„Nasi ultrasi poszli do wojska”. Działacz Karpat Lwów o wojnie i odbudowie klubu

Kamil Rogólski

31 grudnia 2025, 15:57 • 32 min czytania 9

Taras Hordijenko jest działaczem w ukraińskim futbolu od 25 lat. Swoje życie związał z Karpatami Lwów, gdzie dziś pełni funkcję dyrektora technicznego. W Ruchu Lwów uczestniczył w budowie jednej z najnowocześniejszych akademii w Europie Wschodniej, która znajduje się w miejscowości Winniki około 60 kilometrów od granicy z Polską. W rozmowie z Weszlo.com opowiedział o wojennych realiach życia i piłki nożnej w Ukrainie.

„Nasi ultrasi poszli do wojska”. Działacz Karpat Lwów o wojnie i odbudowie klubu
Reklama

Hordijenko ukazał kontrast od czasów największej prosperity, aż do 2014 roku i pierwszego wstrząsu, gdy po aneksji Krymu i okupacji części Donbasu przez Rosję wiele uznanych ukraińskich klubów przestało istnieć. Z kolei Karpaty Lwów zniknęły z mapy w 2021 roku, a dziś nowy podmiot przywraca struktury tej największej piłkarskiej marki zachodniej Ukrainy i walczy w elicie. Oto wielowątkowa historia z pogranicza sportu, biznesu i polityki.

Kiedy był prime ligi ukraińskiej? Czy to ten słynny 2013 rok?

Reklama

Nie chodzi o 2013 ani o 2012. Warto ten najlepszy okres zaznaczyć inaczej. Kiedy Szachtar Donieck wygrał Puchar UEFA (2009 rok – red.), trzy ukraińskie drużyny grały w 1/8 finału tych rozgrywek. Czyli koniec pierwszej dekady XXI wieku i początek drugiej. Ale to formalistyczne określenie. To trwało pięć, może siedem lat. Oprócz trzech silnych drużyn, generalnie w lidze ukraińskiej była bardzo poważna rywalizacja. Jeszcze FC Dnipro, Karpaty Lwów i inne kluby kreowały tę rywalizację. Ona sprawiła, że ci silni byli jeszcze lepsi. Nawet wtedy tutaj we Lwowie przegrywali i Dynamo, i Szachtar. 

A nie sądzi pan, że ogromne pieniądze w ukraińskim futbolu zostały przejedzone? Abstrahując od kwestii politycznych. Jak popatrzymy na Metalist, Dnipro, to wydawano miliony dolarów i dziś nic z tego nie zostało. Kluby były określane zabawkami oligarchów. Czy miał pan wtedy wrażenie, że ten sukces nie jest zbudowany na solidnych podstawach?

“Zabawka” to być może zbyt płytkie słowo, ale to było coś, co jest w rękach jednego człowieka. Klub piłkarski nie był biznesem. Nie miał solidnych podstaw i był daleko od ekonomicznych zasad. Są dwa kluby, które stanowiły wyjątek, ale jednocześnie te podstawy się od siebie różniły. Pierwszy przykład to Szachtar, który z silnym oparciem administracyjnym dostał się na szczyt i utrzymuje się tam do dziś.

Co pan ma na myśli? Jakieś silne umocowanie polityczne?

Można tak powiedzieć. Za sukcesem klubów piłkarskich zwykle swoją jacyś silni regionalni przywódcy. 

Chce pan powiedzieć, że za istnieniem silnego Szachtara albo Metalista stała chęć zaznaczenia swoich wpływów w regionie przez właściciela?

W całej Ukrainie. Szachtar dodatkowo oparł swoją ekonomię o wielkie zyski z europejskich pucharów w porównaniu do reszty klubów w kraju. Wykreowali świetną strategię z kupowaniem i rozwijaniem młodych Brazylijczyków. Sprzedawali ich tylko za duże pieniądze. 

Drugi przykład trzymania się zasad ekonomii to dawne Karpaty Lwów. Nie znam już innych ukraińskich klubów, które na siebie zarabiały. Pod tym względem Karpaty były jak klub z zachodu Europy i stanowiły kontrast w stosunku do reszty ligi. Jednym z moich najszczęśliwszych dni pracy w Karpatach był ten, w którym wysłałem list do władz ligi ukraińskiej, żeby zrobić dla nas wyjątek i pozwolić na umieszczenie na strojach dodatkowej reklamy. Wszystkie standardowe miejsca już były zajęte. I wie pan, gdzie to było?

Gdzie?

Z tyłu na spodenkach. Podczas gdy w lidze ukraińskiej grały kluby bez sponsora nawet na przodzie koszulki. Mieliśmy dużą rozpiętość sponsorów na stadionie. Od przedsiębiorstw z Zaporoża i Dniepra, po firmę Blachy Pruszyński z Polski. Oni wszyscy chcieli się reklamować we Lwowie. To była najlepsza oznaka sukcesu organizacyjnego. Choć mieliśmy swojego gospodarza – Petro Dymińskiego. Ale przy nim trzeba było robić roczne raporty finansowe odnośnie budżetu. Właściciel mówił: pokażcie, ile zarobicie przez ten rok, a ile ja mam wam dołożyć. 

Czyli Dymiński nie miał aż tak hojnego podejścia.

Jego podejście było takie, że Karpaty mają być rentowne. Już nie wnikam, co było tego przyczyną. Natomiast ludzie tutaj rozumieli, że pracujemy na ekonomiczny rezultat. Oczywiście wynik sportowy jest ważną częścią, ale wtedy, gdy pisałem do ligi podanie o pozwolenie na dodatkową reklamę, to Karpaty w lidze były poza TOP 10. 

W takim razie kiedy był najlepszy czas Karpat Lwów? Kiedy kupiliście Lucasa Pereza z Rayo Vallecano w 2011 roku?

Po upadku ZSRR są co najmniej dwa takie momenty. Pierwszy to trzecie miejsce w lidze sezonu 1997/1998. W Karpatach grali bardzo dobrzy ukraińscy piłkarze. Poza tymi z Dynama i Szachtara, najlepsi Ukraińcy grali tu, we Lwowie. Klub grał nawet w europejskich pucharach, ale szybko odpadł. Drugi moment to nie transfer Lucasa Pereza. To było w 2011 roku, a Karpaty gwałtownie rosły w latach 2008–2010. Dwa razy z rzędu piąte miejsce w lidze, udział w europejskich pucharach. Faza grupowa Ligi Europy w 2010 roku, gdzie rywale byli na poziomie Ligi Mistrzów.

PSG, Borussia Dortmund i Sevilla. W ostatniej rundzie kwalifikacji wyeliminowaliście Galatasaray. 

