Wielkiego spektaklu w Pradze nie ujrzeliśmy. Marek Papszun nie rzucił wszystkich sił do ofensywy. Jego zespół swoją grą dał jasny sygnał, że do stolicy Czech przyjechał przede wszystkim nie przegrać, a o coś więcej powalczy, gdy będą do tego sprzyjające okoliczności. Sparta nie była w stanie znaleźć sposobu na defensywę przeciwnika, a Raków nie zdołał zadać zabójczego ciosu. Wicemistrz Polski do kraju może wracać usatysfakcjonowany po wywalczeniu bezbramkowego remisu.

Ostatnim razem, gdy Raków wybrał się do Pragi, grał ze Slavią. Tamten mecz decydował o awansie do fazy grupowej Ligi Konferencji. Górą w ostatniej akcji byli gospodarze, którzy odrobili straty z pierwszego meczu w Częstochowie i wyeliminowali piłkarzy Marka Papszuna z rozgrywek. To wtedy padło pamiętne stwierdzenie Szymona Janczyka o uciszeniu stadionu po groźnym strzale z rzutu wolnego Iviego Lopeza.
Raków Częstochowa wbrew pozorom dał radę. Cisza blisko 20 tysięcy osób na stadionie w Pradze po sytuacji Iviego i eksplozja radości po drugim golu świadczą, że Slavia miała świadomość, że ten dwumecz mógł się zakończyć zupełnie inaczej.
Reportaż z 🇨🇿.https://t.co/v07ZIusn7D
— Szymon Janczyk (@sz_janczyk) August 26, 2022
Wartościowy bezbramkowy remis do przerwy
Raków w pierwszych minutach grał trochę nerwowo w obronie, co powodowało niepotrzebne zagrożenie pod bramką Oliwiera Zycha. Dość szybko piłkarze z Częstochowy nabrali więcej spokoju w swoich poczynaniach i zdali sobie sprawę, że przeciwnik wcale nie jest taki straszny, jak mogło im się wydawać.
Podopieczni Marka Papszuna zaczęli realizować założenia swojego trenera. Pozwolili przeciwnikowi utrzymywać się przy piłce, ale jednocześnie praktycznie zablokowali dostęp do własnego pola karnego i czekali na odpowiedni moment, by zaskoczyć przeciwnika szybkim atakiem.
W końcu Sparta – poprzez wyciągnięcie z bloku obronnego Bogdana Racovitana – skutecznie się przedarła. Do siatki trafił doskonale znany w Polsce Lukas Haraslin, którego nie byłoby na boisku, gdyby nie kontuzja Albiona Rrahmaniego na początku spotkania. Słowak był na ewidentnym spalonym, co natychmiast zasygnalizował arbiter, czym uratował wicemistrzów Polski przed utratą gola.
Końcowe minuty pierwszej części gry przyniosły więcej konkretów ze strony gospodarzy. Po nieuznanej bramce w przeciągu kwadransa:
- Raków rozpaczliwie się wybronił z wielkiego zamieszania w polu karnym
- Oliwier Zych końcami palców odbił piłkę na rzut rożny
- przy dośrodkowaniu z rogu boiska Zych wypuścił piłkę z rąk, Raków znów oddalił zagrożenie z dużą dozą szczęścia
Milimetry od zwycięstwa…
Po przerwie Raków starał się bardziej kontrolować mecz i to fragmentami się udawało. Częściej był w stanie odgryzać się dominującemu przeciwnikowi, a równo po godzinie rywalizacji Michael Ameyaw wpakował piłkę do siatki, jednak – podobnie jak wcześniej Lukas Haraslin – znajdował się na niezaprzeczalnym spalonym.
Sparta przypominała Raków z wielu meczów Ekstraklasy. Czesi mieli przewagę w posiadaniu piłki, optyczną przewagę, ale grali tak, jakby kompletnie nie mieli pomysłu, jak w ataku pozycyjnym zaskoczyć przeciwnika. W efekcie z ich prób nic konkretnego nie wynikało, a piłkarze z Częstochowy czekali na tą wyśnioną okazję, po której przechylą szalę na swoją stronę.
Ta nadeszła tuż przed końcem regulaminowego czasu gry. Po centrze z rzutu rożnego walkę w powietrzu wygrał Apostolos Konstantopoulos, ale Grek trafił tylko w słupek.
Raków do ostatniego gwizdka sędziego zachował koncentrację i nie pozwolił gospodarzom na stworzenie nawet najmniejszego zagrożenia. Piłkarze z Częstochowy byli na tyle dobrzy w defensywie, że można było mieć pewność, że Sparta ich już na ostatniej prostej nie zaskoczy. Po zakończeniu spotkania zdecydowanie lepszy humor panował po stronie podopiecznych Marka Papszuna. Wśród Czechów widoczne było spore rozczarowanie brakiem wygranej.
Sparta Praga – Raków Częstochowa 0:0
Czytaj więcej na Weszło:
Fot. Newspix