Reklama

Alain Ngamayama: Jestem zwykłym chłopakiem z Jeżyc

redakcja

Autor:redakcja

28 listopada 2011, 14:11 • 13 min czytania 0 komentarzy

Poznańskie Jeżyce – dzielnica, którą część ludzi może kojarzyć z popularnej serii książek dla dzieci „Jeżycjada” Małgorzaty Musierowicz. Inni pewnie znają ją tylko z ulicznych opowieści rapera Peji. A jak wyglądają Jeżyce? Typowe osiedle starej daty. Rzędy kamienic ściśnięte wokół wąskich uliczek. Bramy, w pobliżu których lepiej nie kręcić się po zmroku. Ale też wiele zabytkowych budynków i jedyny w swoim rodzaju klimat, co potwierdzą wszyscy rodowici poznaniacy. W tym właśnie miejscu 27 lat temu urodził się i wychował piłkarz Warty Poznań – Alain Ngamayama. Nie w Nigerii czy Ghanie, jak podają niektóre znane portale internetowe. Właśnie na Jeżycach, przy ulicy Wawrzyniaka, w samym centrum stolicy Wielkopolski.
JESTEM STÄ„D – Z POZNANIA

Alain Ngamayama: Jestem zwykłym chłopakiem z Jeżyc

Jego mama jest rodowitą poznanianką, a ojciec pochodzi z Demokratycznej Republiki Konga. Nad Wisłę, a tak w zasadzie nad Wartę, przyjechał, żeby studiować na Politechnice Poznańskiej. Zdobył jednak nie tylko tytuł inżyniera elektryka. W wolnych od nauki chwilach spotykał się z przyszłą mamą Alaina. – Nie pamiętam dokładnie, jak się poznali. Kiedyś, jak byłem jeszcze młodszy, to na pewno o to pytałem, ale teraz trudno przypomnieć mi sobie jakieś szczegóły ich spotkania – wyjaśnia pomocnik „Zielonych”. Konkretnych informacji na temat pierwszej randki brak, ale wiadomo, że powiodła ona aż do ślubnego kobierca. Na świat przyszedł Alain oraz jego dwie siostry – jedna starsza, druga młodsza od niego. Obie zajęły się sportem, ale dyscyplinę wybrały inną niż brat – postanowiły grać w siatkówkę. Mały Alain od najmłodszych lat nie miał jednak wątpliwości, co chce w życiu robić. – Nie miałem innych pomysłów na przyszłe życie, chciałem być piłkarzem. Tata trochę cisnął, żebym się więcej uczył, ale jak miałem dziewięć lat, to już wiedziałem, co będę robić w przyszłości – zapewnia.

Dzieciństwo na Jeżycach wspomina miło, chociaż potwierdza, że nie jest to najspokojniejsze miejsce na świecie. – Rzeczywiście ta dzielnica nie cieszy się najlepszą sławą, a wtedy pewnie było nawet gorzej niż dziś. Ale ja nie miałem nigdy większych problemów. Miałem starszego kuzyna, który sprawował nade mną „opiekę” – śmieje się. – A poza tym od małego dobrze grałem w piłkę i tym wyróżniałem się na tle innych dzieci. Starsi koledzy też mnie zawsze szanowali i jak graliśmy mecze, to wybierali mnie do swojej drużyny – dodaje. Alain mieszkał wtedy niedaleko szkoły, a obok było boisko i tam właśnie spędzał całe dnie. – Nawet jak lekcje zaczynaliśmy o dziesiątej, to już o siódmej umawialiśmy się z kolegami i kopaliśmy piłkę – wspomina. Uczniem był dobrym, a z wiekiem nauka szła mu nawet coraz lepiej – do dziś nie wie dlaczego akurat tak było.

– A nigdy nie miałeś na ulicy czy w szkole problemów z powodu tego, że wyglądem jednak różniłeś się od innych? – pytamy.
– No właśnie nie. To może się wydawać dziwne, ale naprawdę tak nie było. Z reguły w mniejszych miejscowościach jest tak, że wszyscy się znają. Ale u nas na Jeżycach w tamtych czasach było podobnie. Do podstawówki chodziły dzieci właściwie z czterech sąsiednich ulic, więc my wszyscy już się jakoś wcześniej kojarzyliśmy.
– A jak pojechaliście na jakieś szkolne zawody, to nie miałeś wrażenia, że przeciwnicy dokładniej cię kryli. Mogli na przykład pomyśleć, że pod ich bramką będziesz wyjątkowo niebezpieczny? – po tym pytaniu Alain śmiał się przez dobre pół minuty, ale w końcu udało mu się odpowiedzieć.
– No cóż… nie imponowałem wtedy warunkami fizycznymi, ale zawsze miałem niezły drybling, więc może faktycznie bardziej na mnie uważali. I może rzeczywiście wzbudzałem jakieś tam większe zainteresowanie i emocje, ale wtedy w ogóle nie zwracałem na to uwagi – podkreśla.