Powiem panu więcej. Nie jechaliśmy na Galatasaray, czując się jak underdogi. W Stambule chcieliśmy normalnie grać w piłkę. Nie powiem, że byliśmy pewni zwycięstwa, ale chcieliśmy pokazać, że my dużo potrafimy. Nie na zasadzie cierpienia na boisku i liczenia na szczęście. W Stambule remis 2:2 uważam za naszego pecha, bo byliśmy lepsi. Do 60. minuty dominowaliśmy nad Galatą. Z kolei w rewanżu we Lwowie zremisowaliśmy 1:1 i dopisało nam trochę szczęścia, ale wszystko powinno być rozstrzygnięte na naszą korzyść już w Stambule.

Widziałem archiwalny reportaż z przyjazdu Borussii Dortmund do Lwowa. Nawet wysyłałem go panu na Whatsapp. Jak pan wspomina BVB i całe poruszenie w mieście?

To był właśnie ten najlepszy moment w życiu klubu i kibiców. Było udostępnionych ponad 28 tysięcy biletów. Powiem tak: dobrze, że to się wszystko tylko tak skończyło.

Dlaczego?

Mieliśmy dużo komplikacji z kibicami. Najpierw to, co się wydarzyło w centrum Lwowa przed meczem. Starli się ze sobą kibice Karpat i Borussii Dortmund. Leciały w powietrzu wazony i wszystko to, co kibice mieli akurat pod ręką. Policja miała wszelkie instrumenty, żeby temu zapobiec. Wszyscy wiedzieli, gdzie siedzą Niemcy. Oraz wszyscy wiedzieli, gdzie idzie parada kibiców Karpat. Można było przeprowadzić tę paradę tam, gdzie nie siedzieli Niemcy. Dlaczego nikt o to nie zadbał? Ja do dzisiaj tego nie rozumiem. Druga rzecz jest taka, że około 4000 kibiców weszło bez biletu. O tym nikt nie wie, dawne czasy. Po prostu służby stadionu nie dały sobie rady pod naporem ludzi. 

A sportowo? Do Lwowa przyjechała Borussia Dortmund, która z Jurgenem Kloppem w tym samym sezonie zdobyła mistrzostwo Niemiec.

Z Dortmundem byliśmy jednocześnie blisko i daleko. Blisko, ponieważ wynik 3:4 na to wskazuje. Daleko, ponieważ dwie nasze bramki padły po dziecinnych błędach Borussii. A Jurgen Klopp już wtedy był słynny w naszym mniemaniu. Rywalizowali już z Bayernem. Dodatkowy kontekst jest taki, że Karpaty Lwów, i ja osobiście, mieliśmy świetne stosunki z legendarnym prezydentem Borussii – Dr Reinhardem Rauballem. Byliśmy znajomymi do tego stopnia, że po losowaniu fazy grupowej Ligi Europy w Monako wziąłem komórkę i mówię: – Panie Doktorze Rauball, niech pan czeka na gości! Na tym poziomie mecze z Borussią Dortmund były dla nas meczami przyjaźni. Oczywiście nie dla kibiców.

Taras Hordijenko w Nyonie na losowaniu rundy kwalifikacyjnej Ligi Europy 2010/2011. Obok zasłużony napastnik Karpat Lwów – William Rocha Batista.

Czy Karpaty Lwów zrobiły wrażenie na waszych rywalach w Europie?

Tak, oczywiście. Jako dyrektor techniczny mogę panu powiedzieć anegdotę, że drugim bramkarzem Borussii Dortmund był wtedy Australijczyk – Mitchell Langerak. Niemcy zwrócili się do ukraińskiego konsulatu, ponieważ mylnie sądzili, że Australijczycy nie potrzebują wizy, aby wjechać do Ukrainy. A oni potrzebowali. Cały dzień załatwiałem, żeby go wpuścili, bo to jest część mojej pracy. Starania były przez Kijów, centralę służby granicznej. Ostatecznie się udało i Langerak przyjechał, tylko że co najmniej po czterech godzinach walki z administracją. Myślę, że Borussia Dortmund doceniła nasze starania. Dbamy, żeby mecz się rozstrzygnął sportowo, a nie jakkolwiek inaczej. 

Jurgen Klopp pozostawił po sobie we Lwowie jedną anegdotę. To była przedmeczowa konferencja prasowa. Wynająłem tłumaczkę, która świetnie zna język niemiecki, ale problem był taki, że nic nie wiedziała o piłce nożnej. Trwa konferencja prasowa. Ja sobie stoję w kącie, żeby słuchać przebiegu. Klopp uśmiechnięty chętnie odpowiada na pytania. Jest kontaktowy i nie jest to dla niego jakaś zwykła formalność. Nagle jeden dziennikarz zadaje pytanie: – Czy pan skupia się na meczu z Karpatami, czy już myśli o niedzielnym meczu z Schalke?

Oj, głupie pytanie.

Pytanie głupie, ale rzecz nie w tym. A raczej w tym, że to pytanie trzeba przetłumaczyć. A dziewczyna nie wie, co to jest Schalke. Znalazła słowo, które jej brzmiało najbliżej do Schalke. 

Jakie to było słowo?

“Scheiße” (pol. g*wno). Reakcja Kloppa bezcenna. Do dziś pamiętam ten jego entuzjazm, gdy we Lwowie jego największego rywala nazwali “scheiße”Najgorszy w mojej biografii, wstrętny, był wyjazd do Paryża.

Dlaczego?

Graliśmy z Paris Saint–Germain. Byłem dwa razy w Paryżu i pojadę trzeci raz dopiero wtedy, gdy ktoś mi za to dobrze zapłaci. 

Jaka jest geneza tej postawy?

Ludzie. Choć to nie są ludzie, to nie jest gościnność. Żeby było jasne – od strony klubu wszystko było w porządku. Nie mam pretensji do PSG, ponieważ wszyscy jesteśmy profesjonalistami.

Zatem kto dał się wam we znaki?

Policja, wolontariusze i zwykli ludzie w Paryżu. Drugi raz byłem z chłopakami z młodzieżówki Karpat w Dieppe na wybrzeżu Francji. Miasto słynące z walk podczas drugiej wojny światowej. Swoją drogą – w tej grupie w Dieppe był dzisiejszy reprezentant Ukrainy – Ołeksij Huculak. Był najmłodszy w drużynie i jednocześnie najlepszy. Od razu było widać, że zajdzie daleko. Tam na francuskim wybrzeżu zostaliśmy dobrze przyjęci, ale w drodze do domu przyjechaliśmy do Paryża, żeby coś chłopakom pokazać.

