywki – mówił przed kilkoma miesiącami wstrzymując oddech. Dziś wreszcie może odetchnąć z ulgą. Gówniane rozgrywki zostawia innym i znacznie bogatszym. Sam przymierza się w tym czasie do Ligi Mistrzów, po której obiecał… wydepilować calutkie ciało. Oto Louis Nicollin. Król śmieciarzy – jak nazywają go we Francji – i właściciel mistrzowskiego Montpellier.
– Krzak winogron żyje dokładnie tyle, co człowiek, i w połowie swego życia wydaje najlepszy owoc. To wspaniała metafora – tłumaczył w jednym z wywiadów Marek Kondrat. Cytat można przypasować do Nicollina, choć z małym “ale”. Mamy pewność, że Francuz na pewno nie uznałby go za wspaniałą metaforę… Kiedyś potrafił bowiem stwierdzić, że na dźwięki muzyki klasycznej chce mu się srać. Poezja pewnie też go nie kręci, ale nieważne. Naszym zdaniem wygranie Ligue 1 to jego najlepszy owoc, choć wydany odrobinę później niż na półmetku życia. Dokonania 68-latka zasługują jednak na wielkie uznanie – drugoligowca przeistoczył w zespół wielkiego formatu. Miał wprawę, bo w życiu nie bał się nawet grzebać w śmieciach…

Louis Nicollin – wielki budowniczy schludnych śmieciarzy z Montpellier

MILIONER Z KONTENERA

Garnitur i krawat mają się do niego jak pięść do nosa, bo nawet najlepszy projektant nie byłby w stanie skroić niczego, co zakryłoby jego ogromny brzuch. W oficjalnym stroju widziany jest zatem od wielkiego dzwonu, ostatnio na koronacji Montpellier. Może to i dobrze, bo najwyraźniej szkoda mu zakładać marynarkę do pracy. Pewnie w obawie, że będzie cuchnęła.

“Loulou” rządzi bowiem firmą przetwarzającą śmieci. Rodzinnym biznesem z dziada pradziada. Kiedy zmarł jego ojciec, nie miał wyjścia i przejął stery w przedsiębiorstwie znanym pod jego nazwiskiem. Z biegiem czasu chciał by o Nicollinach mówili także w świecie futbolu, więc połączył dwie pasje: zgarnianie pieniędzy (dziś jego przedsiębiorstwo utylizacyjne ma roczny przychód w wysokości 300 milionów euro) i kierowanie Montpellier od 1974 roku. W swoją drugą miłość nie chciał inwestować bez wyobraźni – nawet przed zakończonym właśnie, wspaniałym sezonem przeznaczył na transfery zaledwie 2 miliony euro. – Piłkarzom i tak płacę więcej niż kochankom, które przynajmniej potrafią mi sprawiać przyjemność – tłumaczył kiedyś.

Motywy jego działania można zatem zrozumieć, bo Montpellier rozpieszczało go bardzo rzadko. Historia klubu był jak sinusoida – raz na wozie, raz pod wozem. Nieustanna walka na pograniczu Ligue 1 i Ligue 2. Symboliczne powody do radości “Loulou” załatwiał sobie po znajomości…

Reklama

1989 roku na Stade de la Mosson pojawia się Eric Cantona. Największe nazwisko, które kiedykolwiek biegało w koszulce dzisiejszych mistrzów Francji. Historia jego pobytu w klubie była jednak grubymi nićmi szyta. Legendarny prezydent Olympique Marsylia, Bernard Tapie, wypożyczył napastnika do Montpellier na warunkach, które dla Nicollina były więcej niż idealne. Z prostej przyczyny – prawie w ogóle nie obciążały klubowego budżetu, a wszystko dlatego, że prezes MHSC wyjątkowo dobrze żył z miejskimi władzami…

Mer Montpellier George Freche wydał wówczas zgodę, by 1/3 budżetu miasta przeznaczać na klub. “Loulou” został odciążony z części wydatków, a Cantona wkrótce dołączył do klubu.

1989 rok – Eric Cantona na rocznym zesłaniu do Montpellier.