Jego ojciec wyjechał z powrotem do Afryki, kiedy Alain miał około 12 lat. Od tamtego czasu kontakt utrzymują przede wszystkim przez telefon i internet. Czasem tylko zdarza się, że ojciec odwiedzi Polskę. – Na początku pewnie po głowie chodziły mi takie myśli, że może chciałbym pojechać z nim. Wiadomo, jak to jest po rozwodzie rodziców. Tęskniłem, ale bardziej chciałem, żeby on wrócił tutaj, niż żebym ja leciał tam do niego – opowiada. I wyjaśnia dlaczego nigdy nie był jeszcze w ojczyźnie swojego ojca. – Dopiero niedawno ustabilizowała się tam sytuacja polityczna. Pamiętam takie śmieszne zdarzenie sprzed paru lat. To było już po tym, jak mój ojciec wyjechał do swojego kraju. Wtedy w odwiedziny wpadła do nas jego znajoma – ona była wtedy w Demokratycznej Republice Konga ministrem finansów. Jechała akurat z Berlina do Warszawy i po drodze zatrzymała się w Poznaniu. Kiedy zobaczyła mnie i moje siostry powiedziała, że gdybyśmy chcieli odwiedzić ojca, to musielibyśmy tam chodzić z ochroną. Mimo tego, że mamy ciemną skórę, to jesteśmy od niego dużo jaśniejsi i wszyscy od razu zauważyliby, że nie jesteśmy miejscowi. Po prostu bylibyśmy tam w niebezpieczeństwie – wyjaśnia.

Reklama

PRAWIE OD ZAWSZE W KOSZULCE „ZIELONYCH”

Do klubu piłkarskiego trafił już w wieku ośmiu lat, ale nie od razu była to poznańska Warta. – Mój nauczyciel wychowania fizycznego skierował mnie do zespołu, który był takim odłamem „Zielonych” – drużyna nazywała się Mibo i prowadzili ją znani w Poznaniu wykładowcy z Akademii Wychowania Fizycznego – Bogumił Głuszkowski i Michał Bronikowski. Tam właśnie zacząłem swoją przygodę z prawdziwym klubem. Trenowaliśmy na boisku Przemysława na poznańskiej Starołęce. Teraz postawili tam Biedronkę – śmieje się Alain. W tamtym zespole spędził około roku, później klub zlikwidowano, a wszystkich młodych adeptów futbolu włączono do Warty Poznań. Od tego czasu Alain pozostaje wierny barwom „Zielonych”, z krótkim epizodem na wypożyczenie do Lubońskiego KS.

Ale nie od zawsze był kibicem Warty. – Nie przypominam sobie, żebym jako dziecko chodził na mecze „Zielonych”. Kiedyś z tatą za to na pewno byłem na jakimś spotkaniu Lecha. Miałem pewnie około sześciu lat. Chyba grali wtedy jeszcze na Dębcu, ale co do tego nie mam pewności – opowiada. Wspomina też, jak z kolegami z zespołu młodzieżowego chodził na treningi Lecha, żeby zbierać autografy. – To było dość śmieszne. Najpierw jechaliśmy zobaczyć zajęcia i robiliśmy sobie z piłkarzami zdjęcia. Potem pędziło się z tym do fotografa, żeby taką fotkę z Mirosławem Trzeciakiem czy Jackiem Dembińskim wywołać. Z gotową fotografią znów jechaliśmy na trening, żeby dany zawodnik mógł się na niej podpisać – opowiada. Jednym z tych piłkarzy był wtedy też Piotr Reiss. Dzisiaj razem z Alainem grają w jednej drużynie. – Kiedy mu o tym opowiedziałem to się uśmiał. Jakbym dobrze poszukał, to pewnie jeszcze znalazłbym gdzieś to zdjęcie z nim. Miałem wtedy taki specjalny album, w którym kolekcjonowałem te wszystkie autografy – wspomina. Ale podkreśla, że w tamtym czasie piłkarskich idoli szukał raczej wśród zagranicznych zawodników. – Zawsze lubiłem drużyny PSG i Milanu. A z piłkarzy imponowali mi wtedy George Weah i Romario. Pamiętam, że regularnie kupowałem „Piłkę Nożną” i od razu szukałem plakatów, ale nie wieszałem ich raczej nad łóżkiem. Zbierałem je i chowałem gdzieś do szuflady.