Juniorzy Karpat Lwów z rocznika 1997 na turnieju we Francji w 2012 roku. Piąty od lewej w górnym rzędzie jest Ołeksij Huculak – bohater reprezentacji Ukrainy w meczu eliminacji MŚ 2026 z Islandią. Szósty w tym samym rzędzie stoi Wołodymyr Senica, który w 2022 roku zapisał się do armii i do dziś broni Ukrainy na froncie.

Jak udaję się na wyjazdy z dziećmi, to zawsze się staram, żeby coś zobaczyły, bo to część ich wychowania, nie tylko boisko. Z trenerami i szefem akademii Karpat poszliśmy pod Luwr. Popatrzyliśmy z zewnątrz. Nie mieliśmy wiele czasu. Poszliśmy do restauracji. Przyszedł kelner, zamówiliśmy kawę. Za dwie minuty przyszedł szef tego miejsca i powiedział: panowie, jeśli chcecie tylko kawy, to możecie odejść, bo ja was tutaj nie potrzebuję. To we mnie pozostało i ja już więcej nie chcę jechać do Paryża. A po tym, co zrobiła policja, gdy graliśmy z PSG, zrozumiałem, że takie traktowanie człowieka to po prostu standard w Paryżu.

Co zrobiła policja?

Drużyna przyleciała dzień przed meczem, a rano w dniu meczu wystartował samolot z kibicami i dziennikarzami. Dla kibiców mieliśmy zorganizowany program turystyczny na 3–4 godziny. Może po 30 minutach przy wieży Eiffla funkcjonariusze nakazali wsiadać do autokaru i jechać na stadion. Dla nich nic nie znaczyło, że mamy opłacony cały program na kilka godzin. Kibice mieli jechać i już. Z kolei po meczu fani czekali w autokarze na dziennikarzy, żeby pojechać razem na lotnisko. Dziennikarze byli wtedy na pomeczowej konferencji prasowej. Policja wyrzuciła za drzwi chłopaka z agencji turystycznej, który mówił, że jeszcze czekamy. Wszystkich do autokaru i na lotnisko. 

Myśli pan, że był taki podtekst, że jesteście z Ukrainy, to się was traktuje gorzej?

Może to po prostu policjanci w Paryżu są idiotami. Może komedie, w których występował Louis de Funes to szczera prawda? A może jest tak jak pan powiedział, nie wiem tego.

Wołodymyr Senica dokonuje symbolicznego pierwszego kopnięcia przed meczem Karpaty Lwów – Krywbas Krzywy Róg, co jest zwyczajem w ukraińskich rozgrywkach w wykonaniu wojskowych i ich rodzin. To wychowanek Karpat, którego wojna zastała za granicą na zgrupowaniu z Epicentrem Kamieniec Podolski. Wrócił do Ukrainy i dobrowolnie wstąpił w szeregi ukraińskich sił zbrojnych. Za męstwo został odznaczony przez prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego. Senica w przeszłości był piłkarzem Bałtyku Koszalin.

Wracając do tego wątku najlepszych czasów ligi ukraińskiej. Przewinęło się u was mnóstwo genialnych piłkarzy. Fernandinho, Douglas Costa, Papu Gomez, Cleiton Xavier i wielu innych. Kogo pan najbardziej podziwiał? 

Nigdy mnie nie ciekawili ludzie z innych drużyn.

Poważnie? W Polsce marzy się, żeby do Ekstraklasy trafiali świetni obcokrajowcy. U nas do dziś jest wspominany transfer 31–letniego Danijela Ljuboji, symbol takiego transferu, który pobudza wyobraźnię. W Ukrainie grali reprezentanci Brazylii i Argentyny. Karpatom strzelił kiedyś gola Douglas Costa z rzutu wolnego z kilkudziesięciu metrów. Nie robiło to na panu wrażenia?

Wrażenie może robiło, ale ja nie jestem kibicem. Ja pracuję w piłce nożnej. Oczywiście, że na przykład nie zapomnę gola, którego strzelił Jaja Coelho z Besiktasem. 

Od poprzeczki z dystansu.

To nie był żaden finezyjny strzał. Po prostu zalutował z całej siły. Ja pamiętam takie rzeczy, ale to jest inna ocena. Mnie zawsze bardziej interesowało, żeby moja drużyna miała dobrze, była zorganizowana. 

To zapytam o piłkarza Karpat Lwów. Lucas Perez trafił w 2011 roku do was, a w późniejszych latach grał w Arsenalu. Jaki on był w Ukrainie?

Bardzo dobry piłkarz, który miał duże problemy z adaptacją. Nie tylko ze względu na to, że znalazł się w obcej dla niego kulturze. Perez miał też problemy osobiste. Tutaj akurat nie mam prawa mówić o szczegółach. Jednocześnie trzeba powiedzieć, że w Karpatach stał się lepszym piłkarzem. Nie powiem, że wcześniej był anonimowy, ale u nas zrobił duży krok, żeby później grać w Arsenalu. 

Perez w swoich wypowiedziach was nie oszczędza. Oprócz manipulacji finansowych, przywołał historię o tym, jak z powodu złych warunków atmosferycznych samolot z piłkarzami Karpat musiał wylądować w Polsce. Kierowca autobusu nie mógł wjechać do Polski bez wizy, więc piłkarze wracali do Lwowa na własną rękę, płacąc prywatnym kierowcom. Ma pan takie poczucie, że coś można było zrobić lepiej?

Zawsze można coś zrobić lepiej. Natomiast nie przypominam sobie sytuacji, w której wylądowaliśmy w Polsce. Każdy rozumiał, że to jest granica. Kiedy Lucas Perez był w klubie, mogliśmy mieć tylko lot w granicach Ukrainy, albo po obozie w Turcji. Przewoźnik nie mógł wylądować w Polsce, ponieważ zapłaciłby ogromne kary, gdyby się okazało, że choćby jeden z pasażerów nie ma wizy. Samoloty Turkish Airlines nawet nie startują, gdy nie ma gwarancji lądowania w kraju docelowym. Dlatego wersja Pereza jest niewiarygodna.

Jeszcze przed przyjściem Pereza – wracaliśmy z meczu Ligi Europy z Borussią Dortmund. Samolot ukraińskiego przewoźnika wylądował w Użhorodzie (miasto przy granicy ze Słowacją – red.). Wie pan, to po prostu pogoda. Nie miałem wpływu na to, gdzie ten samolot wyląduje. A z Użhorodu do Lwowa trzeba było jechać 300 kilometrów przez góry w zimowej aurze i rozumiem, że to się nie wszystkim podobało.

Generalnie mówi się, że jak przyjeżdżasz w jakieś miejsce, to pokaż coś, żeby cię ludzie traktowali jak swego. Problemy były z obu stron. Ja nie mówię, że na pewno z naszej strony wszystko było idealne, ale on miał cechy charakteru, które utrudniały komunikację. Natomiast mogę powiedzieć, że z jego agentami jesteśmy kolegami do dzisiaj.