Enfant-terrible francuskiej piłki z miejsca wyrósł na trzeciego gwiazdora u boku Laurenta Blanca i Carlosa Valderramy, kolejno: wychowanka i maskotki całego miasta. Tercet jeszcze w tym samym poprowadził “La Paillade” do jedynego trofeum za panowania “Loulou” w XX wieku – Pucharu Francji. Niestety, na tym wielkie triumfy się zakończyły. No chyba, że na kimś robi wrażenie Puchar Intertoto w 1999 roku. Prawdziwy przełom miał nadejść dopiero w nowym millenium. Choć historyczne wydarzenia w pewien sposób oczywiście musiały symbolizować śmieci…

MISTRZOSTWO WYDEPTANE NA ŚMIECIACH

Reklama

Ostatnia kolejka Ligue 1 sezonu 2011-12. Auxerre – Montpellier. 90 minut, w których piłkarze gości potrzebowali zaledwie jednego punktu do tytułu. Na przeszkodzie w rozegraniu meczu stawali rozbestwieni kibice gospodarzy, załamani spadkiem swoich pupili. Spotkanie trzeba było kilka razy przerywać, bo na murawie nieustannie lądowały race, papier toaletowy i plastikowe butelki. A nie od dziś wiadomo, że to wymarzone warunki pracy dla współpracowników “Loulou”.

Czas pokazał, że mistrzostwo zostało wydeptane właśnie na śmieciach, a piłkarze Nicollina pozamiatali w rywalizacji nie gorzej niż zrobiłoby to jego utylizacyjne konsorcjum. Zwycięstwo 2:1 przypieczętowało najlepszy sezon w historii Montpellier na terenie, na którym właściciel MHSC nie mógł liczyć na powitanie chlebem i solą. A wszystko przez gierki psychologiczne z 2009 roku.

– Ten cały Pedretti to pedał, który usiłuje manipulować arbitrem – mówił wówczas i na dobre rozpoczynał swoją karierę w mediach, bo przez wcześniejsze lata jego wypowiedzi nie odbijały się aż takim echem. W dobie internetu nic jednak nie mogło zginąć, ani tym bardziej… ujść płazem, zwłaszcza po awansie do Ligue 1. W efekcie, materiał obejrzało 135 tysięcy osób, a “Loulou” dostał dwa miesiące zawiasów.

ŚMIETNIKOWE MANIERY? NIE, DYSTANS DO Ł»YCIA

Prawda jest taka, że 68-latek nie ma uprzedzeń do homoseksualistów. Ostrych sformułowań używa czasem tylko po to, by wbić komuś szpilę. Dowód? Nagroda dla “anty-homofoba”, którą zgarnął w tym roku. Ale po sześciu tygodniach… ją oddał. Wystarczyło, że w radiu powiedział: – Czy oglądałem nasz ostatni mecz z bliska? Nie, był dla mnie zbyt stresujący. Straszny ze mnie pedał, byłem kompletnie przerażony końcówką.

Tak wygląda portret współczesnego człowieka sukcesu zbliżającego się do emerytury. Naturszczyka, który ponad wszystko stawia sobie dystans do życia i szczerość. Szczerość, którą potrafi upokorzyć za jednym zamachem nawet wszystkich ligowych rywali: – Montpellier mistrzem? Na miejscu marsylczyków, paryżan, kibiców Lyonu, Lille czy Rennes… wetknąłbym sobie kiełbasę w tyłek. Wtedy poziom upokorzenia byłby adekwatny do tego, który obecnie fundujemy im na boisku.

Nad PSG lubi się zresztą ostatnio znęcać najbardziej. Irokez gwiazdora rywali, Jeremy’ego Meneza, bawił go na tyle, że… obiecał, że zrobi sobie podobny. Warunek? Mistrzostwo MHSC. Ostatecznie dotrzymał słowa, dodatkowo farbując włosy na klubowe barwy.

Konkretną szyderę z paryżan można datować na początek ostatniego zimowego okna transferowego. Kiedy Carlo Ancelotti sprowadził Maxwella z Barcelony, “Loulou” bez cienia zmieszania pytał: – Maxwell to chyba ta słynna kawa, prawda?

Pomimo deklaracji, że Nicollin ceni PSG, z nudów przywalił pewnego razu także Ancelottiemu: – Wielkich trenerów poznaje się po wynikach ze słabymi piłkarzami, więc zdecydowanie wolę od niego Rollanda Courbisa. To był dopiero fachowiec! Wprowadził nas do Ligue 1 z samymi “Mongołami” w składzie.