Image and video hosting by TinyPic

W Warcie Poznań przeszedł wszystkie szczeble grup młodzieżowych i za czasów trenera Wojciecha Wąsikiewicza znalazł się w kadrze pierwszego zespołu. Na debiut musiał jednak trochę poczekać. Dopiero kiedy do klubu z Drogi Dębińskiej trafił Jarosław Araszkiewicz, Alain doczekał się pierwszego występu w seniorskich barwach. – Ściągnął mnie z zespołu Lubońskiego, gdzie byłem na wypożyczeniu. Pamiętam, że trener wcześniej prowadził rezerwy Lecha i jak przeciwko nim graliśmy, to strzeliłem im bramkę na Bułgarskiej. Może dlatego chciał mnie mieć w swojej drużynie – zastanawia się. Później już się z zespołu „Zielonych” nigdzie nie ruszał. On był cały czas, za to trenerzy zmieniali się, jak w kalejdoskopie. Wymienienie wszystkich zajmuje mu około minuty.

– A co zmieniło się w tym czasie w samym klubie? W jego otoczeniu? – pytamy.
– Tak szczerze? Od czasu, kiedy jako mały dzieciak przyszedłem na pierwszy trening niewiele się zmieniło. Boiska są takie same, budynek klubowy i szatnie w zasadzie też. Dopiero teraz po przyjściu pani prezes doczekały się gruntownego remontu. Wcześniej nie wyglądało to najlepiej, czasem strach było wejść pod prysznic. Wtedy były takie czasy, że Warta była biednym klubem, więc czasem, jeszcze w tych czasach juniorskich, rodzice po prostu we własnym zakresie próbowali poprawić nam warunki. Czasem zamontowali na przykład w szatni jakieś szafki i tego typu rzeczy – wyjaśnia.

Reklama

Nie opuścił Warty nawet wtedy, gdy w klubie działo się naprawdę źle, a pieniędzy brakowało w zasadzie na wszystko. – Był taki okres, że przez siedem miesięcy nie otrzymywaliśmy wypłaty. Gdyby nie pomoc rodziców, to pewnie byłoby ciężko przeżyć. Ale raczej nie chciałem odchodzić, dobrze mi było w Poznaniu i wierzyłem, że w końcu sytuacja w Warcie się poprawi. Wtedy grali tu prawie sami młodzi piłkarze, więc większość jeszcze mieszkała gdzieś tam z rodzicami i jakoś udało się te kiepskie czasy przetrwać. Chociaż przyznam, że w zeszłym roku, zaraz przed tym, jak przyszła pani prezes Łukomska-Pyżalska, to miałem już takie myśli, żeby opuścić klub.

Pytany o chęć gry w Ekstraklasie odpowiada z rozbrajającą szczerością. – Ekstraklasę znam tylko z telewizji, więc ciężko powiedzieć, czy się nadaję. Ale myślę, że jakoś dałbym sobie radę. Jeszcze pięć lat temu, gdyby pojawiła się oferta, to w ogóle bym się nad odejściem nie zastanawiał. Nie ważne czy byłby to klub z czuba tabeli, czy kandydat do spadku. Teraz jestem już trochę starszy i każdą ofertę musiałbym dokładnie przeanalizować – zaznacza. Kiedyś zainteresowanie jego osobą wyrażało Zagłębie Lubin. – Ich trenerem był wtedy Orest Lenczyk, a „Miedziowi” grali jeszcze na zapleczu Ekstraklasy. Pojechaliśmy do Lubina na mecz i wygraliśmy 2:1. To była ich pierwsza porażka w tamtym sezonie, a ja strzeliłem decydującego gola. Później od dziennikarzy i działaczy w klubie słyszałem, że było coś na rzeczy. Ale temat ostatecznie upadł po odejściu trenera Lenczyka z Lubina – wyjaśnia.