Gol Lucasa Pereza z Krywbasem Krzywy Róg w 2012 roku. Cztery lata później Arsenal zapłacił za niego 20 milionów euro.

Potem było wypożyczenie do Dynama Kijów.

To było nieporozumienie i właściwie nie wiem, jak do tego doszło. Więcej mógłby o tym powiedzieć dyrektor sportowy. Trenerem Dynama był Ołeh Błochin, trener rządzący twardą ręką. Podobno transferu Pereza nikt z nim nie uzgodnił. Błochin go po prostu usunął i Perez przez pół roku nie grał. 

To zapytam teraz o polskiego piłkarza.

Którego? Bo było dwóch Polaków w Karpatach. 

Mam na myśli Jakuba Tosika.

Grał u nas kilka miesięcy i nie mogę powiedzieć, że coś po sobie tutaj zostawił. Z kolei Maciej Nalepa to część historii Karpat Lwów. 

Pytam o Tosika, ponieważ on w wywiadzie dla Weszło bardzo się żalił. Nawet nie tyle na klub, co na swojego agenta. Tosik powiedział, że miał w kontrakcie zapis, że musi zagrać w jednym meczu w miesiącu, żeby dostać pensję. Umowa była po ukraińsku i po angielsku. Ukraińskiego nie znał, a angielski słabo. Narzekał też, że jak był w rezerwach Karpat, to musiał jechać autobusem ponad 1300 kilometrów ze Lwowa do Ługańska.

Nie mogę zaprzeczyć, że tego nie było. Nie tylko on miał taki zapis w kontrakcie, ale wątpię, że w ogóle nie dostawał pieniędzy. To po prostu była mniejsza kwota. A jeśli chodzi o podróż do Ługańska, to druga drużyna zawsze jeździła autokarem na mecze. Rozumiem, że szczególnie dla obcokrajowca to niekomfortowe. Tak samo druga drużyna jeździła autokarem do Doniecka, do Charkowa, na Krym. Wie pan, ile kosztował wtedy jeden przelot pierwszej drużyny Karpat wewnątrz Ukrainy? 70 tysięcy dolarów. W Europie Zachodniej taki lot był warty maksymalnie połowę tej kwoty. 

Tu chodzi o odległość, prawda? Ukraina ma ogromne terytorium.

Bardziej chodzi o rozwój rynku lotniczego. Tam, gdzie jest większa konkurencja, naturalnie są mniejsze koszty. Jest duże obłożenie na loty czarterowe. W Ukrainie, gdzie przewoźnik ma 3–4 loty w miesiącu, chce wycisnąć jak najwięcej pieniędzy dla siebie. A tutaj wiadomo. Piłka nożna, pieniążki są, chłopaki zarabiają kupę siana i muszą polecieć na mecz.

Taras Hordijenko na trybunie Areny Lwów podczas meczu EURO 2012. Tego dnia Niemcy pokonali Danię 2:1 po golach Lukasa Podolskiego i Larsa Bendera. Hordijenko pełnił funkcję oficera łącznikowego reprezentacji Niemiec.

Skoro jesteśmy przy Polakach. Dlaczego na przestrzeni lat tak mało się ich pojawiło w lidze ukraińskiej? Mariusz Lewandowski w Szachtarze, wiadomo. Tomasz Kędziora w Dynamie Kijów. Zdecydowanie więcej Ukraińców pojawiło się w Ekstraklasie niż Polaków u was.

Od początku w ukraińskich klubach był trend na piłkarzy z konkretnych kierunków. Jeden z nich to oczywiście Brazylijczycy i ogólnie Ameryka Łacińska. Drugi kierunek to Bałkany. Chorwaci, Serbowie itd. Ameryka Południowa wiadomo dlaczego. Z kolei Bałkany miały taki fundament, że w latach 90. i na początku XXI wieku dużo piłkarzy z Bałkanów trafiało do dobrych europejskich klubów. Skoro tam trafiają, to oznacza dobre szkolenie. 

Polska wam się tak nie kojarzyła?

Po prostu nie było takiego konceptu. Wy wyrobiliście sobie markę w Europie nieco później. 

To prawda. Nie mieliśmy kiedyś piłkarzy w Barcelonie albo w Interze Mediolan.

Dokładnie tak. Dlatego bez takiej marki, jaką mają piłkarze z Bałkanów, nie było trendu na Polaków. Były tylko jednostki.

A jak w Karpatach zapamiętał pan Semira Stilicia? On zapisał w Lechu Poznań piękną kartę.

Powiem w ten sposób. Jak na poziom Karpat Lwów, był bardzo dobrym piłkarzem. Niestety było coś na płaszczyźnie mentalnej takiego, że nie dało się tego poskładać. Nie wiem, czy to były problemy osobiste, czy jeszcze coś innego. W meczu z Metalistem Charków dostał czerwoną kartkę i kilka meczów zawieszenia, ponieważ sędzia zrozumiał, co Stilić mu powiedział. Miał duże umiejętności, ale nie udało mu się w Karpatach pokazać poziomu, do którego aspirował.

Kontekst jest taki, że gdy Semir Stilić został gwiazdą Lecha, był łączony z klubami Bundesligi. Na przykład z Borussią Moenchenglabach. W związku z czym kontrakt w Karpatach był traktowany w Polsce raczej jako symbol tego, że jego kariera poszła w złym kierunku.

Możliwe, ale jak mówię – jego wyniki sportowe w Karpatach to nie kwestia umiejętności piłkarskich, a bardziej problemów kulturowych. Zaczęły już wtedy narastać problemy finansowe w klubie. Stilić natrafił już na te gorsze czasy. 

Automatycznie przechodzimy do tego wątku. Czy 2014 rok mocno uderzył w ukraiński futbol?

Oczywiście.

Wydaje się to oczywiste, ale jak to rozłożyć na czynniki pierwsze?

Ekonomicznie było trudniej. Petro Dymiński był współwłaścicielem sieci stacji paliw WOG. W kilka miesięcy około 20% jego stacji zniknęło. To miało znaczenie. Tak było wszędzie. 

Taka jest teza, że ci wszyscy bogaci ludzie pomyśleli: dobra, chłopaki. Trzeba ratować poważny biznes i piłka nożna nie jest nam już potrzebna. 

Może to już przesada, ale wiadomo, że biznes jest priorytetem. A piłka nożna jest wtedy, gdy pozwala na nią biznes. 

Natknę się czasami na jakiś skrót meczu ligi ukraińskiej sprzed 2014 roku. Była atmosfera, był doping. Potem to wszystko zgasło. 

Oczywiście, że tak. Zmieniły się priorytety. Ludzie zaczęli się zmagać z realiami wojny. 