Cały Louis. Bezlitosny i nieustannie jeżdżący po bandzie w mediach. Co ciekawe, wizerunek lekkiego oszołoma nie dyskwalifikuje go także w towarzystwie nieco nadętych gości. Michel Platini to jego bliski przyjaciel, choć – jak wiemy – wiele ze spontanicznością nie ma wspólnego. No chyba, że pod wpływem swojego kumpla pokusi się o zmianę fryzury, jeśli Francuzi wygrają Euro…

GROŁ¹BA: BĘDZIE WYGRANA W LIDZE MISTRZÓW, BĘDZIE DEPILACJA

Sam temat Mistrzostw Europy to od niedawna kwestia rozpalająca kibiców MHSC. Na turniej z ekipą “Tricolores” pojadą produkty nowego mistrza Francji, Mapou Yanga-Mbiwa i Olivier Giroud. Ten drugi grał jeszcze przed dwoma laty w drugiej lidze, kosztował tylko dwa miliony euro, a dziś jest królem strzelców Ligue 1. I zarazem kolejnym prztyczkiem Nicollina w nos bogatych paryżan. Ci przed sezonem wydali 11 baniek na Kevina Gameiro z Lorient, który po minionym sezonie nadaje się głównie do wiązania sznurowadeł snajperowi MHSC.

Wspomniany Giroud to znakomita wizytówka klubu i polityki, której dziarski 68-latek hołduje od lat. Montpellier to kuźnia, która na taśmie produkcyjnej wypuszcza co rusz nowe talenty, ale… wcale nie chce ich tracić na rzecz innych klubów: – Zakładam, że jeśli znajdziemy się w czołowej ósemce, nie będę musiał sprzedawać Oliviera, Younesa Belhandy czy Yanga-Mbiwy. Uważam, że już teraz sprawili nam piękny świąteczny prezent. Są niewiarygodni – mówił jeszcze w grudniu “Loulou”.

Po kilku miesiącach od tamtych słów ma prawo przyznać, że jest w końcu spełniony, a w dalszej kolejności zmęczony. Bo zrobił wszystko, co w jego mocy, żeby wywindować klub w górę i to bez konkretnego celu. Chodziło mu w końcu tylko o to, by zyskać cząstkę z przyjemności, którą gwarantowały mu call-girls. Ale jak mawiają: sky is the limit. I on ten limit osiągnął bez wielkiego parcia na sukces, a zamiast wielkich pieniędzy w jego przypadku wystarczył tylko… wielki entuzjazm. I ten właśnie entuzjazm sprawia, że ma apetyt na kolejne sezony sukcesów.

– Zajmuję się sprzątaniem puszek, nie chodziłem do cenionej szkoły. Jestem jednak w stanie odnaleźć się w każdych okolicznościach, bo jeśli trzeba, potrafię jednak się wypowiadać. Jeśli miałbym się jutro spotkać z Sarkozym, przybrałbym na pewno właściwy ton. Jestem zdania, że mamy jednak prawo na co dzień mówić to, co przychodzi nam na myśl. Nigdy nie byłem rasistą, ani homofobem. Zresztą, czy jest to możliwe, jeśli rządzisz klubem sportowym? – ocenia samego siebie.

Można być na liście 500 najbogatszych Francuzów i mieć 120 milionów euro. Można sprawiać wrażenie ekscentryka, który najpierw działa, później myśli. Można tym samym robić opinię publiczną w konia, mieć łeb jak sklep i zaskakiwać wszystkich rywali. Nicollin to nie tylko przykład futbolowego romantyka, ale i żywy dowód, że minimalizm popłaca. Jego zespół przystępował do ostatniego sezonu Ligue 1 z trzynastym najwyższym budżetem w lidze i 34 bańkami na koncie. A w praniu wyszło, że kasa nie odegrała w walce o tytuł najmniejszej roli.

Jego przyszłość? Naturalnie w różowych barwach. Nadal będzie oczyszczał miasto z syfu, a jeśli fart w futbolu wciąż będzie się za nim ciągnął… pozbędzie się wszystkich włosów na ciele. – Wygrajcie Ligę Mistrzów, a przysięgam, że się wydepiluję! – groził własnym piłkarzom po zakończenie sezonu. O lepszą motywację chyba nawet nie mogli prosić. Od dziś Montpellier toczy też pojedynek o miano… najbardziej znanych śmieciarzy w futbolu. Na razie ustępuje Napoli, choć ma subtelną i estetyczną przewagę – pseudonim Włochów pochodzi od syfu na ich ulicach. A nowy mistrz Francji i jego prezes to po prostu schludni śmieciarze, którzy poradzą sobie nawet z największym śmietnikiem.

FILIP KAPICA

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...