Image and video hosting by TinyPic

Alain miał też trafić do… Borussii Dortmund. – Tak, wszystko się zgadza, tylko, że to był żart na prima aprilis. Wymyślił go Hubert Niedzielski – nasz obecny rzecznik prasowy. Zapytał mnie, czy może taką informację podać do mediów, a ja się zgodziłem. Była z tym później masa zabawy, bo część dziennikarzy nie zorientowała się, że to żart – śmieje się Alain. – Rzeczywiście nie wszyscy zdali sobie od razu sprawę, że to taki dowcip. Pamiętam, że tę informację podchwycił nawet poważany niemiecki portal Transfermarkt.de. Zamieścili nawet wtedy wymyśloną przeze mnie kwotę transferu 250 tysięcy euro – przyznaje rzecznik Warty.

ALE PAN DOBRZE MÓWI PO POLSKU!

Chociaż w Polsce mieszka od urodzenia, to jego wygląd potrafi zmylić ludzi. Przyznaje, że zdarza mu się przyciągać wzrok na ulicy. Zapewnia jednak, że taka sytuacja jest już teraz rzadkością. – Ale jak wchodzę do sklepu, to ekspedientki nadal są zaskoczone, że tak dobrze mówię po polsku. Często pytają jak długo się uczyłem – uśmiecha się. Ale na jego wygląd zewnętrzny nabierają się nie tylko panie w sklepie, zdarzało się to też… sędziom. – Były takie sytuacje, że arbiter na boisku mówił do mnie po angielsku. Nie zawsze od razu wyprowadzałem go z błędu. Czasem robiłem sobie żarty i ciągnąłem konwersację w tym języku, a dopiero pod koniec spotkania wyjaśniałem, że świetnie mówię po polsku. Koledzy z zespołu mieli z tego niezły ubaw – opowiada.

I wspomina jeszcze jedną zabawną sytuację. – To był chyba 2006 rok, kiedy reprezentacja Polski grała na mundialu w Niemczech. Wybraliśmy się ze znajomymi na jeden z meczów do Multikina. Pokazywali wtedy tam spotkania na dużym ekranie, a ja oczywiście ubrałem się na tę okazję w koszulkę z orzełkiem. Pamiętam, że jak wracaliśmy, to zatrzymaliśmy się przed przejściem dla pieszych, a obok nas stanął jakiś młody chłopak. Popatrzył na mnie tak jakoś dziwnie i powiedział coś w stylu: „On w koszulce reprezentacji?”. No to mu odpowiedziałem zgodnie z prawdą: „Mieszkam tutaj dłużej niż ty”. Śmieszną miał wtedy minę – wspomina Alain.

– Wyglądasz na obcokrajowca i słyszeliśmy od jednego znajomego, że jesteś kobieciarzem, więc tak szczerze – nie zdarzyło ci się podrywać dziewczyny, udając, że jesteś z zagranicy?
– Nie no, z tym kobieciarzem to lekka przesada. Kiedyś, jak byłem młodszy, to rzeczywiście szukałem sobie jakiejś dziewczyny, ale tak ogólnie jestem osobą nieśmiałą, chociaż może tego po mnie nie widać. Z moją obecną partnerką Darią (Miss Foto Wielkopolski – przyp. MS) jestem już od roku, więc słowo kobieciarz raczej do mnie nie pasuje. A co do tej drugiej kwestii… Może parę razy coś takiego miało miejsce, ale to było bardziej na takiej zasadzie, że koledzy mnie podpuszczali, że nie zbajeruję w ten sposób jakiejś dziewczyny – śmieje się Alain.

Jego życie w Polsce ma też drugie dno. Zdarzało mu się paść na stadionie ofiarą rasistowskich okrzyków. Wspomina zwłaszcza mecz z Lechią Gdańsk przy Bułgarskiej – znad morza przyjechało wtedy do Poznania około tysiąca fanów. – Rzeczywiście sytuacja wtedy była dość nieprzyjemna. Już jak wchodziłem na boisko z ławki, to słyszałem, że kibice naśladują wiadomo jakie odgłosy. Później przez media przetoczyła się dość spora burza na ten temat. Nikt mnie za tamtą sytuację nigdy nie przeprosił, ale tak właściwie ja żadnych przeprosin nawet nie oczekiwałem. Wiem tylko, że Lechia zapłaciła jakąś finansową karę – tłumaczy. I jednocześnie podkreśla, że takie sytuacje są sporadyczne i mógłby policzyć je na palcach jednej ręki.