A jak ten spadający poziom zainteresowania odczuliście w Karpatach?

Jeśli chodzi o 2014 roku, aneksję Krymu, wojnę na Donbasie, to tu we Lwowie, rzecz jasna, odczuwaliśmy to mniej. Odczuliśmy to, że nasi ultrasi poszli do wojska. To jest cecha ukraińskich kibiców, której nie można lekceważyć. Niezależnie od tego, jaką symboliką się posługują, po prostu poszli walczyć, gdy nastała taka potrzeba. 

Wejście na stadion przed ligowym hitem Karpaty Lwów – Szachtar Donieck w sierpniu 2025 roku.

Zbliżamy się do bankructwa Karpat Lwów. Petro Dymiński uciekł z Ukrainy przed wymiarem sprawiedliwości, będąc oskarżonym o spowodowanie wypadku w 2017 roku, na skutek którego śmierć poniosła 31–letnia kobieta.

Na początku zaznaczmy jedną rzecz. Karpaty Lwów przed bankructwem i obecne to dwa różne kluby i tego się trzymajmy. Wracając do pana Dymińskiego – czy on miał większe problemy z prawem niż inni właściciele klubów? Nie wiem, ale nie wierzę w to. Nikt mnie nie przekona, że tak było. Wie pan. Tutaj istotną rolę odgrywa fakt, czy ktoś ma daleko do władzy, czy blisko do władzy. Jeśli ktoś ma daleko do władzy, to ma gorzej. Fakty są takie, że był wypadek drogowy i Petro Dymiński wyjechał z Ukrainy. Tu nie ma czego komentować. Ja tylko mówię, że z dużym prawdopodobieństwem inni właściciele klubów również mieli problemy z prawem. To się stało we Lwowie i odbiór zdarzenia był dużo bardziej krytyczny. Wypadek stał się sprawą publiczną. 

Żebyśmy się dobrze rozumieli. Ten wypadek to straszna tragedia i współczuję rodzinie tragicznie zmarłej kobiety. Nie mam ani prawa, ani zamiaru usprawiedliwiać sprawcy.

Wątek poboczny jest taki, że Petro Dymiński walczył z władzą. Uważał, że mu nie pomaga i on sam wspiera finansowo ten klub. On miał spółkę medialną ZIK, która dawała się politykom we znaki. Myślę, że przez to on był bardziej niewygodny niż inni. 

Co było dalej?

Jeszcze przez około dwa lata mieliśmy płynność finansową, a potem wszystko stanęło, ponieważ musi być jakaś motywacja. 

Mamy 2021 rok. Karpaty ogłaszają bankructwo. Musiała być po was duża wyrwa, jeśli chodzi o życie w mieście. 

Trzeba sobie zdawać sprawę, że Karpaty Lwów to coś więcej niż klub i piłka nożna.

Zatem czym są Karpaty? Może nawet od tego powinniśmy zacząć. 

Chciałem powiedzieć, że Karpaty to wizytówka Lwowa, ale to coś jeszcze większego. Ten klub jest cechą społeczeństwa. To się zaczęło w 1969 roku, gdy Karpaty zdobyły Puchar ZSRR i trwało aż do uzyskania niepodległości przez Ukrainę. To był taki sygnał, że my tu jesteśmy.

Pomnik przed Stadionem Ukraina we Lwowie upamiętniający drużynę z 1969 roku, która wygrała Puchar ZSRR. To największy sukces w historii Karpat.

Ma pan na myśli ten aspekt narodowy, że wy, Ukraińcy istniejecie, tylko pod czerwonym jarzmem?

Tak, oczywiście. Tak samo jak świadczyła o tym ukraińska muzyka, literatura, tak samo przypominały o tym Karpaty Lwów. Dlatego trudno dokładnie wyrazić znaczenie tej marki. Jest symbolem, a symbol jest subiektywny. 

Dlaczego pan odszedł z Karpat w tym najgorszym okresie?

Odszedłem w 2019 roku, gdy zrozumiałem, że moja praca nie jest już potrzebna i że to już jest agonia tej całej organizacyjnej struktury. Przede wszystkim ze względu na długi, które narosły.

Czy może pan określić ich wysokość?

Były wielkie. Część staraliśmy się spłacić, ale całość nas przerastała.

Co pana skłoniło do przyjęcia pracy w Ruchu Lwów?

Były dwa czynniki. Pierwszy to ten najbardziej prozaiczny, żeby po prostu mieć pracę. A drugi… Powiem w ten sposób. W Karpatach pracowałem z dyrektorem generalnym, który w środowisku piłkarskim uchodzi za kontrowersyjnego. A ja postrzegam go jako utalentowanego, ambitnego organizatora o szerokich horyzontach myślowych. 

To Ihor Dedyszyn, który jest teraz dyrektorem technicznym w UAF (ukraiński odpowiednik PZPN – red.) i uważam go za mojego przyjaciela. Byliśmy skrajnie różni i rozumieliśmy, co jeden może wziąć od drugiego. On został wtedy dyrektorem generalnym Ruchu Lwów i złożył mi ofertę pracy. Ruch w tamtym czasie całe swoje istnienie oparł o budowę nowoczesnej akademii, żeby szkolić młodzież. Kwestia szkolenia i rozwoju dzieci zawsze była dla mnie oczkiem w głowie. Dzieci są tym kapitałem społecznym, o który powinniśmy dbać.

Pamiętam oskarżenia w kierunku Ruchu Lwów, że kradnie adeptów z akademii Karpat. Jak to było?

Ja nawet nie wiem, jak można użyć takiego słowa. Wie pan jak było? Dzieci zostały na bruku. Przez półtora roku. Mówię o tym czasie między bankructwem starych Karpat a powstaniem nowych. Gdyby oni nie trafili w tamtym czasie do Ruchu, to by przepadli. 

Chciałem właśnie zapytać o ten ekosystem piłki nożnej we Lwowie. Są Karpaty Lwów, które mają markę i historię. Obok jest Ruch Lwów, który pod tym względem z Karpatami nie może się nawet równać. Pamiętam agresywny marketing Ruchu, że “to my jesteśmy teraz dumą Lwowa”.

To jest szkoła Ihora Dedyszyna. W Karpatach za jego czasów była taka sama szkoła agresywnego marketingu. Cały dział na to pracował. Może dlatego nie byliśmy lubiani? Owszem, wewnętrzne problemy Karpat doprowadziły do bankructwa, ale myślę, że zewnętrzne siły też były. Byli ludzie, którym zależało, żebyśmy zniknęli. 

A co do Ruchu Lwów – akademia w Winnikach jest fantastyczna (ok. 10 kilometrów na wschód od Lwowa – red.). Jestem szczęśliwy, że uczestniczyłem w takim projekcie. Nadzorowałem zakupy z zagranicy. Murawa, zasypki.