W KOŁƒCU WSZYSTKO POD KONTROLÄ„

Od czasu przejęcia Warty przez prezes Łukomską-Pyżalską w klubie wszystko wraca do normy. Alain podkreśla, że w końcu czuje stabilizację finansową. Rywalizacji o miejsce w składzie też się nie bał. – Wiadomo, że jakieś tam małe obawy były. W końcu przyszło do nas kilku zawodników z Ekstraklasy i wiedziałem, że może być ciężko o skład. Ale ja zawsze lubiłem rywalizację, a obecność doświadczonych kolegów traktowałem bardziej, jako szansę na podpatrzenie ich gry i nauczenie się czegoś nowego.

Od jakiegoś czasu myśli też o swojej dalszej przyszłości, bo wie, że kariera piłkarza nie trwa długo. Dwa lata temu razem z byłym klubowym kolegą Dariuszem Cudnym założyli sklep z obuwiem piłkarskim. – Podzieliliśmy się obowiązkami – ja zajmuje się sprawami organizacyjnymi, a mój wspólnik bardziej koncentruje się na sprzedaży. Cały czas staramy się rozwijać nasz sklep, ale biznesmenem bym się jeszcze nie nazwał – śmieje się. Kilka lat temu zaczął też studia na poznańskiej AWF, ale wytrwał tylko miesiąc. Ale nie dlatego, że nie chciało mu się chodzić na zajęcia. – Po tym miesiącu zdałem sobie sprawę, że to nie jest to, co chciałbym w życiu robić. Nie widzę siebie w przyszłości w roli trenera. Naukę zacząłem razem z kolegą z klubu – Przemkiem Otuszewskim – i on wytrwał do końca – opowiada Alain. Nie oznacza to, że myśli o wyższym wykształceniu odłożył na bok. – Później zacząłem jeszcze zaocznie studiować prawo. Musiałem przerwać naukę ze względu na prowadzenie sklepu, bo zwyczajnie nie wystarczało mi na wszystko czasu. Zaliczyłem trzy semestry, ale chciałbym kiedyś wrócić i dokończyć te studia. Mogą mi się przydać w przyszłości.

Nie mieszka już na Jeżycach – wyprowadził się z rodzinnego domu i wynajmuje mieszkanie w centrum Poznania. Wolne chwile spędza właśnie tam. – Jestem typowym domatorem. Moja dziewczyna ma nawet czasem do mnie pretensje, że tak rzadko wychodzimy gdzieś do miasta. Czasem pójdziemy do restauracji coś zjeść albo do kina – bo to jest coś, co naprawdę lubię. A tak, to wieczorami wolę poleżeć sobie przed telewizorem. Po treningach zajmuje się sklepem, więc wcale nie mam tak dużo wolnego czasu – zaznacza.

Mimo finansowej stabilności, nie kupił samochodu. Nie potrzebuje go. Mieszka w centrum i na treningi chodzi spacerkiem. – Zajmuje mi to około siedmiu minut. Bardzo lubię kawę i sporo jej piję, dlatego po drodze wchodzę do Starego Browaru do Starbucksa i zamawiam sobie jedną. Pracownicy już mnie tam rozpoznają i wystarczy, że powiem: „to, co zawsze”. Czasem nawet chłopakom, którzy tam pracują podrzucę jakieś bilety na nasz mecz – śmieje się.

– To tak na koniec, żeby nikt więcej nie napisał, że jesteś Nigeryjczykiem. Możesz o sobie spokojnie powiedzieć – jestem Polakiem?
– Tak, zdecydowanie. Jestem stąd. Jestem zwykłym chłopakiem z Jeżyc.

MACIEJ SYPUŁA

Najnowsze

1 liga

Królewski: Miałem sygnały o planach wpływania na służby, by finał PP się nie odbył

Paweł Paczul
4
Królewski: Miałem sygnały o planach wpływania na służby, by finał PP się nie odbył
Polecane

KRÓLEWSKI: UWAŻAM, ŻE W SPADKU WISŁY JEST 100% MOJEJ WINY

Paweł Paczul
0
KRÓLEWSKI: UWAŻAM, ŻE W SPADKU WISŁY JEST 100% MOJEJ WINY

Komentarze

0 komentarzy

Loading...