Mówimy de facto o bazie treningowej, która uratowała Szachtara po wybuchu wojny na pełną skalę. Warunki są tak dobre, że Manchester United by się nie powstydził. W dodatku blisko zachodniej granicy, więc Brazylijczycy nie boją się tam mieszkać.

Dokładnie tak. Po 24 lutego 2022 roku wszyscy byli tutaj i na Zakarpaciu.

Mamy 2025 i Karpaty Lwów znowu grają w lidze ukraińskiej. Kto stoi za tym, że dzisiaj jesteście jednym z potentatów w Ukrainie?

Nie zaglądam innym do kieszeni. Myślę, że po Szachtarze Donieck i Dynamie Kijów jeszcze Metalist 1925, Polissia Żytomierz, Krywbas Krzywy Róg i ŁNZ Czerkasy mają porównywalne lub większe możliwości od naszych. Co do struktury właścicielskiej – Karpaty są w posiadaniu dobrego biznesmena. 

Ale on chyba nie jest anonimowy, prawda?

Jest na tyle anonimowy, że kiedy dostałem propozycję powrotu do Karpat (nasz rozmówca wrócił tam w 2021 roku – przyp. red.), to szukałem o nim informacji i nie znalazłem w internecie nawet daty jego urodzenia. To Wołodymyr Matkiwski – sprawiedliwy, uczciwy człowiek. Właściwie jest współwłaścicielem, ponieważ resztę udziałów mają różne firmy, lecz też z nim związane.

Co z długami sprzed bankructwa? Wiem, że trwają sprawy sądowe z wierzycielami.

Sprawa nie jest jeszcze zakończona. Odszedłem w 2019 roku, a długi rosły jeszcze do 2021 roku. Dopiero z biegiem czasu odkrywałem, że są kolejne. 

Może pan zdradzić kwotę?

Mniejsza niż 8 milionów dolarów, którą podały ukraińskie media. Nie lubię mówić o kwotach, ale mniej niż 8 milionów dolarów. Dobrze, że przynajmniej wiemy już, na czym stoimy i znamy dokładne wartości. Najgorszą sprawę udało się załatwić i będziemy spłacać w ratach.

Który to piłkarz?

Jorge Carrascal (dziś zawodnik Flamengo – red.). 

O rany. Znam go. Fantastyczny piłkarz.

Piłkarz fantastyczny, ale nazwać go pustą głową byłoby dużym eufemizmem. Carrascal jest po prostu szalony. 

Słyszałem, że był częstym bywalcem lwowskich dyskotek.

Nie tylko. Po prostu jako człowiek Carrascal był niemożliwy do okiełznania. Piłkarz genialny i może właśnie ci geniusze mają to do siebie, że trudno ich okiełznać.

Ponad 3,5 roku po wybuchu wojny na pełną skalę macie w kadrze ośmiu obcokrajowców. Darijo Srna (dyrektor sportowy Szachtara Donieck – red.) powiedział, że w Szachtarze chcą grać piłkarze z Ameryki Południowej i Afryki. Dużo trudniej jest im namówić zawodników z innych kierunków. Jak wy przekonujecie piłkarzy z zagranicy do gry w Ukrainie? Dodam, że to pytanie często pojawia się ze strony Polaków.

Nie jestem skautem ani nie jestem biegły w dziedzinie transferów, ale powiem tak. Brazylijczycy przyjeżdżają, a potem mama, tato, brat. Teraz przyjeżdża z piłkarzem cała rodzina. Trudno mi się wypowiadać za nich. Co prawda od 2022 roku były ostrzały Lwowa, ale nie ma porównania z regionami bardziej na wschód. Nawet tymi miastami, które mają przedstawicieli w Premier Lidze (ukraiński odpowiednik Ekstraklasy – red.). Mamy też Hiszpana w drużynie. To Pablo Alvarez. Bardzo dobry piłkarz i człowiek.

Potrójna zmiana w zespole z Doniecka. Na boisku meldują się Alisson Santana, Ołeh Oczeretko i Anton Hłuszczenko.

Podczas tej wojny Lwów był już poważnie ostrzeliwany przez Rosję. Bywa tak, że noc trzeba spędzić w ukryciu. Ja doświadczyłem alarmu przeciwlotniczego choćby w dniu naszej rozmowy i to nie jest przyjemne. Jak wy w takich warunkach funkcjonujecie?

Ataków na Lwów jest rzecz jasna mniej niż w centrum i na wschodzie Ukrainy. Obserwujemy Telegram, gdzie ludzie ostrzegają się nawzajem, co leci. Kiedy są to drony, to czasu na schowanie się jest więcej. Z kolei Kindżał (rosyjski pocisk hipersoniczny – red.) wystrzelony z Rosji dolatuje do Lwowa w pięć minut. Ja się zawsze chowam do schronu, ale jest jasne, że w przypadku Kindżałów trzeba to zrobić szybko, ponieważ w kilka minut taki pocisk doleci w każde miejsce na terenie Ukrainy. Ataki na Lwów się od siebie różnią. Czasami są to ataki na ludność cywilną, a czasami na cele militarno–przemysłowe. Najczęściej lecą w naszym kierunku drony typu Szahed. Obrona przeciwlotnicza je zestrzeliwuje, ale czasami nie wszystko się uda.

A jak wygląda dzień we Lwowie po takim nocnym ataku?

Zwyczajnie. Alarm milknie i życie toczy się dalej. Czasami się chodzi niewyspanym, więc trzeba odespać i tyle. Jak trzeba siedzieć nocą w schronie trzy, cztery godziny, jak to nieraz bywało, to się nazajutrz śpi do południa, a potem idzie do pracy. 

Czy od 2022 roku był taki moment, że któryś z obcokrajowców w Karpatach się przestraszył? Na przykład przyszedł i powiedział, że nie chce już u was mieszkać? Albo nie chciał jechać na mecz do miasta jak Krzywy Róg lub innych bliżej granicy z Rosją?

Nie mieliśmy takiego momentu kryzysu. Ważna jest dobra atmosfera, którą mamy w drużynie i w klubie ogółem. Staramy się, żeby piłkarz nie przejmował się niczym oprócz piłki nożnej. Na przykład dbamy o wizy dla rodzin tych piłkarzy, żeby nie musieli się o to martwić. Lwowskie środowisko zawsze było naszym atutem. Lwów to normalne europejskie miasto, gdzie kwitnie życie, kultura i które jest częścią europejskiej mentalności. Tutaj jest gdzie pracować i jest gdzie odpocząć. Zawsze mogliśmy to pokazać i wykorzystać. Oczywistą motywacją są też pieniądze. Płacimy obcokrajowcom więcej niż miałoby to miejsce bez wojny.

Wszyscy obcokrajowcy mają wynajęte mieszkania w pobliżu Stadionu Ukraina, który jest położony w spokojnej dzielnicy. Moja dzielnica też jest spokojna, aczkolwiek zdarzyło się, że dwie rakiety spadły w odległości 500 metrów od mojego mieszkania. Bliżej nie. Nie było jeszcze takiej gwałtownej reakcji jakiegoś piłkarza na atak. Oczywiście gdyby tak się zdarzyło, rozmawialibyśmy z zawodnikami, ale na szczęście do tej pory nie było takiej potrzeby.

Kojarzę jeden taki przypadek. Urugwajski napastnik Facundo Batista (Polissia Żytomierz) odmówił powrotu do Ukrainy i w lipcu tego roku odszedł z klubu, ponieważ na skutek działania obrony przeciwlotniczej w jego mieszkaniu w Żytomierzu zostały wybite szyby.  Jest kogo żałować, bo to był świetny piłkarz w skali całej ligi.

To są teraz realia życia w Ukrainie. Każdy taki przypadek ma swoją specyfikę. W Karpatach nam się to jeszcze nie przydarzyło.

Jak wygląda wasz dział skautingu? Kupujecie Brazylijczyków, bo lubicie, czy inni boją się do was przyjeżdżać?

Szefem działu skautingu Karpat Lwów jest obywatel Ukrainy, który mieszka w Brazylii (Hlib Kornijenko, były skaut Szachtara Donieck – red.) i ma tam kontakty.

Wiadomo, Szachtar Donieck i jego pozycja na rynku z Brazylijczykami to inna skala. Chcielibyście skopiować ich sukces?

Nikogo nie kopiujemy. To po prostu kwestia poziomu sportowego tych chłopaków. Można to nazwać strategią i nie będę temu zaprzeczał. 

Jak pan podchodzi do kwestii bezpieczeństwa? Myślę, że obcokrajowiec może się obawiać nie tyle samego mieszkania na terenie Ukrainy, bo we Lwowie rzadko coś spada. Ale już podróż do Krzywego Rogu i nocowanie tam to coś gorszego. 

W Krzywym Rogu są zbombardowane wszystkie hotele i nie ma tam gdzie nocować. Dlatego nocleg jest 70–100 kilometrów od miasta noc przed meczem. Na pewno można powiedzieć, że do tej pory nie było żadnego ataku na przedstawicieli piłki nożnej w Ukrainie. Owszem, były ostrzały baz treningowych w Charkowie, Dnieprze i Odessie, ale wtedy, gdy nikogo tam w środku nie było. 

Jurij Wernydub czyli były już trener Krywbasu został zapytany, czy powinni nadal grać w Krzywym Rogu. On odpowiedział, że wszędzie może spaść rakieta. Zarówno we Lwowie, jak i w Krzywym Rogu. Ja to odbieram jako populizm. Owszem, rakieta może spaść wszędzie, ale z jakichś względów we Lwowie jest bezpieczniej niż tam. Na przykład z takiego, że tam jest mniej czasu, żeby się schować do schronu. Rozumiem, że ta wojna to nie jest wina Krywbasu, ale czy ktoś z ukraińskiej federacji nie powinien uderzyć pięścią w stół i nakazać im wyprowadzkę?

To jest bardzo trudne pytanie. Jest kwestia bezpieczeństwa, która jest bardzo istotna. A druga jest taka, że jeśli jest możliwość grania, to trzeba z niej korzystać. Nie oceniam już, czy ta możliwość jest mała, czy bardzo mała. Po prostu nie wolno ustąpić agresorowi. 

Byłby to akt kapitulacji?

Tak, byłby to akt kapitulacji. Aczkolwiek są osoby, które o tej sytuacji wiedzą więcej niż ja.

Krywbas jest fenomenem. Mimo że Krzywy Róg znajduje się blisko linii frontu (Obwód Dniepropietrowski), mają tam mnóstwo obcokrajowców, głównie z Ameryki Południowej. Na przykład pięciu Wenezuelczyków. Jak to jest możliwe?

Trudno powiedzieć, co tam jest teraz, ale krąży opinia, że to klub pod patronatem prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego. Pokusę dla Latynosów stanowią pieniądze, które Krywbas płaci.

W czym się objawia patronat Wołodymyra Zełeńskiego?

Oczywiście to nie jest oficjalne. Po prostu Krzywy Róg to rodzinne miasto prezydenta, przez co miasto i klub zajmują ważne miejsce na mapie Ukrainy. Krywbas zbankrutował w 2013 roku. Podobny los, co Karpat Lwów. Nikt nie zaprzeczał, że odnowienie Krywbasu to zadanie polityczne pana Zełeńskiego po wyborach prezydenckich w 2019 roku. Nawet jest o tym wzmianka w artykule na ukraińskiej Wikipedii.

On prywatnie podobno jest kibicem Dynama Kijów.

Prywatnie tak, ale Krzywy Róg to jego miasto. Jak powiedziałem, to nie jest nic oficjalnego. Ponadto prezydent ma raczej mało czasu w czasie wojny, żeby się angażować w Krywbas, lecz wokół klubu unosi się taka aura.

Wracając do piłkarskiego krajobrazu Lwowa. Pod koniec zeszłego roku oficjalnie ogłoszono współpracę Karpat i Ruchu. Na tej zasadzie, że kilku piłkarzy Ruchu powszechnie uznawanych za najlepszych teraz gra u was. Nie jest to fuzja, ale de facto Ruch się wam podporządkował. O co w tym chodzi?

Jak to w Polsce mówicie? Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. 

Osoba związana ze środowiskiem piłkarskim we Lwowie powiedziała mi, że za rok pierwsza drużyna Ruchu będzie już rozwiązana. 

Jeśli ktoś mówi, że Ruch zostanie rozwiązany, to nie ma pojęcia o biznesie w piłce nożnej. Oni mają swoją drużynę, swoich piłkarzy i gdyby się wycofali, piłkarze odeszliby z kartą na ręku. A to oznacza utratę dużych pieniędzy. Nawet gdyby pan Hryhorij Kozłowski (właściciel Ruchu – red.) rozwiązał pierwszą drużynę, to za rok by ją przywrócił, ponieważ zdałby sobie sprawę, jak duże pieniądze na tym traci. 

Ludzie spekulują, że po prostu oni będą dostarczać Karpatom piłkarzy ze swojej akademii, a wy ich będziecie promować i sprzedawać. W dodatku będziecie grać w europejskich pucharach i pieniądz będzie się kręcił. 

To zbyt schematyczne ujęcie sprawy, ale jak ludzie chcą tak mówić, to niech sobie mówią. Ja też nie o wszystkim mogę mówić. Po prostu ten schemat, który pan nakreślił, nie wyczerpuje tematu. Żeby akademia Ruchu pracowała na nas, musiałaby być obsadzona naszymi ludźmi. Filozofie Karpat i Ruchu znacząco się od siebie różnią. 

Czym się różnią?

W Ruchu jest nacisk na piłkę siłową, wertykalną. A w Karpatach, jak pan zauważył, jest nacisk na Brazylijczyków, przez co chcemy grać kombinacyjny futbol, oparty na kontroli piłki. Dzieci, które uczyły się grać jednego stylu gry, nie mogą nagle przejść na styl zgoła odmienny. W każdym razie to nie jest proste. Czas pokaże, co wyjdzie z tej współpracy. A jeśli ludzie chcą mieć schemat, to niech mają schemat.

Fakty są takie, że z tej roli głównego klubu we Lwowie nie daliście się zepchnąć.

Ja cały czas będę podkreślał, że Karpaty to coś więcej niż klub. Gdy mówimy o dzisiejszym, to musimy rozróżnić te dwie rzeczy – czyli sam podmiot i wartość dla lwowskiego społeczeństwa. “Nowe” Karpaty nie mają jeszcze tej aury i musi jeszcze dużo czasu upłynąć, żeby odbudować tę markę. Po prostu ci, którzy mówią, że to to ten sam klub, mylą się.

Dlaczego?

Został stworzony nowy klub z nowymi właścicielami, z inną filozofią – życiową i sportową. Jest inne podejście do budowania specyficznego klubowego życia. Wspólne jest tylko to przekonanie, że słowo “Karpaty” dużo znaczy. Jego brak byłby oznaką jakiejś wewnętrznej kapitulacji. 

Oczywiście trudno sobie to dzisiaj wyobrazić, ale załóżmy, że wojna w Ukrainie się skończyła. Nad Ukrainą znowu latają samoloty, ale nie bojowe, tylko pasażerskie. Gdzie wtedy jest wasz sufit? Jak powiem, że w 10 lat Karpaty Lwów wejdą do Ligi Mistrzów, to jest absurd, czy realny plan?

To może być realny plan. To będą całkowicie inne, lepsze możliwości rozwoju. Ale nie wszystko zależy od piłki. Po wojnie nastąpią nowe realia. Odbudowa miast, odbudowa gospodarki. Zobaczymy, czy wtedy będzie wola biznesmenów, żeby inwestować w piłkę nożną, bo jasnym jest, że bez tego nie da się zbudować klubu piłkarskiego na międzynarodowym poziomie. Mam na myśli również tych inwestorów z Europy Zachodniej, ze Stanów Zjednoczonych. Wierzę, że po wojnie w Ukrainie będzie dużo inwestycji. Dużo ludzi będzie chciało tutaj działać. 

W Polsce mamy teraz koniunkturę na nowych właścicieli. Robert Dobrzycki chce odbudować markę Widzewa Łódź sprzed lat. W Pogoni Szczecin jest Alexander Haditaghi i to otworzyło klubowi nieznane wcześniej możliwości na rynku transferowym. Tej koniunktury w Ukrainie z oczywistych powodów nie ma. 

Powiem tak. Dużo zależy również od tego, w jakiej branży działają właściciele ukraińskich klubów piłkarskich. Właściciel Karpat Lwów reprezentuje branżę spożywczą, czyli cukier, ziarno itd. To zawsze będzie potrzebne, dlatego to jest fundament. Oczywiście to nie tylko branża spożywcza, ale główna część jego biznesowego życia. Ona nie jest tak bardzo podatna na okoliczności polityczne, ponieważ niezależnie od nich, musi być produkowana żywność. Podczas wojny to już szczególnie. To nie jest przypadek, że w ostatnich latach urosły kluby związane z rolnictwem. ŁNZ Czerkasy, Kołos Kowaliwka, Inhułeć Petrowe, FK Kudriwka itd. To naturalne następstwo obecnej sytuacji w kraju.

Wracając do pytania o Karpaty w Lidze Mistrzów, tak. Jest to możliwe, ale musi się zgrać kilka rzeczy – przede wszystkim zasób finansowy i poziom kierownictwa.

Tęcza nad Stadionem Ukraina. Według oficjalnych danych mecz z Szachtarem Donieck zebrał na stadionie 6500 widzów. Liczba udostępnionych biletów na mecze w Ukrainie zależy od liczby miejsc w schronach przeciwlotniczych.

Gdybym był właścicielem ukraińskiego klubu piłkarskiego, nie byłbym teraz skory do robienia dużych transferów. Przez wojnę potencjał zawsze będzie ograniczony. Musiałbym przepłacać, żeby jakościowi piłkarze chcieli grać i żyć w Ukrainie. Skomplikowana logistyka pod kątem meczów w europejskich pucharach. No i zawsze jest ryzyko, że jeśli coś się stanie, obcokrajowcy po prostu wyjadą, a ja w najlepszym wypadku będę musiał ich sprzedać znacznie poniżej ich wartości. Sądzę, że dopiero po zakończeniu wojny będę w stanie zobaczyć, na co i na kogo was stać.

Oczywiście, że teraz nikt w Ukrainie nie pręży muskułów przy transferach.

Poza Rinatem Achmetowem, którego stać na wszystko.

Tak, choć stracił dużo.

W dniu naszej rozmowy Fabrizio Romano ogłosił transfer Lucasa Ferreiry z Sao Paulo do Szachtara za 10 milionów euro.

Pewnie nie wydali jeszcze 70 milionów euro od Chelsea za Mudryka. To są realia, w których oni się teraz poruszają. To jest normalny fundament piłkarskiego biznesu.

Mecz Karpat Lwów z Szachtarem Donieck zakończył się remisem 3:3 w dramatycznych okolicznościach.

A o Karpatach powiem panu jeszcze jedno. 2010 rok, mecz we Lwowie z Galatasaray w Lidze Europy. Byłem odpowiedzialny za organizację spotkań. W przerwie wyszedłem z loży VIP i poszedłem na trybunę prasową. Idzie na mnie z dwudziestu tureckich dziennikarzy. “Niech pan coś zrobi, bo my tak nie możemy pracować! Jest tak głośno, że nie możemy pracować!”. 

I to Turcy…

Turcy z Galatasaray!

To jest ta atmosfera, która uleciała, prawda? Szachtar Donieck czasami ma 1000 kibiców na meczu na zachodzie Ukrainy.

W Doniecku mieli dużo więcej.

Nie ma na to rady.

Nie ma na to rady.

ROZMAWIAŁ: KAMIL ROGÓLSKI

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

fot. NewsPix.pl

9 komentarzy

Najnowsze

Reklama

Piłka nożna

Reklama
Reklama